piątek, 29 maja 2015

Rozdział XIII

Po tym co powiedziałam Peeta nie chciał przestać mnie całować. Od razu gdy skończyłam mówić przyciągnął mnie do siebie. Lewą ręką podpierałam się by nie upaść prosto na niego, chociaż wiem, że raczej nie miał by nic przeciwko, a prawą lekko przyłożyłam do jego policzka. Zawsze gdy mnie całuje czuję się bezpieczna. Nie mam pojęcia co to ma wspólnego z pocałunkami, ale być może to nie chodzi o moje bezpieczeństwo, tylko bezpieczeństwo Peety. Po tym co przeżyliśmy raczej trudno nie martwić się o drugą osobę. Odrywamy się od siebie dopiero wtedy gdy na korytarzu słyszę płacz dziecka, a następnie skrzypnięcie drzwi.
Spoglądam na Peetę. Wygląda na bardzo zmartwionego, więc staram się go uspokoić.
-Annie.
Mówię i mam nadzieję, że rozumie o co mi chodzi. Kładę się obok niego, podkurczam nogę w kolanie i kładę ją na jego brzuchu. To jedyny sposób, żebym nie spadła z łóżka, bo nie dość, że jest bardzo małe, to do tego rzucam się w nocy, gdy śnią mi się koszmary. Peeta lekko mnie za nią chwyta i przyciąga do siebie, tak jakby nie chciał, żebym zostawiła go chociaż na chwilę.
-Nieszczęśliwi kochankowie...
Słyszymy syk dobiegający z drugiego kąta pokoju. Przez chwile patrzymy się na siebie. Nie możemy zrozumieć co wydało ten przeraźliwy dźwięk i przypomniało nam wszystko co się do tej pory zdarzyło. Podnoszę się. W ciemności dostrzegam Johannę, która chyba postanowiła gapić się na nas.
-Coś nie tak?
Pytam zgryźliwie.
-Moglibyście mi oszczędzić tych widoków.
-Przestań, to romantyczne, połóż się i śpij, bo obudzisz Feena.
Wtrąca się Annie.
-Dobra, dobra, żartowałam.
-Katniss.
Szepcze Peeta.
-Co?
-Fajna ta ,,siostra"?
Rzucam mu wymowne spojrzenie. Wiem, że żartuję, ale to się nazywa ironia losu. Lubię taką Johannę. Może jest trochę zgryźliwa, ale właśnie taką ją poznałam.
Chyba od razu usypiam, bo gdy się budzę jest już jasno, a pokój wydaje się opustoszały.
-Peeta?
Ponieważ nie słyszę odzewu wstaję, po czym idę do łazienki. Ściągam z wieszaka sukienkę, którą zakładam na siebie. Peeta miał rację, jest naprawdę śliczna. Niemalże widzę w niej rękę Cinny. Jego sukienki zawsze pasowały na mnie idealnie, co samo w sobie było dziwne, bo nie należę do najbardziej atrakcyjnych kobiet. Rozczesuję włosy i spinam w kok. Myję zęby, a ponieważ nie umiem nakładać makijażu, zakładam baletki i schodzę na dół w takim stanie, w jakim jestem. Właściwie nie wiem gdzie wszyscy są. Mam nadzieję, że się dowiem za nim to będzie konieczne. Zaglądam do niektórych pokoi, jednak nigdzie nie widzę moich współlokatorów. W pewnym momencie słyszę znajome trajkotanie po drugiej stronie korytarza, odwracam się. Okazuje się, że podczas mojej wędrówki ominęłam jeden pokój, w którym mentorzy spędzali czas, zapewne na jedzeniu śniadania. Peeta jest pochłonięty rozmową z Haymitchem, ale gdy tylko na chwilę odrywa wzrok od rozmówcy zauważa mnie, przepycha się przez wszystkich i podbiega tłumacząc się.
-Katniss, wybacz, strażnicy kazali nam natychmiast zejść na posiłek, mówiłem im, żeby Cię obudzić, ale oni nie chcieli słuchać, przepraszam.
Zaczynam się śmiać.
-Peeta, spokojnie. Wybaczę Ci, jeśli pójdziesz ze mną na śniadanie.
Ponieważ wygląda jakby się przejął zaistniałą sytuacją próbuję rozluźnić atmosferę.
-Oczywiście, że pójdę.
Uśmiecha się, ale widzę, że nadal jest zmartwiony. Po drodze współlokatorzy witają się ze mną, a Haymitch łapie Peetę za ramię i rzuca krótko:
-Potem dokończymy.
Siadam na krześle i przysuwam się do Peety. Widać, że na śniadaniu nie było tylko parę osób, bo jest tylko jeden mały stolik z zastawą. Strasznie ściska mnie w żołądku, pewnie przez nerwy, więc jedyne co udało mi się przełknąć to bułka z masłem. Peeta patrzy na mnie pytająco, a ja kiwam głową na znak, że już skończyłam. Odnoszę talerz razem z kubkiem i wracamy na górę.
-Wiesz która godzina?
-Po dwunastej, według rozpiski Effie o piętnastej musimy być gotowi.
-Gotowi na co?
-Na spotkanie z Mellow.
Kompletnie wypadło mi to z głowy. Przez chwilę nawet zapomniałam o tym, że jesteśmy w Kapitolu.
-Peeta, czy nie możemy pójść do Mellow wcześniej i mieć to z głowy?
-Nie mam pojęcia, ale zaraz możemy się dowiedzieć.
Mówi, a następnie podbiega do Gale'a, który właśnie przechodził obok, a ten patrzy się na niego jak na największego wroga.
-Jestem zajęty. Nie widać?
-Katniss chciała się dowiedzieć, czy możemy się spotkać z trybutem trochę wcześniej.
Na słowo ,,Katniss" Gale wyraźnie się rozpogadza. Co raz bardziej ta sytuacja zaczyna mi się nie podobać.
-Jeśli chcecie. Wszyscy trybuci będą czekać w głównej sali od trzynastej, strażnicy was zaprowadzą do pomieszczenia gdzie będziecie mogli z nimi porozmawiać.
Gdy odchodzi chwytam Peetę za nadgarstek, który bardzo mocno ściskam.
-Nie podoba mi się to, zaczynam się martwić.
-Wiem, mi też nie. Myślisz, że on coś do Ciebie czuje?
Przygryzam wargę, ale odpowiadam.
-Nie mam pojęcia, myślałam, że mu przeszło.
Mówię za nim zdążam ugryźć się w język.
-Przeszło?
-Peeta, przecież on zawsze coś do mnie czuł.
-Teraz ja zaczynam się martwić.
-Czym?
Pytam jak gdyby nigdy nic.
-Katniss!
Obraca mnie.
-Co jeśli on przysłał Cię tu specjalnie?
-O czym Ty mówisz?
Ruchem głowy wskazuje korytarz, który znajduje się za nami. Posłusznie idę za nim i wtedy zaczyna opowiadać o swoich obawach.
-Katniss, martwię się, że Gale coś uknuł.
-Nie sądzę.
