piątek, 30 października 2015

Rozdział XXIII

Przysadzista kobieta, o ciemnych oczach i krótkich blond włosach, mężczyzna wyglądający bardzo podobnie oraz mały- na oko- dziesięcioletni chłopiec patrzący z wyrzutem na Peetę stoją przed drzwiami domu Annie, z walizkami.
-Jejku, a co wy tu robicie w trójkę? Na kartce mam wyraźnie napisany Twój adres, Peeta.
Ściska w ręku malutką, pogniecioną karteczkę. Peeta przygląda się jej uważnie i z niezadowoleniem kręci głową, a Annie zakrada się do nas od tyłu i szepce:
-Peeta, powiedz mi, kim są Ci ludzie?
Na jej ustach widnieje sztuczny uśmiech. Występuję przed nich, żeby mogli wszystko sobie wytłumaczyć i podaję rękę każdej osobie. Wiem, że nie są to nieznajomi, więc nie obawiam się przykrych przygód.
-Nazywam się Katniss Everdeen. Peeta już tu nie mieszka. Sprzedał swój dom i wprowadził się do mnie.
Wskazuję ręką miejsce, o którym opowiadam. Zanim ktokolwiek zdąży się odezwać Peeta ruchem wyprowadza ich za drzwi i mówi, żeby poszli do jego obecnego miejsca zamieszkania, bo muszę się przebrać.
-Annie, przynieś jej sukienkę, wiesz którą.
Mówi, podchodzi do mnie i obejmuje mnie w tali.
-To moja daleka rodzina z Anglii. Katniss, nie wiem czemu przyjechali bez zaproszenia, wybacz.
Lekko mnie całuje, lecz przestaje po chwili, bo Annie zbiega na dół z jakąś torebką.
-Siadaj.
Komenderuje swoim ponaglającym tonem. Peeta podsuwa krzesło pode mnie i obydwoje stają za mną dyskutując o mojej fryzurze. Nie wiem co wykombinowali, ale teraz jestem zajęta czymś innym, a konkretnie rozmyślaniem o nowych przybyszach.
Nigdy nic nie słyszałam o krewnych Peety. W ogóle rzadko opowiada o swojej rodzinie. Może go to boli? W sumie, to ja też staram się nie mówić o Prim, Gale'u i tacie. Mogłam ich chronić, coś zrobić, cokolwiek, ale nie zrobiłam. Umarli. Wszyscy. Przeze mnie. Ciekawe czy gdybym połknęła łykołaki na arenie, to by żyli? Peeta by sobie poradził, może nawet lepiej niż ja? Ech, co ja gadam? Dałby sobie radę na sto procent. Jednak, gdyby coś teraz planował na pewno by mi to powiedział.
Czuję jak Annie szarpie mnie za włosy, a już po chwili mam je mocno spięte spinką.
-To po to, żeby loki nie rozwaliły się do wieczoru.
Odwracam się z wytrzeszczonymi oczami, a ona zmieszana cofa się za Peetę, który spieszy z wyjaśnieniami.
-Annie chodziło o to, żeby utrzymać ten efekt dłużej.
Mówi ze stoickim spokojem.
Ujmuję kule i wstaję, choć nie zostałam przekonana. Sięgam do torby i wyjmuję białą sukienkę z granatowymi dodatkami. Tę samą, którą pokazała mi wczorajszego wieczoru Annie, która prowadzi mnie właśnie do łazienki karząc rozebrać się. Zrzucam koszulę nocną, po czym zakładam suknię, idealnie dopasowaną do mojej sylwetki. Patrzę w lustro. Może to śmieszne, ale chciałabym w takiej iść do ślubu. Czuję się w niej bardzo dobrze i zwiewnie. Wszystko psuje mój gips, ale na szczęście drugą stopę zgrabnie przyozdabia ciemny pantofelek.
Gdy docieram do domu widzę, że wszystkie drzwi są dokładnie pozamykane, prócz jednego pokoju, który nie był od dawna używany, bo po prostu nie była nam potrzebna dodatkowa, malutka jadalnia. Peeta biegają w tą i z powrotem, bo goście nie dają mu spokoju. Na chwilę przystaje, by popatrzeć na mnie, lecz tylko wzdycha i biegnie dalej. Pomogłabym, ale w takim stanie mogę go spowolnić. Siadam przy wszystkich do stołu, na którym znajduje się mizerna waza z zupą, a chłopiec od razu zmienia miejsce, by siedzieć jak najbliżej mnie tym samym zabierając miejsce Peecie, który dopiero po dwudziestu minutach kompletnej ciszy siada z ulgą do stołu. Wtedy zaczyna się rozmowa.
-Peeta, muszę Ci powiedzieć, że bardzo zaintrygowało nas to show, które było u was non- stop puszczane. Te śmierci były takie realistyczne. Fajnie, że zgodziliście się w nim uczestniczyć. Jesteście idealnymi aktorami.
Tkwię wpatrzona w kobietę z łyżką w buzi. Cała krew odpływa mi z twarzy.
-Bardzo chcielibyśmy poznać tych aktorów. Szczególnie tego chłopaka- jak wy to mówicie- z Czwórki.
Nadal żadne z nas nie ma ochoty się ruszyć. Czy ona mówi o Głodowych Igrzyskach? Czy w Anglii jest to puszczane jako film, by cała reszta świata myślała, że to jest zaplanowane? Finnick. Ewidentnie mówi o nim mowa.
Nigdy, przenigdy nie pojadę do kraju, z którego oni pochodzą.
-Gray, kochanie, nie strasz tych młodych ludzi.
Odzywa się jej mąż.
-Ach, no tak, wybaczcie, nie przedstawiliśmy się Tobie.
Wiem, że mówi do mnie, ale czuję, że wszystkie mięśnie zdrętwiały, Peeta lekko wystraszony przysuwa się do mnie i otacza mnie ramieniem, jednak nie zważając na to kobieta podaje mi rękę. Mięśnie odmawiają mi posłuszeństwa. Jestem niemal pewna, że gdybym podniosła rękę, to z trzaskiem wylądowałaby ona w talerzu zupy.
-Ja jestem Gray, to mój mąż Rob i nasz syn Kevin. Kevin bardzo Cię lubi i chciał Cię poznać, a my ponieważ dawno nie widzieliśmy naszego kochanego kuzyna, to postanowiliśmy przyjechać.
Nie ruszam się, a oni zrezygnowani siadają na krzesłach.
-Ona jest jakaś pomylona.
Mimo że szeptała dokładnie słyszymy jej słowa. Pomylona? Ja? Czy przez to, co się wydarzyło w moim życiu ludzie tak na mnie patrzą? Jak na pomyleńca? Kurczowo ściskam dłoń Peety. Nie rozpłaczą się, nie ma mowy. Nie przed nimi, bo uznają mnie za osobę niestabilną psychicznie. Mimo że palcom Peety wyraźnie brakuje krwi, moje kości znieruchomiały i za nic nie potrafią się rozluźnić, nawet wtedy, gdy w myślach błagam je, by to zrobiły.
-Dobra, dosyć tego. Możemy zamienić parę słów?