Przerywam mu. Wiem do czego zmierza, ale nie chcę o tym słyszeć. Na szczęście korytarz, którym idziemy zaprowadził nas do pokoju 318, czyli miejsca zakwaterowania. Gdy otwieram drzwi natychmiast podchodzi do nas Annie.
-Peeta, mam dla Ciebie propozycję nie do odrzucenia.
Widzę błysk w jego oku gdy widzi Feena, a ona podchodzi, po czym daje mu dziecko na ręce.
-Quince, czyli dziewczyna, której jestem mentorką pilnie chciała się ze mną spotkać, ale nie mogę pójść z synem, zajmiesz się nim?
-Tak, z wielką chęcią.
Zanim Annie wyszła powiedziała mi cicho:
-Patrz jak to robi, musisz się uczyć.
Przez ułamek sekundy myślałam, że właśnie zasugerowała mi, że Peeta chciałby mieć dzieci. Odrzucam tą myśl i panicznie zaczynam szukać jakiegoś innego rozwiązania. Może chodziło jej o bycie mentorem, albo o coś zupełnie nie powiązanego z pobytem tutaj. Nie chcę mieć dziecka. Boję się, że to może zmienić to co jest pomiędzy nami.
Siadam na łóżku tuż obok niego. Jest tak samo zapatrzony w Feena jak Annie. Zachowuje się tak, jakby to było jego dziecko. Nie mam nic przeciwko temu, może po prostu lubi dzieci? Niestety Peeta porusza temat, który miał zostać nieporuszony.
-Katniss, mam do Ciebie pytanie.
-Tak?
-Czy w przyszłości, znaczy kiedykolwiek, czy chciałabyś, oczywiście nie teraz, ale czy chciałabyś mieć dzieci?
-Nie zastanawiałam się nad tym. Być może, ale nie sądzę.
Kłamię, a on na chwilę zamyka oczy jakby powstrzymując łzy, lecz za chwilę je otwiera i wbija wzrok w Feena.
-Katniss możesz potrzymać?
Podaje niemowlę na ręce.
-Tak, a coś się stało?
Nie odpowiada tylko wstaje i chwyta się oparcia krzesła. Trzyma je tak mocno, że cała jego ręka zrobiła się sinoczerwona. Podchodzę do niego.
-Wszystko dobrze?
-Katniss, odsuń się.
Przechodzi mi przez myśl, że mogłam go zranić mówiąc, że nie chcę mieć dzieci. Zmartwia mnie ta myśl, ale odsuwam się. Peeta zaczyna szybko oddychać, co przyciąga uwagę spitego prawie do nieprzytomności Haymitcha.
Gdy wyrównuje oddech niepewnie zbliżam się w jego kierunku.
-Peeta, co się dzieje?
-To efekty osaczania, jeszcze mi nie przeszło. To przez to chciałem się zabić. Nie podchodź do mnie, boję się, że coś Ci zrobię.
-Peeta, to przeszłość. Nic się nie stanie. Usiądź.
Kiedy siada kładę mu głowę na ramieniu i wolną ręką głaszczę delikatnie po udzie, by go uspokoić. Gdy do pokoju wchodzi Annie nie mam już na rękach Feena, więc przez moment zaczynam się bać, że go zgubiłam, ale widzę, że siedzę oparta o ścianę, a Peeta podaje dziecko jego matce. Od razu siada obok mnie.
-Spokojnie, przysnęłaś na chwilę, więc Cię przełożyłem. Widać stres powoduje, że jesteś senna.
Kiwam potwierdzająco głową i pytam:
-Która godzina?
-Wpół do czternastej.
Zrywam się, ale Peeta nie pozwala mi wstać.
-Okazało się, iż trybuci są wywoływani kolejno, więc my będziemy mogli spotkać się z Mellow dopiero około czternastej, a o szesnastej będzie przerwa na obiad.
-Chyba nie przysnęłam tylko na chwilę.
Nie sądzę by dostał tyle informacji w krótkim
-Powiedziała mi to Annie dwie minuty temu. Spałaś dwadzieścia minut.
Podchodzę do lustra. Na szczęście mój kok jest w takim stanie w jakim go widziałam ostatni raz, czyli chyba nie za dobrym, bo fryzjerką nie jestem. Peeta podchodzi do mnie, po czym obejmuje mnie w pasie.
-Wyglądasz tak pięknie, jak zawsze.
-Nie pocieszasz mnie.
-Tak, masz rację, nie pocieszam, ale co byś powiedziała na to, żebym Cię uczesał?
Zaskakuje mnie , ponieważ nigdy nie sądziłam, że umiałby zrobić cokolwiek z włosami, ale przyjmuję jego propozycje. I tak nie mam nic do stracenia.
Sadza mnie na krześle i rozpuszcza kok.
-Katniss, wiem, że zawsze masz spuszczoną głowę i patrzysz na wszystkich spode łba, ale proszę, tym razem wyprostuj ją, bo nie dam rady nic zrobić.
Czuję jak przeczesuje mi włosy ręką, a już za chwilę przekłada kosmyki włosów w różne strony więc nie jestem w stanie określić co z tego wyjdzie. Po upływie trzech minut każe mi wstać i stanąć przed lustrem. Ponieważ mam dość długie włosy końcówkę- jak mi się zdaję- warkocza przerzucam na ramię.
-Co to?
Pytam zdziwiona, bo nigdy nie miałam czegoś takiego na głowie.
-Szczerze to nie wiem. Pewnie jakiś rodzaj warkocza.
Annie zaintrygowana staje tuż za moimi plecami.
-W naszym dystrykcie mówiło się na ,,kłos", bo przypominał kłos pszenicy.
-Peeta, gdzie się tego nauczyłeś?
-Moja mama mnie nauczyła, zawsze rano ją czesałem.
-Czemu mi nigdy o tym nie powiedziałeś, to jest prześliczne.
-Co miałem Ci powiedzieć?
Milknę, gdyż nie mam pojęcia co miał mi powiedzieć. Muszę go poprosić, by częściej mnie czesał. Sama nie umiem zrobić nic ładnego, a on umie malować, piec, a nawet czesać. Przy nim czuję się jak beztalencie, ale to może i dobrze. Wypełniamy się, przynajmniej tak mi się zdaje.
-Annie, czy nie miałaś iść do Quic?
-Quince.
Poprawia mnie.
-Nie. Już z nią byłam, ale uważa, że wszystko wie i nie chce, żebym jej pomagała. Nie rozumiem jej.
Jestem zaszokowana tym co do mnie powiedziała, ale staram się tego nie pokazywać. Żegnam się ze wszystkimi, po czym schodzę razem z Peetą na dół.
Widzę Mellow. Siedzi przygarbiona na krześle. Jedyne na co zareagowała to na Peetę, który się z nią przywitał. Nie dziwię się jej, ponieważ mi też się podoba. Jest przystojny. Na siedemdziesiątych czwartych głodowych igrzyskach tego nie dostrzegałam, ponieważ wtedy traktowałam go jako potencjalnego wroga i osobę, która nie dożyje paru dni, za to Mel nie traktuję jako wroga, lub kogoś, kto mi go zabierze. Jest dużo powodów, ale najważniejsze jest to, że Peeta kocha mnie i nigdy nie sądziłam, że przestanie. Mellow jest też za młoda- ma piętnaście lat.
Strażnicy zaprowadzają nas do dość dużego pokoju. Myślę, że to jest sala treningowa, ale nie ta sama, na której my ćwiczyliśmy, bo u nas nie było basenu.
Siadamy na kanapie.
-Słuchaj, nie mamy pojęcia co może Cię tam spotkać, ale podamy Ci parę rzeczy, które pomogą Ci przetrwać.
Trybutka jest w niego zapatrzona, nawet gdy ja zaczynam mówić:
-Po pierwsze musisz bardzo ostrożnie poruszać się po arenie. Inni nie mogą Cię dostrzec.
-Po drugie nie możesz doprowadzić do bezpośredniego starcia i musisz znaleźć jakąś kryjówkę na noc.
Mellow nareszcie zaczęła się interesować tym co mówię i co chwilę przekręca głowę, raz w moją stronę, a raz w stronę Peety. Obydwoje się zawieszamy. Nie mamy pojęcia co dalej powiedzieć, bo niczego nas nie nauczono. Z własnego doświadczenia wiemy tylko tyle. Na szczęście Peeta zawsze wie co powiedzieć, więc przerywa niezręczną ciszę:
-Może chcesz się nauczyć władać jakąś bronią? Większość z nich to atrapy, ale trochę teorii nigdy nie zaszkodzi.
Mel patrzy na nas podejrzliwe.
-Katniss umie strzelać z łuku, a Ty?
Zwraca się do osoby, którą chyba bardziej się interesuje.
-Nożem, ale moje umiejętności w porównaniu z Katniss to podstawy.
-Zawsze chciałam posługiwać się nożem, może mnie nauczysz?
Zaczynam być wściekła.
-Tak, jasne. Zostaw nas na chwilę samych i idź do tamtego stoiska.
Wskazuje palcem miejsce z kukłami.
-Katniss, musimy ją czegoś nauczyć.
Mówi gdy trybutka znajduje się w bezpiecznej odległości.
-Nie widzisz, że się jej podobasz?
-Widzę, ale nie możemy przez to przekreślić jej szans na przeżycie. Jeśli chcesz to idź tam z nami.
Ulegam mu, lecz i tak to mi się nie podoba. Jeszcze niedawno sądziłam, że po prostu się w nim podkochuje, a teraz próbuje go jak najbardziej ode mnie oddalić.
-Katniss, uspokój się, Peeta kocha Ciebie i tylko Ciebie.
Powtarzam sobie. To prawda, Peeta nigdy by się mnie nie wyparł, ani by mnie nie zostawił.
Podchodzę do nich, po czym siadam obok na krześle. Obserwuję każdy ich ruch.
Niemalże przysypiam podczas ich treningu, bo Peeta stara się tylko pokazywać jak zadawać ciosy nożem, a uczennica nieustannie próbuje go zmusić, żeby jej pokazał jak to się robi podtykając mu dłoń pod nos. Wiem, że robi to dla mnie.
Po jak się okazało godzinie, która ciągnęła się w nieskończoność Peeta idzie po wodę, a Mellow przychodzi do mnie.
-Słyszałam jak mój dziadek mówił, że się nie kochacie. Wiem, że to prawda i możesz mi to powiedzieć. Przecież pojutrze zginę.
-Po pierwsze nie zginiesz, a po drugie Twój dziadek nie żyje.
Kładę przycisk na ostatnie słowa.
-Próbujesz się wykręcić, widzę to. Nie chcesz dopuścić do siebie wiadomości, że się nie kochacie.
-Kochamy się.
Warczę, co zapewne nie wygląda wiarygodnie.
-Śmieszne. Nie przekonasz mnie takimi argumentami. Dziadek miał rację, jesteś uparta i fałszywa.
-Możesz się zamknąć?
Mel wstaje, więc, żeby nie czuć się niższa również wykonuję ten sam ruch. To zawsze na mnie źle działało. Zawsze gdy rozmawiałam z osobami większej postury, lub które znajdowały się wyżej przekonywały mnie do różnych rzeczy, albo nie potrafiłam znaleźć dobrych argumentów.
-On Cię nie kocha i będzie mój!
Krzyczy panicznie Mel.
Jakimś trafem znajdujemy się obok niewypełnionego basenu. Mellow łapie mnie za ramiona i zaczyna mną potrząsać. Wykręcam jej rękę i zakrywam usta dłonią, by nie krzyknęła i nie przyciągnęła uwagi strażników. Zauważa chyba Peete, ponieważ krzyczy jego imię, po czym popycha mnie w bok. Nie mogę się bronić, bo za pobicie trybuta grozi parę lat więzienia, wiec jedyne co mogłam zrobić to złapać się jej, żeby się nie przechylić, ale niestety przez baletki tracę równowagę i spadam.
Upadek ogłusza mnie na chwilę. Jedyne co słyszę to trzask tłuczonego szkła oraz łamanej kości. Ten ostatni dźwięk nie podobał mi się za bardzo. Przeczołguję się do ścianki i zaraz potem czuję przenikliwy ból w prawym udzie. Otwieram oczy, ale zaczyna mi przed nimi mroczyć. Nachylam się, by zobaczyć co się stało z moją nogą. Nie mam pojęcia czy ją złamałam, czy zwichnęłam, ale nie mogę nią ruszać. Spoglądam na udo. Nóż w nią wbity raczej nie jest atrapą i nie da się nim nauczyć teorii. Opieram się o ścianę basenu. Wszystko zaczyna się rozmywać, lecz staram się nie zemdleć. Wyciągam broń z uda, a moment później Peeta zeskakuje z góry basenu. Obracam głowę w prawo, bo słyszałam tam kroki. Gale biegnie mi na ratunek. Podnosi mnie, a ja bardzo szybko, nerwowo i po omacku szukam noża, który pewnie leży gdzieś obok. Dobywam broni po czym wbijam ją w rękę organizatora. Puszcza  mnie, a ja upadam- na szczęście na nogę bez obrażeń. Peeta nie przejmując się losem Gale'a bierze mnie na ręce, a następnie podnosi broń w obawie przed organizatorem. Krzyczę z bólu, a on próbuje mnie uspokoić.
-Katniss, patrz się na mnie. Nie odpływaj, nie straciłaś dużo krwi, spokojnie.
Kolejny jęk wydobywa się z moich ust, ale Peeta zagłusza go pocałunkiem. Odskakuje, chyba przez to, że z bólu ugryzłam go w wargę, jednak stara się tego nie okazywać. W jego oczach widzę miłość i troskę. Prawdziwą miłość. Mellow się myliła, kochamy się. Kochamy się- jak to kiedyś do mnie powiedział Peeta- do szaleństwa.
-Bardzo boli?
-Nie, nie czuje...nic nie czuje.