Wskazuje palcem przedpokój. Z trudem puszczam jego rękę. Obydwoje posłusznie wychodzą, każąc zostać synowi. Peeta lekko kiwa głową. Pewnie nie chce bym się martwiła i próbuje mi powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Ale... co ma być dobrze, skoro ludzie mnie tak postrzegają? Może Igrzyska jednak zamieniły mnie w zmieszańca? Zmiecha, który z daleka wydaje się straszny i tylko znajomi są w stanie normalnie na mnie patrzeć, bo wiedzą jaka byłam dawniej?
-Możesz po chichu otworzyć drzwi?
Zwracam się chrapliwym głosem do Kevina. Bez słowa wstaje i wykonuje moje polecenie nie spuszczając ze mnie wzroku.
Niestety- rozmawiają tak cicho, że słyszę tylko poszczególne słowa.
Przyglądam się mojemu odbiciu w zimnej zupie. Skóra wróciła do normalności po oparzeniach, więc dochodzę do wniosku, że ta kobieta za szybko ocenia ludzi, nawet nie po wyglądach, a po niektórych czynach, bądź ich braku. Gdy moja podobizna rozmazuje się, rozumiem, że wszyscy wrócili do pokoju i po pół godzinie znów zasiadają przy stole. Nigdy nie widziałam Peety bardziej zdenerwowanego. Cała szczęka mu drży i wygląda, jak chodząca bomba.
-Kiedy macie pociąg na lotnisko?
Stara się mówić najbardziej spokojnym tonem, ale mu to kompletnie nie wychodzi, ponieważ jego pytanie brzmi jak rozkaz. Czyżby zdenerwował się tak, bo mnie obrazili? Jeżeli tak, to się cieszę, że mam osobę, która zawsze stanie po mojej stronie. Ale szkoda, że się zdenerwował. I tak już dużo przeżył.
-Cóż, jeżeli to konieczne, to możemy pojechać już wieczorem.
Mówi Rob bardzo niskim głosem. Stara się zrobić wrażenie smutnej osoby. Widzę, że tak nie jest. Robi to tylko dla żony.
-Byłoby najlepiej.
Odpowiada dość nieuprzejmie Peeta. Zareagowałabym podobnie, gdyby jego tak obrażano.
Oburzona Gray wstaje, chwyta wszystkie walizki, a już za chwilę nie ma śladu po ich rodzinie.
-To jakaś porażka.
Peeta opada bezsilnie na krzesło. Przysuwam w dość niezgrabny sposób stołek, na którym siedzę co lekko go rozbawia. I o to chodzi. Żeby go rozchmurzyć. Kiedy się smuci jego oczy tracą cały błękit i robią się szare, a ja tego nie znoszę.
-Peeta, wiem, że niedługo wyjeżdżam...
Zawieszam się i nabieram powietrze. Tak strasznie się tego boję. Na szczęście nie muszę dokańczać. Peeta właśnie wstał, wziął mnie na ręce i zaniósł do jednego z zamkniętych pokoi. Jest ciemno. Nawet moja ręka zaciśnięta na ramieniu Peety jest niewidoczna.
Po zapaleniu światła widok jest oszałamiający. Widzę coś, czego nie zapomnę do końca życia, tyle, że moje dotychczasowe, niezapomniane wspomnienia to były koszmary, a tym razem czuję jak całe moje ciało napawa się widokiem. Praktycznie nikt, nigdy, nic dla mnie nie zrobił. Z Peetą jest wręcz odwrotnie. Robi wszystko, aby mnie uszczęśliwić, nie przejmując się swoim losem. Co prawda teraz nie poświęca się dla mnie, ale wiem, że gdyby miał to zrobić, to zrobiłby to.
Uwagę przykuwa biurko z wielgaśnym tortem na środku. Jest w połowie brązowy, a u góry pokryty lukrem co świadczy, że jest najprawdopodobniej czekoladowy. Na ścianach są namalowane wszystkie nasze wspomnienia począwszy od momentu podarowania chleba, skończywszy na tej chwili. Pokój, w którym praktycznie nigdy nie przebywałam stał pusty. Nadal taki jest, aczkolwiek  biurko z wsuniętymi dwoma krzesłami, pastelowa lampa idealnie wpasowująca się w kolorystykę pomieszczenia i dwuosobowa kanapa dekorują go. Peeta stworzył miejsce do pisania książki, myślę.
Przyglądam się Prim widniejącej na ścianie. Jej chude, wątłe ręce ściskają mnie, bym nie poszła na platformę podczas Dożynek.
Jak na złość Jaskier właśnie podszedł do mnie i kładzie się na moich stopach. Nie odtrącam go, bo jest jedyną rzeczą po siostrze.
Dalej, po prawej widzę Rue, Peetę przykrytego warstwą błota i mchu, Catona próbującego skręcić kark dzieciakowi z Trójki, zmiechy, korony przyozdabiające skronie zwycięzców, czyli nas, mnie polującą razem z Galem...
Ocieram oczy z mimowolnie spływających łez i patrzę dalej, by nie przegapić niczego. Cały czas mam wrażenie, że śnię.
Peeta genialnie uwiecznił noce w pociągu, kiedy tuliłam się do niego, by przegonić koszmary, kolejne Dożynki, wszystkich sprzymierzonych z nami trybutów, cyferblat, rebelię, kokony, wybuch Orzecha, a nawet moment gdy przyłapałam go na sadzeniu prymulek.
Teraz muszę to wszystko zostawić.
Dopiero po skończeniu napawaniem się cudnym widokiem zauważam moją mamę i Annie z Feenem na kanapie. Mamę. Wróciła.
-Wszystkiego najlepszego, kochana!
Annie radośnie wykrzykuje życzenia i delikatnie przytula by nie zgnieść synka.
-Prezent już dostałaś.
Wskazuje głową na mój ubiór. Racja, ale czemu miałabym w ogóle dostać prezent?
Mama bez słowa wręcza małe pudełeczko raz po raz spoglądając na Peetę, który właśnie obejmuje mnie w tali.
-Albo mam sklerozę, albo to wam coś się poprzekręcało.
Mówię żartobliwie.
Prawda jest taka, że nie mam pojęcia czemu zostałam obsypana prezentami.
-Masz za dwa dni imieniny, Katniss.
Chowa twarz w moich włosach i lekko muska ustami moją szyję. Czuję jak przyjemne ciepło mnie wypełnia.
-Ja...
Przygryzam wargę i zaczynam szybciej mrugać oczami, żeby się nie rozpłakać.
-Nie dziękuj. Nie widziałaś wszystkich prezentów.
Annie jest wyraźnie szczęśliwa. To sztuka cieszyć się ze szczęścia innych. Umiejętność, którą można uzyskać dopiero po traumatycznych przeżyciach, jakich doznał każdy trybut i każda osoba z jego rodziny.
Uchylam wieczko pudełka. O dziwo znajduje się w nim jeszcze jedno, odrobinę mniejsze. Otwieram paręnaście pojemniczków, żeby dostać się tego właściwego.

piątek, 23 października 2015

Rozdział XXII

Mam mieszane uczucia. Nie wiem czy się denerwować czy płakać, wiem tyle, że wyjeżdżam i to już. Zacznę nowe życie. Bez Peety, bez wspomnień, bez nikogo, kto mógłby mi przypomnieć o tym draniu.
Cały czas myślałam, że mnie kocha. Jak można po trzech latach powiedzieć ,,to była gra, nic więcej, rozdział skończony."?
Łupie mi w głowie- zapewne po uderzeniu. Chyba znajduję się u Annie, ale pewności nie mam, ponieważ jeszcze nie ustabilizował mi się obraz. Wszystko widzę jak za mgłą. Spoglądam raz na nogę, raz na drzwi. Jeszcze wczoraj nie pozostało nic co świadczyło o tym, że stan mojej nogi jest zły, a dziś z powrotem mam na niej gips. Mam wielką ochotę rzucić się na Peetę i wbić jedną ze strzał prosto w brzuch.
Przeszłość. Po co komu przeszłość? Liczy się teraźniejszość i przyszłość. W przeszłości wszystko wyglądało inaczej. Może igrzyska nas sztucznie połączyły? Może źle oceniłam sytuację? Zawsze byłam pewna, że Peeta nie udaje. Z mojej strony miłość nie była udawana. Nienawidzę go za to. Egoista. Peeta i egoista. Te dwa słowa nie pasują do siebie ani trochę.
-Zabiję go!
Deklaruję i nie zawarzając na prawdopodobnie wielką ranę na kości policzkowej podnoszę się. Annie próbuje mnie zatrzymać, ale nie daję za wygraną. W końcu łapie mnie z całej siły w pasie i przewala na łóżko.
-Katniss, co się dzieje? Kogo?
W jej głosie słyszę przerażenie. Jak może nie wiedzieć o kogo mi chodzi? Raczej nie często spotyka się kobietę podobną do mnie z zakrwawioną twarzą.
-A jak myślisz?
Zwalam się z łóżka po czym próbuję dopełznąć do drzwi.
-Stój!
Wrzeszczy tak przenikliwie, że aż podskakuję. Opieram się o ścianę za sypialnią i zalewam się łzami. Annie kuca obok.
-Co Ci się śniło?
Czasem nie rozumiem takich ludzi. Doskonale wie, o co chodzi, a i tak udaje głupią. Wzdycham ciężko i ocieram łzy rękawem. Zagarnia mi włosy za ucho.
-No? Opowiesz?
Patrzę na nią wilkiem. Nie chcę opowiadać o Lauren i Peecie. Jedyne na co mam ochotę to zabić ich obydwu.
-Jak on mógł mi to zrobić?
Pytam bezradnie. Czuję się jak dziecko, albo jakbym miała bardzo słabą psychikę. Kapitol mnie wykończył, to jasne, ale żeby aż tak, że muszę się komuś zwierzać? To nie w moim stylu. Zawsze dusiłam w sobie wszystkie emocje, lecz może właśnie to był błąd? Czy jest szansa, że gdybym to opowiedziała, to by mi ulżyło? W końcu wyjeżdżam już niedługo, więc niech Annie wie, jakim kłamcą jest Peeta.
-Kto?
-Peeta. Annie, nie udawaj, że nie wiesz.
-Ale ja naprawdę nie wiem. Peeta jest tu, więc co miałby zrobić?
Zrywam się jak oparzona, ale ból daje mi się we znaki. Chwytam się pierwszej lepszej rzeczy jaką mam pod ręką i zanim ktokolwiek zdąży się zorientować chwiejnym krokiem zmierzam w stronę łóżka. Peeta leży na nim lekko przestraszony i zdziwiony. Rzucam się na niego próbując wbić mu paznokcie w szyję. Wiem, że raczej mnie nie odepchnie, bo w końcu mam złamaną nogę, a to nie w jego stylu kopać leżącego.
Niestety- nim cokolwiek zrobiłam Annie odrywa mnie od Peety, a ten szybko wstaje próbując pojąć co się stało. Siłą przyciskają mnie do podłogi i trzymają najmocniej jak się da za nogi i ręce póki nie przestanę się rzucać.
Po pół godzinie tracę energię. Wkładają mnie na fotel, lecz nadal mają przerażone miny.
-Co to było?
Annie najwyraźniej nie rozumie, że Peeta mnie zdradził, a teraz udaje, że nic się nie stało.
Peeta klęka przede mną i kładzie ręce na kolanach. Wbijam paznokcie w jego dłonie i niemal czuję jak przebijają skórę. Nie zwraca uwagi na ból.
-Katniss, to był sen, nic się nie stało.
Próbują mnie uspokoić. Przecież doskonale wiem, że coś się jednak stało. Nie oszuka mnie kolejny raz.
Annie z aprobatą kiwa głową, co oznacza, że jedno z nas się myli. Tą jedną osobą jestem ja.
Sen, realny sen, powtarzam w myślach powoli rozluźniając palce. Przywołuję się do rzeczywistości. Zacznij od tego, co jest najprostsze.
-Nazywam się Katniss Everdeen.
Szepczę cicho. Dla niektórych wydawałoby się to nienormalne, ale oni doskonale znają moją sytuację, dlatego zgodnie kiwają głowami.
-Mam dziewiętnaście lat. Moim domem jest Dystrykt Dwunasty. Uczestniczyłam w Igrzyskach. Uciekłam. Peetę osaczono. Już jest dobrze, nic nam nie grozi, a to był tylko kolejny koszmar.
Pozwalam się przytulić. Rzeczywistość, Katniss, rzeczywistość.
Annie powoli wychodzi, a ja wtulam się w kogoś, kto przed chwilą był dla mnie najgorszą osobą, jaką kiedykolwiek spotkałam.
-Katniss, ja zawsze będę Cię lubił, tak bardzo lubił...
Nie wiem czemu, ale patrzę na niego wyczekująco. Jakbym czekała na coś co mnie pocieszy i przywoła do porządku.
-...Że może nawet troszkę kochał.
Słowa, które znaczą więcej niż tylko wypowiedziane, poszczególne wyrazy są bezcenne. To słowa, które są wypowiedziane szczerze i w odpowiednim momencie. Nie nadużywa ich, wręcz przeciwnie. Rezerwuje je tylko na wyjątkowe okazje i to dla mnie.
-Ja też Cię troszkę kocham. Troszkę bardzo.
Kładę głowę na jego brzuchu.
Peeta przerywa długotrwałą ciszę, która zaczyna powoli mnie męczyć. Chcę komuś opowiedzieć co mi się przydarzyło, w mojej jakże cudownej głowie. Na szczęście czyta mi w myślach
-No to kto tym razem był w Twoim koszmarze?
-Ty.
Odpowiadam w sekundę.
-Dobrze wiedzieć, że jestem Twoim koszmarem.
Uśmiecham się nieśmiało.
-Jesteś też całym moim światem, jedynym co mam.
Mówię śmiertelnie poważnie.
-Jak to ,,też"?
Kładzie nacisk na ostatnie słowo, ale uśmiecha się.
-Gdyby nie Ty nie pokochałabym Cię i nie musiałabym się martwić o to, że Cię stracę.
-Zawsze przy Tobie będę, Katniss, gdyby nie Ty umarłbym od razu z tęsknoty. To co Ci się śniło?
Powtarza.
-Że Lauren dźgnęła mnie strzałą w polik.
Wzdrygam się na samą myśl o wielkiej, otwartej ranie. Wydaje się tak prawdziwa, że cała twarz robi mi się czerwona i zaczynają mnie piec policzki. Dotykam ręką miejsca pod okiem, a gdy odkładam od niej dłoń cała jest zakrwawiona. Zaczynam panikować, lecz Peeta tylko przysuwa się do mnie nie zważając na to, że moją dłoń pokrywa przedziwna czerwono czarna maź.
-Nic Ci nie jest.
Całuje mnie wzdłuż kości policzkowej. Krew z mojej ręki wyparowuje, a lęki powoli ustępują miejsca radości.
-Peeta, to było takie realne...
Wzdycham.
-Wiem, Katniss, wiem. Ale nie możesz się tym przejmować, bo liczy się tu i teraz. Nie myśl o koszmarze.
Przymykam na sekundę powieki, co ma oznaczać, że go zrozumiałam.
-Katniss, chcesz mi powiedzieć co Ci się śniło?
-Nic takiego. Po prostu widziałam jak całowałeś Lauren, ale to było strasznie realne, Peeta, ja naprawdę bym w to nigdy nie uwierzyła, nie wiem co we mnie wstąpiło, ale przed chwilą byłam na Ciebie strasznie wściekła i wtedy ona z całej siły dźgnęła mnie strzałą w polik.
Przełykam ślinę.
-Peeta, znasz jakąś Lauren?
Zaczyna się śmiać.
-Tak.
-Jak to?
-No tak to. Ty też ją znasz.
Szczypię się w rękę, bo nie mogę uwierzyć w to co słyszę. Czy ja nadal śnię? Nie chcę po raz kolejny usłyszeć od niego, że mnie kocha. Nie wytrzymam tego.
-A ładna jest?
Pytam, choć nie jestem pewna po co. Mam nadzieję, że nie jestem zazdrosna, ani nic w tym rodzaju. Peetę rozbawia to jeszcze bardziej.
-Jeżeli według Ciebie, ta siedemdziesięcioletnia kobieta ze sklepu, która zawsze mówi parę razy ,,dzień dobry" jest ładna, to tak, jest ładna.
Wytrzeszczam oczy.
-O czym Ty mówisz?
-O Lauren. Zaraz, zaraz... chyba nie śniło Ci się, że ją całowałem?
Po tym wszystkim kompletnie nie wiem o co się dzieje.
Peeta moje milczenie odbiera jako potwierdzenie, więc otrząsa się krzyczy:
-Fuj! Jak mogło Ci się to śnić?!
-Nie! Nie nawet nie wiem o czym mówisz!
Teraz z kolei ja zaczynam się śmiać, bo wyobrażam sobie tą sytuację.
-O całowaniu się z siedemdziesięciolatką!
-Całowałeś ją?!
Krzyczę zdezorientowana.
-Fuj, Katniss, przestań!
Ledwo rozumiem co mówi, ponieważ wszystko zagłusza mój śmiech. Spoglądam na niego z litością, ale nie przestaję się śmiać.
Uspokaja nas dopiero Annie z Feenem na rękach i dwoma kubkami kawy.
-Coś mnie ominęło?
-Tak i masz szczęście. Katniss?
Zawraca się do mnie.
-Czy nadal się martwisz o Lauren?
-Chyba już nie.
-Czemu miała się martwić o panią ze sklepu?
Annie bardzo nas rozbawia. 
Natarczywy dźwięk dzwonka zrywa nas na równe nogi. Kto normalny przychodzi do Annie o tej porze? Mam nadzieję, że to nie ludzie Paylor.
Annie krzyczy do mnie kładąc Feena, który właśnie zaczął płakać, żebym uważała na papiloty i prosi nas, byśmy otworzyli drzwi.
Nie znam owych osób, ale Peeta wyraźnie jest zaskoczony. Jego wyraz twarzy mówi, że zna tych ludzi, ale za nic się ich nie spodziewał.