piątek, 22 maja 2015

Rozdział XII

Siedzę w pociągu wraz z Peetą, Annie i jej synem, Johanną, Enobarią, Beeteem, Haymitchem i Effie, która koniecznie chciała z nami jechać.
Nie rozmawiamy, bo jesteśmy chyba za bardzo przejęci przyszłością.
Obserwuję rozmaite kapitolińskie budowle. Przeszywa mnie dreszcz, bo przypominają mi się podróże na arenę, ale na szczęście mam u boku osobę, która nie ma zamiaru mnie opuścić. Ponieważ nie mogę znieść ciszy mówię:
-Długo jeszcze?
Beetee spogląda na zegarek, po czym odwraca głowę w kierunku okna.
-Jakieś dziesięć minut.
-Kiedy się zaczyna losowanie?
-Za dwadzieścia minut.
-Jak to? Przecież nie zdążymy!
Krzyczy zdenerwowana Effie. Widzę, że jej entuzjazm nie zanikł w całości.
-Katniss, Peeta, musicie się pięknie prezentować.
-Effie, my już nie jesteśmy trybutami.
Mówi zniesmaczony Peeta.
-Co z tego? Trybuci muszą was polubić. Już, już wstawać!
Wszyscy pasażerowie jak na komendę podnoszą się, a Effie zaczęła oceniać ubiór każdego z nas. Po jej minie wywnioskowałam, że spodziewała się czegoś lepszego, ale chowa to dla siebie. Teraz ja patrzę na przyszłych mentorów. Annie w jasno niebieskiej sukience, Beetee, Haymitch i Peeta w garniturach. Johanna i Enobaria jak widać nie przejęły się wyglądem bo stoją przede mną w spodniach i zwykłych koszulkach, a ja mam na sobie sukienkę od Peety, która mu się tak bardzo podobała i namawiał mnie, żebym założyła właśnie ją. Jedyne co mnie zaszokowało to Effie z krótkimi brązowymi włosami, zgrabnie upiętymi w kok i sukienką w kolorze purpury.
-Dobrze, wyglądacie przepięknie!
Udaje jej się wydusić z siebie choć jeden fałszywy komplement. Wszyscy to zauważają, ale tylko Johanna reaguje.
-Nie słódź nam tak, bo zwymiotuję.
Effie otwiera usta, zapewne by coś powiedzieć, ale w tym samym czasie pociąg gwałtownie hamuje, a my przewracamy się na podłogę. Po chwili słychać przeprosiny ze strony konduktora. Peeta pomaga się podnieść mnie i Annie, która od samego początku trzyma się blisko nas. Lubię ją. Nie jest ani gadatliwa, ani małomówna. Jest normalna, za to ją cenię. Teraz jest odpowiedni czas na spytanie się jej co sądzi o kupnie naszego domu. Właściwie kupno to tylko formalności, jesteśmy w stanie bardzo zniżyć dla niej cenę. Szturcham Peetę, bo to on zawsze był lepszym rozmówcą, a on rozumiejąc o co mi chodzi podchodzi do niej.
Nie wsłuchiwałam się w ich rozmowę, ale Annie radośnie pokiwała głową na koniec, wiec można się spodziewać, że się zgodziła. Na wszelki wypadek pytam:
-No i co?
-Przeprowadzi się do dwunastki. Podobno ma dość czwórki, bo za bardzo kojarzy jej się z Finnickiem, a po drugie jest tam bardzo samotna.
Cieszę się, że czasem będę miała z kim porozmawiać gdy Peety nie będzie. Annie ogólnie jest typem samotnika, więc nie sądzę, że będzie u nas przesiadywać całymi dniami.
Nasz środek transportu powoli zaczyna zwalniać, aż w końcu całkowicie staje. W głośnikach słyszymy ponowne przeprosiny wraz z pożegnaniem.
Stoimy na peronie, każdy oprócz mnie z walizką w ręce, bo ja i Peeta spakowaliśmy się do jednej. W końcu to tylko cztery dni. Effie pogania nas, bo cały czas uważa, że nie zdążymy dojść do kwatery, która jest niecałe sto metrów dalej. Z jej opowiadań wynika, że to skandal przydzielać nam jeden pokój. Dla mnie to dobrze, nie chciałabym mieć daleko do Peety, a tak to będziemy razem, nawet tutaj.
Po wejściu do pałacu od razu przekierowują nas do mieszkania, ale ponieważ nie mamy czasu się rozejrzeć, po prostu rzucamy walizki i idziemy na ceremonię. Schodzimy, a właściwie zbiegliśmy po schodach i zajmujemy miejsca na platformie.
Patrzę na wielki, pusty plac. To jest prawda, że w Kapitolu było mało prawdziwie kapitolińskich osób. Większość zbiegła tutaj przy okazji, by nie brać udziału w Dożynkach.
Nasza prezydent wchodzi na mównicę, po czym zaczyna swoją przemowę. Wbijam wzrok w podłogę i jej nie słucham. Moją uwagę przyciągają dopiero jedne z ostatnich słów ceremonii.
-Tego rocznym organizatorem Głodowych Igrzysk jest...
Zatrzymuje się by zbudować napięcie, ale każdy raczej bardziej martwi się sobą, niż osobą, która zbudowała dla nich cmentarz. Paylor otwiera usta, a ja patrzę na drzwi, przez które wejdzie organizator.
-Gale Hawthorne!
Spoglądam przerażona na Peetę i wtulam się w niego, żeby całe Panem nie widziało, że płaczę. Transmisja nadawana na żywo, to najgorsza rzecz jaka mogła powstać. Gale całuje naszą prezydent w dłoń a następnie wita się z każdym z nas. Gdy przychodzi kolej na Johanne, ta depcze go po stopie, ale on nie reaguje.
Organizator podchodzi do nas, ściska rękę Peety, a następnie nachyla się nade mną i mówi:
-Nie przywitasz się z przyjacielem, Kotna?
Mówi słodkim głosem. Robi się niedobrze na samą myśl, że był moim przyjacielem. Wstaję, kładę Gale'owi ręce na ramionach, przekręcam głowę, uśmiecham się. Ogólnie sprawiam wrażenie uprzejmej.
-Nie jesteś moim przyjacielem, mam tylko paru przyjaciół i Ciebie do nich zaliczam.
Z tego co wiem, rozmowy nie są nagrywane, wiec to wyglądało jak przyjacielski gest. Mój były przyjaciel gwałtownie prostuje się i odchodzi na swoje miejsce, jakbym go bardzo zraniła. Paylor przygląda nam się bardzo uważnie, najwyraźniej usłyszała co do niego powiedziałam, jednak nie zważając na to sięga do puli. O dziwo jest tylko jedna. Prezydent wyciąga sześć karteczek na raz. Imiona i nazwiska tych dzieci są nadzwyczaj dziwne. W pewnym momencie słyszę nazwisko ,,Snow" i gwałtownie podnoszę głowę.
-Snow, Mellow Snow.
Wymieniam porozumiewawcze spojrzenie z Peetą- już wiem kogo wybiorę na ucznia. Nie chcemy jej śmierci. Wręcz przeciwnie, chcemy, żeby przeżyła. Jej rodzina i tak miała zapewne okrutne życie.
Nikt z wyczytanych osób nie wchodzi na scenę, więc nazwiska zostają odczytane jeszcze raz.
Patrzę jak po kolei, rządkiem na platformę wchodzi sześcioro dzieci w tym dwie dziewczynki. Wszyscy w wieku około od czternastu do osiemnastu lat.
Wstajemy i zaczynamy się naradzać.
-Może Annie, Katniss i Peeta wezmą dwie dziewczyny, a my jakoś rozdzielimy chłopaków między siebie?
Proponuje Beetee. Wszyscy kiwamy głowami, odchodzimy i stajemy za wybranymi trybutami.
Mellow spogląda na Peetę. Widzę błysk w jej oku. W momencie gdy Peeta również na nią spojrzał, ta spłonęła rumieńcem. Pewnie połowa kapitolińskich dziewcząt potajemnie się w nim kocha. Nie będzie mi to przeszkadzać do póki pod naszym domem nie zjawią się tłumy fanek. Teraz wnuczka Snowa patrzy się na mnie i szepcze:
-Wiem, że będziecie chcieli mnie zabić.
Łzy napływają jej do oczu, a Peeta schyla się, zagarniając jej włosy za ucho.
-Jesteśmy Twoimi mentorami. Nie pozwolimy Ci zginąć.
Patrzy na niego z niedowierzaniem, ale w Peecie jest coś takiego, że nie da mu się nie uwierzyć, więc mała prostuje się i podnosi głowę. Po omacku szukam ręki współmentora. Gdy nasze dłonie się napotykają, od razu mocno je zaciskamy.
Do dzieci podchodzą strażnicy i prowadzą ich do pokoi, zaś po nas przychodzi Gale i ręką wskazuje drzwi, za które wszyscy wchodzimy. Słyszę, że Paylor zaprasza rodziny trybutów na pożegnanie z dziećmi, ale nie wiem co dzieje się dalej, bo wchodzimy do windy, która podobnie jak w trzynastce jeździ we wszystkie strony.