piątek, 16 października 2015

Rozdział XXI

Igrzyska życia
Część III ,,Dym"

Równe pięćdziesiąt godzin do wyjazdu. Pięćdziesiąt godzin, które muszę spędzić przy Peecie, bo nie wiadomo jak to potoczy się dalej. Wyjechanie na dwa lata to jest ostatnie czego bym chciała. Zostawić kogoś, o kogo walczyłam? Gdzie tu sens? Sensu nie ma również to, że po raz kolejny odbędą się Głodowe Igrzyska. Po co mam tam jechać, skoro jednocześnie chcą, żebym pomogła im opanować sytuację. Nie pojadę, nie ma mowy, myślę.
Powoli podnoszę się z łóżka naszykowana na potworny ból w złamanej nodze, jednak nic nie czuję. Chodzę w kółko, żeby sprawdzić, czy nie zwariowałam, ale najwyraźniej mogę chodzić bez najmniejszego trudu. Mijam kule i wchodzę do łazienki. Przebieram się, myję zęby i już po pięciu minutach jem naszykowaną przez Annie kanapkę z dżemem. Posiłek wydaje się być dziwnie bezsmakowy. Jakby coś wyssało z niego wszystkie walory.
Nie czuję się najedzona, ale nie umieram z głodu. Nie wypada grzebać w lodówce Annie, więc zarzucam kurtkę i buty, a ponieważ nigdzie nie widzę oznak życia wędruję prosto do mojego domu. Październikowe powietrze przeplatane z węglowym pyłem jest nie do zniesienia. Zimno mi i co chwilę krztuszę się odłamkami. Parę drzew przewala się po ulicy, jakby w nocy była okropna wichura. Ostatnio widziałam taką nawałnicę gdy miałam cztery, ewentualnie pięć lat. Szłam wtedy z mamą do jakiejś dalekiej ciotki, bo zaproponowała jej, że może podrzucić trochę lekarstw.
Zatrzymała nas jednak burza, która trwała niemalże tydzień. Ledwo wróciłyśmy, ponieważ gdzie tylko się nie popatrzyłyśmy ziemia zapadała się pod ciężarem drzew, ludzi i kawałków budynków.
Nie widziałam więcej owej kobiety, może rozmyśliła się, albo nie miała tyle szczęścia co my i po prostu coś ją przygniotło. W telewizji nie pisnęli o tym słowem i nawet nie pomyśleli by zmniejszyć ilość dostarczanego przez nas węgla do czasu, aż ktoś zastąpi poległych ludzi.
-Bezduszny Kapitol.
Jęczę bezgłośnie.
Stoję na progu domu. Mam tyle pytań, które muszę zadać Peecie. Między innymi czemu mnie wysłał na noc do Annie? Ogólnie ich zachowanie było bardzo dziwne, ale po tym co przeszłam nie mam już siły wysilać mojego przytłoczonego mózgu błahostkami.
-Peeta!
Krzyczę zdejmując odzież wierzchnią. Peeta zbiega nerwowo po schodach.
-Cześć Katniss, czemu wróciłaś tak wcześnie? Miałaś być u Annie jeszcze dwie godziny.
Drapie się po głowie. Wydaje się dziwnie zakłopotany.
-Annie dosłownie wyparowała. Nigdzie jej nie ma, a nie chcę spędzić kolejnych godzin samiusieńka w wielkim domu.
Rozgląda się po pomieszczeniu wyszukując czegoś wzrokiem, jednak nie zważając na to ciągnę dalej.
-Przecież to nawet niekulturalne zostawiać gości na pastwę losu.
Przybieram głos Effie licząc, że go to rozśmieszy. Nic z tego. Przytulam go, ale odwzajemnia mój uścisk dopiero po parunastu sekundach, a i tak się wahał.
-Co jest?
Odsuwam się.
-Nie, nic...
Zawiesza głos.
-Może pójdziemy na spacer?
Proponuje. Wczoraj byłam na długim spacerze wraz z Annie, więc póki co mam spacerów po dziurki w nosie. Tym bardziej, że na dworze jest minus dwadzieścia stopni. Mówię mu o tym, a on ciągnie mnie na kanapę.
-Co znowu?
Przybieram nerwowy ton. Wolę zawsze wiedzieć co się dzieje. Peeta owiał wszystko dziwną tajemnicą, co wcale mi nie pomaga.
-Nic, Katniss, naprawdę, po prostu muszę na chwilę wyjść, poczekasz?
Kiwam głową.
Peeta pospiesznie wychodzi, lecz wcale nie mam zamiaru go posłuchać. Pierwszy raz czuję się odtrącona. Zawsze gdy coś skrywał wychodziło mi to na dobre, bo coś dla mnie szykował, ale teraz? Teraz ewidentnie mnie od siebie odepchnął. To nie w jego stylu. On jest delikatny, a jego zachowanie było dość arogancje. Przynajmniej ja tak uważam.
Ledwo otwieram drzwi, bo wiatr jest tak silny, że żeby w ogóle się poruszyć trzeba do tego nie lada wysiłku.
Powoli brnę przez zaspy śniegu. Ciekawe ile byłam w domu? Jak wchodziłam nie było nawet mowy o śniegu. Niebo mimo nawałnicy było błękitne, a teraz kłębi się na nim od szarych, ciężkich chmur. Śnieg mimo mojego ciężaru nie ugina się pode mną. W ogóle słabo mogę się poruszać. Czuję, jakby ktoś przylepił mi nogę. Staram się iść najszybciej jak tylko potrafię, bo większość śladów przyprószył śnieg, przez co zanikają. Instynkt podpowiada mi, że powinnam go poszukać w mieście, lecz niewidzialna siła pcha mnie tuż za dom.
Ale to, co za nim widzę, jest na tyle dziwne i niezrozumiałe, że muszę podeprzeć się muru budynku mieszkalnego, by cokolwiek przemyśleć.
Kiedyś ktoś powiedział mi te słowa: Zastanawiałaś się kiedyś, co by było gdyby coś innego się nie wydarzyło?. Miałam wówczas sześć lat. Nie rozumiałam większości rzeczy, więc odpowiedziałam, że nie, ponieważ czas się nie cofa. Byłam realistką. Zresztą nadal jestem. Po co marzyć, i snuć historie, skoro nic się zmieni? Może ludzie, Ci, którzy mieli szczęście i ich życie nie wymyśla coraz to nowych rzeczy, żeby tylko im utrudnić życie mogą pozwolić sobie na odrobinę rozrywki, rozluźnienia, lub marzenia. Ale nie ja. Ja, Katniss Everdeen, wolałabym, by to co przeżyłam nigdy się nie zdarzyło. To prawda, chciałabym cofnąć czas i zapomnieć o wszystkich i o wszystkim. Mogłabym wtedy nadal uczestniczyć w dożynkach. Tak czy siak moja siostra umarła, a przeze mnie zginęły tony innych osób. Czy to było potrzebne?, pytam się w myślach, lecz momentalnie uświadamiam sobie, że nie było potrzebne ani trochę.
Gdybym tego dnia nie zgłosiła się za Prim wszystko potoczyło by się inaczej. Panem długo czekałoby aż pewien odważny człowiek stawi czoło potędze Kapitolu.
Musiałam to być ja i Peeta. Odważni, nieszczęśliwi kochankowie. Zakłamani kochankowie.
Jak głupia biegłam na złamanie karku na platformę, na której zaczął się mój koszmar. To prawda było cudownie, ale co z tego, jeżeli teraz patrzę na dziewczynę średniego wzrostu z niebieskimi oczami, jednak nie aż tak błękitnymi jak Peeta i kasztanowymi włosami, która wiruje w jego objęciach.
Czy tak wyglądałam? Czy gdy ludzie na mnie patrzyli podczas Tournée emanowała ze mnie radość i miłość? Nie. Dlaczego? Dlatego, że nasza miłość nigdy nie miała miejsca. Może nawet Peeta zmówił się ze Snowem, by mnie wykończyć, ale bieg zdarzeń zmieniła jego śmierć.
Peeta jest doskonałym aktorem, to fakt, lecz nigdy nie pomyślałabym, że mnie zrani aż tak.
Kochałam go i pewnie nadal kocham przez co boli mnie teraz jeszcze bardziej.
Miliony kobiet w całym Panem pragnęły by on wybrał właśnie je, a tymczasem Peeta spotykał się z jakąś dziewczyną, wmawiając innym, że jest zadurzony we mnie. To przez jego romans nie chciał, żebym nocowała ostatniej nocy w moim domu.
Biorę głęboki oddech, zaciskam pięści i idę przed siebie. Gdy jestem na tyle blisko, by go uderzyć wyciągam rękę, lecz on i jego kochanka odskakują niemal od razu.
-To ona?
Pyta zakłopotana dziewczyna.
Otwieram usta przygotowana do dłuższej przemowy, jednak wydobywa się ze mnie tylko jęk rozpaczy.
Zdeterminowana ich obojętnością powalam ją na ziemię, torując sobie tym samym drogę do Peety.
-Katniss, czemu jesteś tak zdenerwowana? To była gra, nic więcej, rozdział skończony. Zawsze tak uważałaś. Przeżyliśmy i teraz nasze drogi się rozejdą. Już Cię nie kocham.
Uderzam go pięścią w twarz, a z jego nosa momentalnie wypływa strużka krwi.
-Nie można przestać kochać. Jeżeli już mnie nie kochasz, to znaczy, że nigdy nie kochałeś. Nie da się przestać kochać!
Ostatnie słowa wykrzykuję, tak, aby wszyscy słyszeli. Zresztą nikogo tu nie ma. Haymitch zlany w trupa i Annie, która zaginęła rankiem nic nie zrobią.
Kopię Peetę w żebro licząc, że się złamie, ale wtem nieznajoma odciąga mnie od niego i przewraca mnie na śnieg, który nawet się nie ugiął pod moim ciężarem.
Widzę, że wyciąga nóż. Próbuję się podnieść, lecz czuję się przygnieciona do podłoża.
Wymierza celny cios w mój policzek. Jak mam się obronić? Co mam zrobić, jeżeli jestem przyklejona do ziemi?
Ból nie pozwala mi się podnieść. Przykładam rękę do rany. Najwyraźniej rozcięła mi twarz o ust do kości policzkowej tworząc potworny uśmiech. Dławię się krwią i łzami bólu. Kaszląc słyszę Peetę.
-Lauren, dobrze zrobiłaś, nie martw się nią.
A więc ma na imię Lauren. Peeta zachowuje się jak psychopata, czy też szaleniec. Co zrobiła dobrze? Bardzo ładnie poharatała mi twarz?
Nie wierzę, że powiedział to chłopak, który jeszcze parę lat temu twierdził, że nie chce, by go zmienili. Chociaż... może go nie zmienili? Może był taki od początku, tylko nie miał jak tego pokazać?
Resztkami sił czołgam się do muru, o który się opieram.
Patrzę na trzy, wielkie krople krwi, które spływają na śnieg. Czerwone na białym. Czerwień. Róże. Biel. Białe róże. Snow.
-Gratuluję...
Mamroczę w gorączce spowodowanej bólem, albo- kto wie?- zakażeniem. Wykończył mnie. Nie wyjdę z depresji, bo po co? Ciekawe kto się będzie cieszył? Kto się cieszył ze śmierci Gale'a? Ze śmierci mojego jedynego przyjaciela. To takie naiwne, że chciałam spędzić resztę życia z Peetą, a tymczasem miałam wymarzonego mężczyznę na wyciągnięcie ręki. Jak jedno wydarzenie może zmienić ludzkie zdanie.
Chciałabym już nie żyć. Rzecz jasna, nie zabiję się, ale gdyby ta dziewczyna wymierzyła celniejszy cios, na przykład w serce nie męczyłabym się tak.
Co by było gdyby? Co? Lepsze życie.