Gdy znajdujemy się w lesie, domyślam się, co organizator chce nam pokazać. Wypruwam na przód, ale Gale łapie mnie za rękę i gwałtownie ciągnie do tyłu, przez co upadam.
-Odbiło Ci?!
Peeta podbiega do mnie przy czym spogląda na niego z wyrzutem, a tamten bierze kamień, rzuca przed siebie i przesuwa się w bok. Przedmiot odbija się.
Beetee zdejmuje okulary.
-Pole siłowe? Znowu?
-Tylko w tym miejscu. Reszta pokryta jest szkłem odpornym na uderzenia.
Otrzepuję sukienkę.
-Czemu tutaj?
-Bo tutaj jest jeden z dwóch ocalałych kokonów, który wypuszcza zmiecha. a chyba nie chcemy porysować szyby?
-Bezduszny!
Chcę się na niego rzucić, ale Johanna staje mi na drodze.
-Drugi wypuszcza kule ognia. Od razu mówię, że żeby aktywować ostatni, trzeba na prawdę się postarać, bo jest zamontowany na drzewie, właśnie a co do drzew, to nie są ognioodporne.
-Chcesz ich spalić żywcem?
Tym razem Haymitch wtrąca się do rozmowy.
-Czy ktokolwiek z nich umie się wspinać?
Gale uśmiecha się szyderczo. Zmienił się i to bardzo, nie wierzę, że kiedyś łączyło nas tak silne uczucie jakim jest przyjaźń.
-Dobrze, skoro już omówiliście sprawę areny, to proszę powiedz mi dokładne godziny rozpoczęcia różnych uroczystości.
Odzywa się prawie niewidoczna dotąd Effie i dostaje rozpiskę.
-Jak to, nie będzie ich na ceremonii, na której są przedstawiani trybuci?
Wygląda na naprawdę oburzoną, a ja podchodzę do niej i przyglądam się notce. Widnieją na niej napisy, jednak nie mam ochoty się im przyglądać
-Ceremonia trwa pół godziny, nie jesteście tam potrzebni.
Warczy Gale.
Oddaję kartkę osobie, której bardziej przyda się rozpiska.
-Strażnicy zaprowadzą was do mieszkania.
Mówi i lekko chwyta mnie za nadgarstek.
-Ale Ty na chwilę zostaniesz.
-Nie bez Peety.
-Chciałem z Tobą porozmawiać w cztery oczy, Katniss.
-To chyba nie porozmawiamy.
Momentalnie odwracam się i dołączam do reszty.
-Czego chciał?
Pyta się cicho Peeta.
-Porozmawiać.
Ironizuję.
-Nie tylko on. Katniss, powiedz mi co sądzisz o ponownych igrzyskach?
-To będzie okropne. Nie umieją walczyć, więc, za nim się pozabijają prędzej zginą z głodu. Boję się momentu, w którym dojdzie do starcia, ponieważ jedyne co mogli by w tej sytuacji zrobić, to pozarzynać się nożami. Nie chcę ponownie oglądać krwawych walk.
-Czegoś się nauczą, to pewne, ale nie sądzę, żeby umieli umiejętnie walczyć, więc Twoje obawy mogą niestety stać się prawdziwe.
Chcę mu powiedzieć o Gale'u, ale akurat dochodzimy do miejsca zakwaterowania.
Wszyscy biorą walizki i stawiają je koło łóżek.
Rozglądam się po pokoju. Jest mały i kwadratowy z jedną łazienką. Znajdują się w nim dwie komody z czteroma szufladami i siedem łóżek. Podchodzę do tego, przy którym Peeta położył torbę. Po lewej stronie miejsce zajęła Effie, a po prawej Annie, która poza swoim synkiem świata nie widzi. Leży wpatrzona w niego. Siadam obok niej- kątem oka widzę, że wszyscy wyszli na taras. Ponieważ jesteśmy same pytam:
-Jak to jest mieć dziecko?
Uśmiecha się, ale nadal nie odrywa wzroku od syna
-Cudownie.
Spoglądam na nią pytająco.
-Katniss, to nic strasznego, naprawdę, proszę, tylko uważaj, bo Feen zasnął.
Przynajmniej wiem jak ma imię. Podaje mi dziecko na ręce, a ja przerażona patrzę na nie, bo nigdy nie trzymałam niemowlęcia. Annie pokazuje mi jak go trzymać. Posłusznie wykonuję jej polecenia.
-I jak?
-No cóż... nie tak źle.
-Oprzyj się.
Poprawia poduszkę i zajmuję miejsce obok niej.
Nic nie mówimy, ale muszę przyznać to przyjemne trzymać Feena na rękach. Sama raczej nie chciałabym mieć dzieci. Wiem, że teraz jest zupełnie inaczej, ale  i tak uważam, że to za duża odpowiedzialność. Przede wszystkim musiałabym porozmawiać z Peetą, jeśli w ogóle bym się zdecydowała. To wszystko jest trudne. Nie wiem, kiedy będziemy mieć oficjalny ślub, ale raczej nie będę mu tego narzucać, bo czuję, że sam to powie. Peeta taki jest, zawsze chciał robić wszystko, żeby być przy mnie. Może uważa, że jeszcze za wcześnie, może chce żebym ochłonęła po śmierci Prim?
Teraz widzę, że Peeta stoi oparty o framugę i wpatruje się we mnie. Wygląda jakby coś sobie wyobrażał, bo sprawia wrażenie szczęśliwego. Annie chyba też to zauważyła, ponieważ macha do niego ręką, żeby do nas przyszedł. Siada na skraju łóżka najprawdopodobniej dlatego, że nie ma tu miejsca na trzecią osobę. Podkurczam nogi, by mógł normalnie usiąść. Jest taki wpatrzony w Feena, że wymieniam porozumiewawcze spojrzenia z Annie i podaję mu go. Ochoczo bierze dziecko na ręce, lecz w tym samym momencie do mieszkania wchodzi strażnik i ją woła, więc ta zabiera niemowlę ze sobą. Przez chwilę wydawało mi się, że Peeta nie chciał go oddać, bo zrobił bardzo smutną minę. Annie rzuca przez ramię:
-Peeta, nie martw się. Jak będę potrzebować niańki to pójdę po Ciebie.
Zostawiam go samego. Nie mam pojęcia czy chce mieć dziecko, ale wygląda, że tak. To byłoby możliwe, gdyby nie fakt, iż ja nie jestem gotowa.
Otwieram drzwi balkonowe, ale ciemność panująca na zewnątrz i bardzo zimne powiewy wiatru sprawiają, że od razu je zamykam. Wyciągam z walizki koszulę.
-Katniss, idziesz spać?
-Tak, a Ty?
-Chyba też, jest dwudziesta trzecia.
Szokuje mnie to, ale nie odzywam się, bo jest prawdopodobne, że przysnęłam z Feenem na rękach. Wchodzę do łazienki, szybko zrzucam z siebie ubrania.
Przekręcam korbkę w prysznicu. Ciepła woda oblewa moje ciało. Odprężam się, chociaż wiem co czeka niedawno wybranych trybutów. Zakręcam wodę, po czym zakładam piżamę.
Chcę właśnie wyjść, ale przypominam sobie o sukience, którą zostawiłam na podłodze. Wieszam ja na wieszaku i wychodzę. Przed łazienką zgromadziła się kolejka, co mnie dziwi, lecz nie przejmując się za bardzo tym, że zablokowałam dostęp do pomieszczenia na około dwadzieścia minut kładę się pod kołdrą. To te same kapitolińskie kołdry, które okrywały nas przed pierwszymi głodowymi igrzyskami. Po chwili zjawia się Peeta. Gdy Johanna gasi światło mocno się do niego przytulam. Nie ważne co by mi się śniło, bo wiem, że on odpędzi najgorsze koszmary.
-Peeta, powiem Ci coś, ale nikomu nie mów.
Mówię i patrzę na jego reakcje. Lekko kiwa głową, więc przysuwam się, by nikt nie usłyszał co mówię.
-Może to co Tobie teraz powiem będzie idiotyczne i pomyślisz, że zwariowałam, ale wierzę, że zachowasz tą informację dla siebie
-Katniss, powoli zaczynam się bać.
Uśmiecha się.
-Czasem Haymitch wydaje się być jak ojciec, Effie niemalże jak ciocia, a Annie i Johanna jak siostry, tam w trzynastce, gdy Ty byłeś...
Przełykam ślinę. I tak wystarczająco dużo problemu sprawia mi wyznanie uczuć do innych Peecie.
-Byłeś pod wpływem osaczenia bardzo się zżyłyśmy, Enobarii nie znam, więc jest mi obojętna.
Opieram się na łokciu. Wygląda jakby analizował moją wypowiedź.
Po dłuższej chwili odzywa się:
-A ja?
Nie wiem co powiedzieć, zaskakuje mnie tym i to bardzo. Nigdy do nikogo nie mówiłam co do niego czuje, ale wiedziałam, że kiedyś nadejdzie ten dzień.
-Jak osoba którą kocham, której mogę zaufać.
-Jak przyjaciel?
-Nie, to coś więcej.
Widzę w jego oczach coś w rodzaju szczęścia.
-Czyli?
-Nie ma takiego określenia. Jesteś dla mnie przyjacielem, ale przyjaciela nie kocha się tak mocno, a ja...
Zawieszam głos.
-Ty?
Ponagla.
-Kocham.