piątek, 9 października 2015

Rozdział XX

Oczy napływają jej łzami, ale po chwili otrząsa się jak gdyby nic się nie stało. Wychodzimy na dwór, a Annie zabiera ze sobą Feena. Nie protestuję, gdy każe mi poruszać się wolniej, bo na samym początku wyprułam przed siebie. Chodzenie o kulach jest zdecydowanie ciekawsze aniżeli normalny sposób poruszania się. Oczywiście wolę mieć w pełni sprawną nogę, jednak jakaś odmiana nie zaszkodzi. Może to śmieszne, ale można sobie przy tym wyrobić mięśnie, bo mimo wszystko trzeba cały swój ciężar oprzeć na rękach.
Z początku chciałam iść bezpośrednio do miasta, lecz Annie zareagowała na ten pomysł bardzo dziwnie i niemalże natychmiast oznajmiła, że bardzo chciałaby, żebym pokazała jej okolicę, bo tam już była. Nie sprawia mi to różnicy. W końcu idę tam po raz ostatni. Nie chcę jechać. Jestem zdecydowana ponieść wszelkie kary za sprzeciwienie się woli prezydenta. Osoby manipulującej prezydentem, poprawiam się w myślach.
Pierwszy raz od dłuższego czasu mogę swobodnie chodzić po moim Dystrykcie nie przejmując się tym, że nie jestem na podsłuchu. Ja i Peeta nie wychodziliśmy z domów, bo nie było takiej potrzeby. Mieliśmy siebie i to nam wystarczało.
Annie zaczyna mi opowiadać dosłownie wszystko o swoim byłym miejscu zamieszkania. Od mieszkańców po styl w jakim były budowane budowle. Dzięki temu wszystkiemu jestem w stanie powiedzieć, że sytuacja u niej była równie ciężka. Wszyscy pełnoletni obywatele byli zmuszani do nurkowania i wyławiania ryb- podobno te z głębin są lepsze. Dziennie liczono do dziesięciu zaginięć osób. W ten sposób zginął jej przyjaciel. Ona, jako triumfatorka nie musiała wykonywać żadnych obowiązków, jednak zdecydowała się pomagać niektórym osobom. Pływanie jako nieliczna z rzeczy, które ją uspokajały pomagało jej zapomnieć o straszliwych przeżyciach- to i Finnick. Opowiada mi też o tym, jak dzięki Feenowi stanęła na nogi. Miała się dla kogo pozbierać. Wstrząs pourazowy w Trzynastce nie był już tak nasilony jak zawsze. Teraz tylko czasami miewa chwile słabości, w których próbuje oderwać się od rzeczywistości. Zaraz potem wybudza ją z transu jej syn, płaczem. Peeta zawsze lubił dzieci, ale nie zastanawiałam się czy chciałby je mieć. Jest szansa, że nękają nas te same koszmary z powrotem Mrocznych Dni. Dziwnym trafem myślę o dzieciach tylko w towarzystwie Annie. Emanuje z niej taka pozytywna energia, że nawet najbardziej zdesperowana osoba dobrze by się przy niej czuła. Cały czas nie mogę w to uwierzyć.
Pamiętam, jak Mags zgłosiła się za nią wiedząc, że nie ma szans na przeżycie. Zgłosiła się zaraz po tym gdy tamta wybuchła płaczem. Istnieją dobrzy ludzie, powtarzam sobie w duchu. Tylko, że ja spotkałam ich tylko paru. Wypadałoby uczcić ich pamięć. Może po prostu jedno miejsce na cmentarzu im poświęcone. Głupi pomysł. Pewnie ich bliscy już dawno to zrobili. Jak by to brzmiało?, zastanawiam się. Hej, słuchaj, może poszyłybyśmy na cmentarz i zrobili grób dla Twojego męża i innych poległych osób? Absurdalne.
Wpadamy dosłownie na pięć minut do jakiegoś sklepu, niestety nie znam jego nazwy. Annie machinalnie podchodzi do różnych półek i zabiera z nich rozmaite wstążki, guziki, sztuczne kwiaty, barwniki, kokardki. Niektórych przedmiotów kompletnie nie poznaję, ale na pewno ma w głowie plan stworzenia czegoś niezwykłego. Wszystkie cudowne ozdoby są w komponujących się z sobą kolorach: biały, jasno różowy, kremowy i błękitny.
Wygląda za okno sklepu w momencie gdy chciałam wyjść, lecz odpycha mnie od okna, mówiąc, że czegoś zapomniała kupić. Podejrzanie się zachowuje, ale to bez znaczenia. Nie mam zamiaru wysilać mojego nieposkładanego umysł na błahostki. Annie jest czasem zakręcona. Uśmiecha się w nieodpowiednich momentach oraz ma nieobecny wzrok. Nie będę jej nazywać załamaną, bo zwyczajnie bym ją obraziła. Kiedyś nic nie było w stanie wyrwać jej z wyimaginowanego świata.
Ponownie patrzy przez okiennicę, jakby upewniała się czy jesteśmy bezpieczne, po czym komenderuje, że już załatwiła wszystko co chciała i pyta radosnym głosem, czy nie zechciałabym pójść do innych sklepów. Zaraz potem jej uwagę przykuwa moja noga w rozsypce. Szczerze mnie przeprasza i pomaga wrócić do domu.
Radzi sobie doskonale. Po powrocie błyskawicznie zrzuca nasze kurtki i buty, następnie idzie doprawić zupę i biegnie na górę z pakunkami. Wraca z pudełkami. W tym czasie zdążyłam już zająć miejsce przy stole na którym kładzie zakupy wraz z pudłami. Otwiera je w mgnieniu oka, segreguje i każe mi wstać. Ale nie takim głosem jak zwykle tylko ponaglającym. Wyciąga miarkę, którą zaczyna mierzyć mnie w różnych miejscach zapisując moje wymiary. Marszczę brwi starając uświadomić sobie co właśnie się stało.
Zwija miarki, igły, ozdoby, a następnie idzie odłożyć swój ekwipunek. Zdezorientowana osuwam się na krzesło.
-Wybacz, Katniss, po prostu mam pewien plan, do którego są mi potrzebne Twoje... rozmiary.
Mimowolnie uśmiecham się, bo to, w jaki sposób to powiedziała rozśmieszyło mnie. Sadza Feena obok i butelkę wypełnioną mlekiem przystawia mu do ust. Mały łapczywie połyka kolejne porcje napoju. Proponuje, żebym go nakarmiła, ale odmawiam, bo boję się, że przeze mnie coś się stanie dziecku. Nigdy nie karmiłam niemowlęcia.
-Kiedyś musi być ten pierwszy raz.
Zachęca mnie Annie. Widać ufa mi. Dużo ryzykuje zawierzając dziecko niedoświadczonej osobie.
-Musisz być spokojna, bo dzieci wyczuwają rytm Twojego serca. Jeżeli się zdenerwujesz zacznie płakać.
Radzi mi. Mam dziwne wrażenie, że celowo mnie do tego szykuje, jakby umówiła się z Peetą. Odrzucam tą myśl, bo po co mieli zawrzeć niepisemny, dziwaczny pakt, w którym zmówiliby się, bym miała dzieci. To nielogiczne. Zresztą to nieważne, bo to do mnie należy ostateczna decyzja. Czemu się nad tym zastanawiam, skoro pierwszą osobą, która zrobiłaby pierwszy krok byłby Peeta. Zacząłby o tym rozmawiać i może by mnie przekonał. Kocham go ponad wszystko, ale boję się. Zwyczajnie się boję co by stało się z moim życiem gdyby na świat przyszło dziecko.
Ni stąd ni zowąd pyta się mnie o szczegółowe opisanie naszej relacji. Zaczynam od początku, od tego co jest mi najbardziej odległe. Opowiadam całą sytuację z głodówką i pomocą Peety, która uratowała mi życie. Tylko przytakuje, ewentualnie dokańcza jakąś moją myśl gdy się gubię. W pewnych momentach dławię się łzami, których tak naprawdę nie ma. Trzyma mnie wtedy za rękę dopóki nie przestanę wydawać dziwnych odgłosów. Nigdy nie zapomnę jak zostawiłam Peetę na arenie gdy mordercze stworzenia zmierzały ku nam. Byłam gotowa go poświęcić, a rok później poświęcić siebie. Annie w między czasie dokańcza robić zupę, ale stara się robić to tak cicho, by nie zagłuszyć żadnego mojego słowa.
Każda rzecz, która mnie przytłaczała teraz wydaje się lżejsza. Nie chciałam o tym rozmawiać, a to był błąd. Ulżyło mi gdy powiedziałam o wszystkim co dręczyło moje myśli przez te wszystkie lata.
Wzmianka o ojcu powoduje u niej współczucie.