piątek, 15 maja 2015

Annie

Ladies and Gentelman!

Z wielką radością przedstawiam wam kolejną trybutkę Blogowych Igrzysk- Annie Crestę!




Wybaczcie, że nie zamieściłam zdjęcia Annie, tylko aktorki, która ją grała, lecz nie mogłam znaleźć jej korzystnego zdjęcia.
 
Annie, czyli zwyciężczyni 70 Głodowych Igrzysk została uznana za ,,niestabilną psychicznie".
Widziała jak jej partner z Dystryktu został zabity, po czym schowała się na arenie do czasu, gdy na całą arenę zalała woda, a ona jako jedyna potrafiąca pływać utrzymała się przy życiu.
Lekarze uważali, że dostała wstrząsu pourazowego. Gdy miała ataki paniki patrzyła się w martwy punkt i zatykała uszy, a tylko Finnick potrafił ją wytrącić z transu.
W ,,Kosogłosie" wyszła za zwycięzcę 65 Igrzysk, po tym jak odbili ją, Peetę, Johannę i Enobarię z Kapitolu. Niestety- w niedługim czasie został wysadzony przez Holo, bądź zabity przez zmiechy (nikt do tego nie doszedł i nikt do tego nie dojdzie).
Zanim jednak to się stało Annie zaszła w ciążę i urodziła synka, którego zdjęcie wysłała Katniss.

Bardzo przypadła mi do gustu, aczkolwiek większość wydarzeń z nią związanych pamiętam jak przez mgłę, bo gdy czytałam książkę, autorka głównie skupiła się na wątku z Peetą i Snowem, wplatając niektóre wydarzenia z Annie.

I niech los zawsze Wam sprzyja!
 

piątek, 8 maja 2015

Rozdział XI

Igrzyska życia
Część II ,,Problemy"

Nakłonienie Peety, do wystrzelenia choć jednej strzały wiązało się z godzinami nauk, prośbami i namowami. Jest wyjątkowo oporny. Za wszelką cenę nie chciał się posługiwać bronią długodystansową. Nie zmusiłam go do niczego, sam pewnego dnia przyszedł i powiedział, że chce się nauczyć.
Teraz siedzimy razem z Haymitchem przy stole.
-Oni coś wiedzą.
-Haymitch, nie mogą wiedzieć więcej niż my.
-Mówię, że wiedzą, trzeba z nich to wyciągnąć.
Przysłuchuję się wymianie zdań, ale nie biorę w niej udziału. Od paru dni wszyscy w mieście chodzą dziwnie poddenerwowani i praktycznie nie wychodzą z domów.
Kurczowo ściskam kubek już zimnej herbaty. Przede mną stoi talerz z jedzeniem, ale nie jestem w stanie nic przełknąć. Wszystkie moje koszmary, lęki i obawy powracają. Nie chcę, żeby dawne czasy powróciły, nie po to zostałam Kosogłosem, żeby teraz znowu przejmować się całym Panem. Przysuwam krzesło do Peety i przytulam się do niego. Tylko to mi daje jakieś poczucie bezpieczeństwa. Chciałam zostać w tym domu do końca mojego życia. Po tym co przeżyliśmy raczej nie mamy ochoty na dalsze przygody.
Uważnie obserwuję rozmówców i widzę, że Peeta za wszelką cenę próbuje zmienić temat. Mogę się założyć, że chodzi mu o mnie. Ręce zaczynają mi się trząść więc odkładam szklankę. Jeszcze raz spoglądam na zdenerwowanego Haymitcha, wstaję od stołu i wbiegam po schodach na górę, bo czuję, że dłużej nie dam rady. Boję się kolejnej wojny. Czuję, że to całe szaleństwo nigdy się nie skończy. Siadam w kącie i chowam twarz w dłoniach. Jedyne co słyszę to trzask przewracającego się krzesła. Już za chwilę czuję, że ktoś mnie podnosi i sadza na łóżku, ale nadal nie odrywam dłoni od twarzy.
-Peeta...
Szepczę.
-Powiesz mi co się dzieje?
-Katniss, właśnie w tym jest problem, nie mamy pojęcia co się dzieje.
-Peeta, boję się.
Kładzie się obok i przytula mnie.
-Zawsze będę przy Tobie. Nie zostawię Cię.
Mówi, ale nie czuję się pocieszona. Kiedyś mnie zostawił. Nie było w tym jego winy. To ja zawiniłam. Mogłam go nie zostawiać, Johanna dałaby sobie radę.
-Chodźcie szybko!
Haymitch najwyraźniej czegoś się dowiedział, ale nie mam ochoty iść. Ponieważ nie mam zamiaru się ruszyć Peeta znowu mnie przenosi, stawia przed schodami i łapie mnie za rękę.
Stoimy przed telewizorem. Najwyraźniej na coś czekamy. Gdy wybrzmiewa nowy hymn Panem Haymitch ruchem głowy wskazuje na kanapę. Siadam Peecie na kolanach i obserwuję sztucznie uśmiechniętą kobietę.
-Wiadomości sprzed chwili: Siedemdziesiąte szóste Głodowe Igrzyska jednak się odbędą!
Wstaję i nie słucham dalszych słów. czuję czyjąś dłoń na ramieniu, ale nie obchodzi mnie to. Po to walczyłam, żeby znowu wszystko było tak jak dawniej?! To nie może być prawda.
Wszystko zlewa się ze sobą, staje się białe, aż w końcu znika.
Nie ma tu nic co motywowało by mnie do dalszego działania. Każda rzecz, człowiek, zwierzę jest taka sama. Śmierć. Śmierć to jedyne co czuję. Dla takich osób jak ja nie ma nic. Widzę Prim, która klęczy nade mną i głaszcze mnie po włosach. Obok stoi mama. Trzyma mnie za rękę. Podnoszę się i szukam Peety, ale nie ma go ze mną. Moja siostra każe mi się z powrotem położyć.
Po jakimś czasie odzyskuję świadomość i Prim nagle przemienia się w Peetę, a moja mama w byłego mentora. Zrywam się na równe nogi, czego żałuję, bo zaczyna kręcić mi się w głowie i upadam, na szczęście w pobliżu był fotel.
-Haymitch, zostaw nas samych na chwilę.
Podnosi rękę, na znak, że nie będzie przeszkadzać i wychodzi.
-Katniss, spokojnie.
Peeta bierze głęboki oddech i mówi dalej, a ja patrzę mu się w oczy. To mnie uspokaja.
-Czasem niektóre rzeczy są inne niż myślimy. Katniss, siedemdziesiąte szóste Głodowe Igrzyska, będą tylko dla kapitolińskich dzieci.
-Przecież przez to ludzie się zbuntują.
Szlocham.
-Peeta, ja nie chcę znowu być Kosogłosem. To miał być koniec, mieliśmy mieć spokój, ja chcę tutaj z Tobą zostać, do końca życia.
-Katniss...
Nie daję mu dokończyć.
-Nie chcę nigdzie wyjeżdżać, nie chcę wojny. Zostań ze mną.
-Wszystko jest dobrze, to odbędzie się tylko raz.
-Peeta, musimy im przeszkodzić.
Dławię się własnymi łzami.
-Wszystko jest ustalone. Będzie sześciu uczestników i dla każdego mentor z innego dystryktu. My będziemy razem, jako zwycięzcy tych samych Głodowych Igrzysk.
Zaczynam oddychać bardzo szybko, przez co kręci mi się w głowie. Zaczynam panikować i z całej siły gryzę się w palec, by nie zacząć krzyczeć. Peeta próbuje mnie uspokoić, ale ponieważ nie reaguję przysuwa się i mnie całuje. Zawsze tak robi w takich chwilach. Wie jak mnie doprowadzić do porządku. Momentalnie się opanowuję- staram się oddychać powoli, żeby wyrównać bicie serca.
-Spokojnie.
-Peeta, opowiedz mi wszystko dokładnie.
-Arena już jest gotowa, jutro przyjadą po nas i zabiorą do Kapitolu.
-Nie jadę.
Oznajmiam przerażona.
-Uwierz mi, też nie chcę, ale musimy.
-Nie, nie musimy!
W głowie świta mi pewien pomysł.
-Już raz się postawiliśmy, to zróbmy to drugi raz.
-Katniss, nie możemy, rozumiesz?
-Czemu?
Pytam z sarkazmem w głosie.
-W Kapitolu nie ma się kto buntować.
-Jak to?
-Jest trzynaście dystryktów plus Kapitol. Niektóre osoby wyjechały do swoich dawnych siedzib i nie mają nic wspólnego z centrum. Ich tam jest tylko garstka. Statystyki pokazują, że mieszka tam około dwustu dorosłych ludzi i zaledwie pięćdziesiąt dzieci. Teraz rozumiesz?
-Jak to ma się odbyć?
Zmieniam ton głosu na bardziej spokojny, bo uświadamiam sobie, że nic nam nie grozi, a Peeta bierze ze stołu jakąś kartkę i czyta:
-Jutro odbędzie się losowanie. Nie będzie takich ceremonii jakie my mieliśmy następnego dnia o dwunastej w południe cała szóstka zostanie przedstawiona widzom, kolejną część dnia spędzą na nauce różnych sposobów walki. Drugi dzień także poświęcą na naukę. Trzeciego wchodzą na arenę, która nie jest kontrolowana dziwnymi urządzeniami, nie ma tam rogu obfitości czy też zmieszańców. To po prostu zalesiony, zamknięty obszar, który nie ma więcej niż pięcet metrów kwadratowych. Na środku będzie leżeć parę broni: kusza z trzema pociskami, cztery noże, łuk i kołczan z dwoma strzałami. Drzewa na arenie, są zabezpieczone przed spaleniem.
-Skąd masz ten list?
-Gdy zemdlałaś dostarczono go nam.
-Szybcy są.
Wstaję i całuję Peetę w policzek.
-Katniss.
-Tak?
-Idziemy się spakować?
-Dobra, ale na ile dni tam jedziemy?
-Cztery. Jutro wybierzemy trybuta, którego będziemy chcieli uczyć.
-Nie boją się, że im powiemy co ich czeka?
-Raczej nie. Katniss, a Ty chcesz im powiedzieć?
Pyta zaciekawiony, lecz widzę, że jest w stanie przyjąć każdą odpowiedź.
-Jasne, że nie.
Uśmiecham się i prowadzę go na górę.
-Teraz pozostaje nam jedno pytanie.
Peeta uśmiecha się żartobliwie.
-Jakie?
-Którą walizkę wybieramy?