Zużyłam niemalże wszystkie chusteczki jakie miała w domu, ale w końcu kończę moje opowiadanie o całym dotychczasowym życiu. Ściemniło się, a obiad zdążył już wystygnąć. Annie bez słowa podgrzewa posiłek i po chwili z powrotem stoi przede mną gorąca zupa. Zabieram się do jedzenia, gdyż bardzo wyschło mi w gardle. Co prawda ona już zjadła, lecz siedzi przy stole czekając na mnie.
-Która godzina?
Pytam.
-Osiemnasta.
Robię wielkie oczy. Nie sądziłam, że rozmowa może mnie dogłębnie pochłonąć. Dobrze, że nie chciała rozmawiać o ubraniach czy też o innych rzeczach, w których kompletnie się nie orientuje.
Bierze Feena na ręce i zanosi na górę. Idę z nią przy okazji zwiedzając zakamarki domu, których nie miałam okazji poznać. To znaczy znam dom Peety na pamięć, lecz nie widziałam go po odmianie. Każde pomieszczenie ma swój odmienny, wyjątkowy styl. Kolory łączą się w przepiękną całość. Szczególnie zaimponowały mi małe lusterka powycinane w kształt rybek i powieszone w różnych miejscach korytarza. Pozwijane kawałki bibuły, wiszące na suficie przypominają glony.
Dochodzimy do sypialni gdzie Annie sadza synka w wiklinowej kołysce, a ten od razu usypia. Siada na swoim łóżku i ruchem głowy wskazuje drugie, takie samo.
-Annie, co ja zrobię?
Wzdycham.
-Nie mam pojęcia. Wiem, że nie chcesz wyjeżdżać, ale może uda Ci się dogadać z Paylor? Może ktoś zajmie Twoje miejsce?
Rozważałam tą decyzję, jednak nie sądzę, żeby to się udało ze względu na to, że tego nie pisała Paylor. Mówię jej o tym, a ta się załamuje.
-Problemom trzeba stawiać czoła. Może nie jestem najlepszym przykładem na to, ale przynajmniej spróbuj. Bo co się stanie gdy nie pojedziesz?
Zawiesza głos.
-Z drugiej strony chcą, żebyś zaniechała zamieszki, więc tak naprawdę nam wszystkim to się przyda. Chociaż to trochę podejrzane, że nie możesz tam przyjechać, dajmy na to, z Peetą. Katniss, nie obraź się, ale to on zawsze potrafił zadziałać na publiczność, więc i tym razem tak powinno być.
Usadawia się obok.
-Nie jedź, proszę Cię, coś mi tu nie pasuje. Mam złe przeczucia.
Łatwo mówić. Nie mam wyboru. Jednak Annie ma trochę racji. Nic mi nie mogą zrobić, bo po co? Skoro i tak potrzebują kogoś, kto zgasi w nich chęć do powstania? Mają jeszcze Peetę, ale on raczej beze mnie nic nie zrobi, chyba, że by mu zagrozili. Nie, o czym ja myślę? To już się skończyło, Katniss, nic Ci nie grozi, powtarzam sobie. Peecie też. Bezpieczni. Nareszcie. Bezpieczni i odizolowani.
-Będę miała kiedyś normalne życie?
Niechcący wypowiadam to nagłos. Wzdycha i otwiera usta by coś powiedzieć, lecz w tym samym czasie na dole rozbrzmiewa telefon. Zbiega gwałtownie po schodach, a Feen zaczyna płakać zupełnie jakby wyczuł, że coś się dzieje.
Musisz być spokojna, bo dzieci wyczuwają rytm Twojego serca. Jeżeli się zdenerwujesz zacznie płakać. Kto wie, może teraz jej rada mi się przyda? Delikatnie podnoszę go podtrzymując głowę i lekko kołyszę. Raz w prawo, raz lewo. Głaszczę go po czole i bujam tak długo by się uspokoił. Co jakiś czas cichym i śpiewnym głosem mówię, że wszystko jest dobrze i że mama zaraz przyjdzie.
Trochę mi to zajęło, ale muszę przyznać, że to przyjemne uczucie, trzymać taką małą, niewinną istotkę na rękach. Dopiero teraz zauważam opierającą się o ścianę na korytarzu Annie. Wkładam dziecko do kołyski nie schodząc z łóżka, gdyż nie dźwignę się bez kul.
-Świetnie Ci idzie. Chodź ze mną.
Pomaga mi wstać i prowadzi mnie do pokoju pełnego różnych materiałów, ubrań i ozdób.
-Sama to uszyłaś?
Spoglądam na sukienki, spódniczki oraz bluzki w jednolitych kolorach.
-Niezupełnie. Ja je tylko ozdabiam.
Robi powolny piruet pokazując spódniczkę przyozdobioną w perły, tasiemki i muszelki. Nie widziałam jej wcześniej. Może nie zwracałam uwagi na ubiór.
-Masz, masz talent.
Jąkam się. Na jej ustach pojawia się uśmiech.
-Katniss, co myślisz o tej sukience?
Moim oczom ukazuje się biała suknia sięgająca do kolan i wcięta w pasie, na którym widnieje granatowy, koronkowy pasek. Ramiona ma przyozdobione równie ciemnymi wstążeczkami związanymi w kokardy, w groszki.
-Piękna.
Komentuję. Zabiera odzienie i pakuje je do jakiegoś pudełka. Zachowuje się dość tajemniczo.
-Dziękuję, a teraz chodź, zrobimy Ci loki.
-Co zrobimy?!
Staram się nie krzyczeć, ale nie daję rady i wydobywam z siebie dość głośny dźwięk. Oby Feen się nie obudził.
-Loki.
Jęczę, ale szczerze mówiąc jestem ciekawa efektu.
Mówi, że lepiej najpierw przebrać się w piżamę, bo potem papiloty- cokolwiek to jest- mogą się rozwalić.
Siadam na stołku w łazience wyciągając koszulę nocną, szczoteczkę do zębów, szczotkę do włosów, gąbkę i ręcznik. Nie do końca wiem jak mam się umyć, bo gips stawia dość dużą przeszkodę. Delikatnie zrzucam z siebie ubrania, składam po czym wkładam do torby. Ledwo, bo ledwo, ale kuśtykam w stronę wanny, lecz w ostatniej chwili zmieniam zdanie. W moim stanie prysznic wydaje się lepszym rozwiązaniem. Nie jest to najtrudniejsze zadanie, więc już po chwili stoję przed łazienkowymi drzwiami w piżamie, wyczyszczona, świeża i umyta. Powstrzymuję się od zawiązania warkocza, bo przypominam sobie o zamiarach Annie.
Przykuca obok mnie i z całej siły ciągnie mnie za mokre jeszcze włosy nawijając je na coś w rodzaju gąbki w kształcie małej tubki.
Zaraz po tym Annie stawia na stoliczku nocnym mleko z miodem.
Jeżeli władzą zależy na mnie mogą tu przyjechać i mnie wywlec, ale nie dam im tej satysfakcji póki nie pogadam z Paylor. Jej ufam.
Biorę parę łyków płynu i zasypiam ze słowami pożegnania na ustach.

piątek, 2 października 2015

This is the end, you know.