piątek, 1 maja 2015

Rozdział X

Odkąd ja i Peeta mieszkamy razem nasz dom zupełnie się zmienił. Po całym mieszkaniu roznosi się zapach chleba, na ścianach pojawiły się nowe obrazy i ogólnie jest milej. Co raz rzadziej chodzę na polowania, bo wszystko to zastępują wypieki Peety. Nie ma jeszcze chętnych na kupno jego domu, aczkolwiek planujemy sprowadzić tutaj Annie, o ile nie zakorzeniła się w swoim dystrykcie na stałe. Póki co, w dwunastce jest spokojnie.
Któregoś dnia Peeta zawiązał mi oczy i gdzieś mnie zaprowadził.
- Gdzie idziemy?- pytam zaciekawiona, chociaż wiem, że i tak mi nie odpowie.
- Powiem ci tylko tyle, że znasz to miejsce bardzo dobrze.
Na początku myślałam, że idziemy do lasu, ale to by za długo trwało. Po chwili zdejmuje mi chustkę. Właśnie stoję przed sztalugą, w dawnym biurze.
- Peeta, po co zawiązałeś mi oczy i oprowadzałeś po wszystkich pokojach, by przyprowadzić mnie tutaj?
- Żeby zbudować napięcie.- śmieje się.
- Napięcie?
- Tak, mam zamiar nauczyć Cię malować.
- Co?!- krzyczę przerażona. Nigdy nie nadawałabym się nawet na kucharkę, a co dopiero malarkę.
- Spokojnie, to proste.
- Czy ty naprawdę myślisz, że coś z tego będzie?
- Coś na pewno.- Peeta nadal się śmieje, a ja do niego dołączam.
- To co namalujemy?
- Ja prostej kreski nie umiem narysować!
- Z wielką chęcią cię nauczę.
- Muszę?- mówię cicho.
-Tak, Katniss, musisz, ostatnio nie mam się z czego śmiać- udaję naburmuszoną, ale Peeta obraca mnie i mówi:
- Będzie ci szkoda tej bluzki, czy nie?
- Czemu pytasz?
- Znając ciebie będziesz cała w farbie.
- Raczej nie będzie mi jej szkoda, mam ją od paru lat.
- W takim razie zacznijmy- daje mi ołówek do ręki, a ja patrzę na przybór otępiało.
- Katniss, to jest ołówek.
- Wiem, tylko nie wiem co z nim zrobić- zaczynam się śmiać. Peeta ustawia mi go w ręce.
- Czemu trzymasz ten biedny ołówek tak mocno?
- Bo cały czas nie wiem, co z nim zrobić.- Powtarzam, a Peeta lekko kładzie swoją rękę na mojej i od razu ją rozluźniam.
Drugą ręką obejmuje  mnie w talii, przez co w ogóle nie mogę się skupić.
Obserwuję jak ja, a właściwie Peeta szkicuje jakiś budynek, który dopiero po chwili przypomina nasz dom. Nagle odskakuje i wygląda jakby właśnie coś sobie uświadomił.
- Katniss, zapomniałem.
- O czym?- ołówek znów ląduje w mojej ręce.
- Ale ja nie umiem.
- Zaufaj mi.- poprawia mi ołówek.
- Pamiętaj, delikatnie.
- Co mam zrobić?
- Dokończyć rysować okno.
- Spróbuję.- Peeta przygląda się uważnie temu co robię i czuję presję.
- Peeta, mógłbyś się odwrócić póki nie skończę rysować?
- Dlaczego?- na jego ustach pojawia się figlarny uśmiech.
- Bo mnie stresujesz.
- Czyli rozpraszam cię?- przysuwa się do mnie.
- Tak!- przez chwilę patrzy mi się w oczy, ale odwraca się.
Po jakimś czasie udaje mi się narysować coś, co przypomina okno. Jestem z siebie zadowolona, bo to chyba najlepsza rzecz jaką udało mi się narysować. Najlepsza i jedyna.
- Już.- Mówię, a Peeta się obraca.
- Wiesz...- zaczyna, jakby zaraz miał mi powiedzieć, że nic nie narysowałam.- Naprawdę ładnie, tylko, Katniss, powiedz mi: od kiedy mamy okno na dachu?- kończy, a ja odsuwam się od sztalugi, by zobaczyć, co nabazgroliłam. Na płótnie widzę dom, który wygląda całkiem normalnie, więc protestuję:
- Przecież jest dobrze.
- Wiem, żartowałem.
- Bardzo śmieszne.
- Katniss, skoro już umiesz narysować okno, to może spróbujesz naszkicować drzwi?- zastanawiam się przez chwilę nad tą propozycją, ale odpowiadam:
- Naucz mnie.- Podtykam mu ołówek pod nos, a on układa go w mojej ręce, którą trzyma, dokładnie tak, jak przedtem. Całą uwagę skupiłam na Peecie, a nie na obrazie, co chyba zauważa, bo co chwilę na mnie spogląda.
- Zazwyczaj tego nie mówię, ale aż tak ci się podobam?- zawstydzam się i spuszczam głowę, żeby nie widział mojej twarzy.
- Zazwyczaj gdy maluję, to staram się patrzeć na płótno, bo w podłodze raczej nic się nie zobaczy- nadal tkwię w tej samej pozycji, czuję, że policzki mnie pieką.
- Katniss...
- Hm?- nie jestem w stanie wydobyć z siebie nic więcej, ale podnoszę głowę.
- Dziękuję.
- Za co?- naprawdę nie wiem, o czym mówi.
- Że się zgodziłaś.
- Mów jaśniej.
- Za to, że wykazałaś chęć na namalowanie czegokolwiek.
- Przecież każdy by tak zrobił- oznajmiam wymijającym tonem. Mnie wydaję się to oczywiste.