Ladies and Genetlman!

Dzisiaj, witam Was w dość nietypowym poście, ponieważ mam zamiar podyskutować, o pewnej premierze, zbliżającej się wielkimi krokami.
Kosogłos część druga będzie trwał 2 godziny i 16 minut, łącznie z napisami, co daje nam 136 minut płaczu i cieszenia się jednocześnie... Przynajmniej mi. 
Szczerze, to jestem strasznie rozdarta przez to wyczekiwanie.
Z jednej strony- chcę to zobaczyć, chcę, nawet pragnę, ujrzeć po raz ostatni Josha, w roli Peety, Jen, w roli Katniss i Sama, w roli Finnicka. 
Problem polega na tym ,,ostatnim razie". Nigdy nie zobaczymy ich ponownie, w ekranizacji Igrzysk, ewentualnie w jakiś sequelach, lub prequelach, lecz to nie będzie to samo. Igrzyska były jedne. 
Ostatnimi czasy wyszedł plakat promujący Kosogłosa. Ostatni plakat. Następnego nigdy nie będzie. Wielkimi krokami zbliżamy się do końca naszej wspaniałej przygody rozpoczętej... No właśnie- kiedy? 
Kiedy? 
W moim przypadku, w marcu, tamtego roku. Moja Pani od polskiego zaproponowała mi, żebym przeczytała jakąś lekturę dodatkową, dzięki czemu dostanę szóstkę na koniec, po czym dała mi wykaz książek. 
Pierwsza pozycja, która mnie urzekła, to ,,Sherlock Holmes". Niefortunnym trafem, nigdzie nie mogłam znaleźć części, którą mogłam przeczytać. 
Dobra, czysty przypadek, czasem się zdarza.
Więc sięgnęłam po kolejną- ,,Muchy w butelce", której również nigdzie nie było.
Z wielkim bólem i żalem spojrzałam na to, co nieuchronne- ,,Igrzyska Śmierci".
Nie chciałam jej czytać, tym bardziej, po tym, kiedy mama wpadła kiedyś do mojego pokoju, podczas, gdy ja grałam na komputerze i powiedziała, żebym nigdy, przenigdy nie oglądała tego paskudnego filmu o zabijaniu dzieci, i morderstwach, i innych ,ble' rzeczach. Posłuchałam jej, przez co nie poszłam z tatą na premierę ,,Igrzysk Śmierci", za co jestem im dozgonnie wdzięczna. xD
I po tych paru latach (Od tamtego momentu, do przeczytania ,,IŚ" minęły dwie zimy.) otworzyłam pierwszą stronę bardzo paskudnej lektury. Była godzina, przyjmijmy na to- 17. Otworzyłam ją, wertowałam kartki, uważnie czytając, ale nic mi się nie podobało:
-Jest sobie Katniss, poluje kocha siostrę, zaraz pójdzie na rzeź.
-Peeta? Bleeeeee, fuuuuj! Ohyda! On kłamie i łże! Nienawidzę gnoja. (Przepraszam za wyrażenie.)
-Gale? Lubię go. Czemu go nie wylosowali?! Ty palancie, czemu się nie zgłosiłeś, za tego piekarzynę?! Przecież, jesteś największą miłością Katniss, kochasz ją, powinieneś ją wspierać.
Po czym doszłam do cudownego momentu z pocałunkiem.

I nagle, wszystko diametralnie odwróciło się o 360 stopni.
-Peeta? Kochaaaam! Jest romantyczny i silny, i przystojny, i w ogóle.
-Gale? He, he, he, no fajnie. Przynajmniej pomaga Prim i mamie Katniss.
Nie mogłam przestać jej czytać. Mama była lekko przerażona, ale tłumaczyłam jej, niczym Google, że jest to naprawdę świetna książka, godna uwagi. Efekt był taki, że skończyłam ją w dwa dni.
Dobrze, przenieśmy się troszeczkę później, bo aż do października. Miałam okrutnie wysoką gorączkę, z którą ledwo co czytałam, ale dałam radę. ,,W Pierścieniu Ognia" skończyłam w dwa dni, lecz praktycznie nic z niej nie pamiętałam. Prawię się rozpłakałam, gdy Peeta rąbnął się o pole siłowe, ale dzięki mojej kochanej, bądź też nie- bo zaspojlerowała- koleżance (Pozdrawiam Juliana. :D) wiedziałam, iż Peeta nie umrze. Skąd ona to wiedziała? Nie czytając ani strony zerknęła na koniec Koska i postanowiła to przeczytać Dolly. Genialne, nie? Z jednej strony tak, bo bym umarła, gdybym ciągle myślała, że mój ,monsz' zginie.
Nie poszłam na pierwszą część Kosogłosa, z oczywistych przyczyn.
Gdy nadeszła noc sylwestrowa, razem z koleżanką (Pozdrawiam Gunię. :D) skakałyśmy po kanałach. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, jak wyglądają ekranowi Katniss i Peeta, miałam tylko jeden, jedyny plakat, samotnie wiszący na ścianie. Nagle- oczom nie wierzę! Igrzyska! W Pierścieniu Ognia! Z zapałem zabrałam się do oglądania. I gdy wybiła godzina dwunasta- co było zrządzeniem losu, bo byli na cyferblacie- weszli na arenę.
Następnego dnia obejrzałam ,,IŚ" i ,,WPO", po czym zabrałam się za czytanie Kosogłosa. Miałam kaca po Picollo, ale dałam radę, jak w październiku. Muszę być silna, tak, jak Katniss, powtarzałam sobie, w obu przypadkach. Strasznie płakałam na sam koniec. To było takie piękne- mimo trudów i mimo niesprzyjającego im losu dali radę, i potrafili być szczęśliwi. Wtedy z pomocą przyszła mi kolejna koleżanka (Pozdrawiam Madzika. :D), która mnie wysłuchała, bo sama przeżyła identycznie zakończenie, tylko pół roku temu.
Potem i tak nie potrafiłam sobie poradzić, więc założyłam tego oto bloga. Był to strzał w dziesiątkę. Kocham go, choć, po opisaniu wszystkich postaci i rozdziałów tyle, ile będzie mi potrzeba, na opisanie piętnastu lat życia, będę musiała z nim skończyć. Wiem to, ale nie chce teraz o tym myśleć.
W 2015 roku przeczytałam ponownie ,,IŚ", trzy razy, ,,WPO", dwa razy i ,,Kosogłosa" jeden, kolejny raz. W te oto wakacje pobawiłam się również w Dereszowską, -która, jak zapewne wiecie, nagrała audiobook do Igrzysk- czytając mojej mamie wszystkie trzy części. Było to potrzebne nam obu, ponieważ ja kocham czytać na głos i wczuwać się we wszystkie postaci, plus musiałam przeczytać je jeszcze raz, a ona miała najlepszego czytacza in the world. :D
Teraz, to wszystko zbliża się ku końcowi i wiele stron, blogów, i przede wszystkim, fanów, zostanie wystawionych na próbę. Czy będzie o czym pisać? Czy ta książka zostanie z nami, mimo wielu innych, próbujących wkraść się na jej miejsce?
Odpowiedź, wraz z wzruszeniami, łzami i śmiechem przyniesie nam czas.

And may the odds be ever in your favor, Tributes!