- Nie. Zrobiłaś to, bo wiedziałaś, że to dla mnie ważne- przytakuję, ponieważ chyba naprawdę tak było.
- Chcesz coś zjeść?- kiwam głową.- To chodź.
W tym momencie robi coś, czego się nie spodziewałam, ale nie protestuję. Wziął mnie na ręce i zaniósł do kuchni.
- Wiesz, że jeszcze umiem sama chodzić?- mówię, ale nie da się ukryć, że się cieszę.
- Tak, ale cię kocham i chcę cię mieć cały czas przy sobie.
Kładzie na stole świeży chleb, dżem i herbatę. Od razu zabieram się za jedzenie. Gdyby nie Peeta, pewnie jadłabym teraz mięso z upolowanego królika, lub wiewiórki. Zauważam, że jest bardzo zamyślony, więc przerywam ciszę:
- Peeta, może jutro pójdziemy do lasu? Nauczę cię strzelać.
- Ja i strzelanie?- mówi z niedowierzaniem w głosie.
- Wiesz, jeśli nauczyłeś mnie cokolwiek narysować, to nie widzę przeszkód.
- Katniss, to co innego, ja nie umiem chodzić niezauważony po lesie.
- Nie umiałeś- kładę nacisk na ostatnie słowo. Wstaję, chwytam Peetę za rękaw i prowadzę do drzwi.
- Co robisz?- pyta zaskoczony.
- Zmieniam plany. Idziemy dzisiaj.
- Katniss...- Peeta robi taką minę, jakbym kazała mu iść na tortury.
- To nic strasznego, zobaczysz- zakładam kurtkę, buty i idę po łuk. Peeta idzie za mną jak cień, przy czym uważnie przygląda się kołczanowi.
- Katniss, proszę, ja nie chce.- Jęczy.
- Ja się zgodziłam, to teraz pora na ciebie- patrzy się przez chwilę na broń, lecz widzę na jego twarzy uśmiech.
- Nauczysz mnie?- wyobrażam sobie wspólne chwile spędzone z Peetą.
Oceniam jego budowę- ma mięśnie, co wiedziałam od dawna, więc raczej nie będzie miał problemu napiąć łuku, ale to nie na tym polega. Trzeba umieć dobrze wycelować.
- O ile się da.- Mówię zadziornie i ruchem głowy wskazuję schody.
Drogę przeszliśmy w ciszy. W lesie czuję się zupełnie inaczej. Tu czuję się wolna i wiem, że mogę robić co tylko zechcę, bo i tak nikt mi nie zabroni.
- Sprawa jest prosta.- Zaczynam, jakbym miała mu objaśnić bardzo trudny plan.- Na sam początek musimy się dowiedzieć, które oko pierwsze reaguje na to, w co chcesz strzelić i dzięki któremu strzelisz celniej.- Peeta wygląda na załamanego.- Nie martw się tak, to bardzo proste.- Pocieszam go.
- Weź ręce przed siebie i uformuj z dłoni trójkąt, następnie wybierz jakiś punkt na drzewie i zrób tak, by był mniej więcej na środku.- Patrzę na niego i trochę wyprostowuję mu ręce bo trzymał je kurczowo przy sobie.- Teraz zamknij lewe oko, a następnie prawe i zobacz, którym okiem zobaczysz punkt po środku trójkąta.
Mija parę minut, a Peeta nadal tkwi w tej samej pozycji.
- Więc?- pytam zniecierpliwiona.
- Co?
- Które oko?
- Czekałem na dalsze instrukcje. Lewe.
- To dobrze, teraz weź łuk.- Wręczam mu broń. Podchodzę do niego, staję za nim i kładę mu dłonie na rękach, tak jakbym to ja trzymała łuk. Widzę, że nie może się skupić, tak samo jak ja, gdy malował.
Gdy już dobrze go ustawiłam, odchodzę na parę metrów i od razu widzę, że łuk nie jest dopasowany do jego postury.
- To nie wyjdzie.
- Wiem to już od dawna- zaczyna się śmiać.
- Nie o to chodzi. Łuk jest za mały.
- To wracajmy, ściemnia się.
- Może chodźmy nad jezioro.- Proponuję, bo nie mam ochoty wracać. Lubię spędzać czas z Peetą w takich miejscach.- Peeta, teraz mamy czas, możesz mi na spokojnie wyjaśnić sprawę z twoją próbą samobójstwa?- poruszam temat, który mnie dręczył i który nie powinien być poruszony.
- Tuż po naszej kłótni wydawało mi się, że mnie nie kochasz i nie kochałaś, że byłaś ze mną tylko ze względu na to co przeszliśmy. To przez Snowa i ten cholerny Kapitol.- Kopie kamień, a ja obejmuję go, by się uspokoił.
- Dokończ.
- Katniss, nie wiem, co myślałem, ale żałuję. Jeśli bym cię zostawił, to nie darowałbym sobie tego.
Pierwszy raz od dłuższego czasu widzę jak Peeta zaczyna płakać. Siadam mu na kolanach lekko całuję go w policzek niech wie, że jestem przy nim.
- Spokojnie, rozumiem cię.
- Nie, Katniss, nie rozumiesz, sam nie rozumiem.- Wstaje i patrzy się w wodę.
To chyba dla niego za dużo, zresztą dla mnie też.
- Wracamy?
Nie odpowiada, więc biorę go za rękę i wręcz zmuszam, żeby się odwrócił.
- Katniss, wybacz.
- Peeta, zawsze, gdy coś cię będzie męczyć przyjdź do mnie. Nie zwracaj uwagi czy się na ciebie denerwuję czy nie, bo ja i tak ci pomogę, nawet gdybym miała do zrobienia na pozór o wiele ważniejszą rzecz. Nie ma nic ważniejszego od ciebie. Nigdy nie będzie.