piątek, 27 marca 2015

Rozdział VI

Ciągnę Peetę za sobą, być może znajdę kogoś kto opatrzy nam rany. Mówiąc nam, mam namyśli Peetę. Moja rana się zagoi, jeśli wyjmę pozostałości gwoździa.
Sytuacja w mieście jest w miarę opanowana. Co jakiś czas nowe hordy zmiechów napierają na wioskę, ale ludzie Paylor je rozstrzeliwują.
Pukam do paru domów, ale nikt nie jest chętny nam pomóc. Rana Peety krwawi. Boję się założyć mu krępulec, nie chcę, żeby stracił drugą nogę.
Nie mam siły nieść go dłużej. Kładę go przy drzewie i siadam. Czekam na jakiś moment, który zmotywuje mnie do dalszego działania. Nie sądzę, żeby ktokolwiek nam pomógł.
Wyciągam z torby butelkę wody, biorę łyka, a następnie obmywam Peecie i sobie ranę.
Słyszę warczenie, ale nie przejmuję się tym za bardzo. Jednak warczenie nie ustaje. Odwracam głowę i widzę zmiecha, który biegnie prosto na nas. Gwałtownie wstaję, ale przez bolącą nogę upadam. Po chwili podnoszę się i próbuję wycelować w zmiecha, jednak nie udaje mi się to, więc wyciągam nóż, który zabrałam Peecie. Zmiech przewraca mnie i biegnie dalej, ale wbijam mu nóż w nogę, co o dziwo go nie zatrzymuje i zaczyna mnie ciągnąć. Próbuję wyszarpnąć moją broń z jego łapy, ale ponieważ chyba utknęła tam na stałe, puszczam ją i upadam na ziemię. Przed czymś uciekał. Czołgam się w z powrotem w stronę drzewa.
Nagle nad nami pojawia się poduszkowiec, a na nim wyświetla się twarz Paylor.
- Uwaga!- zaczyna.- Z racji, iż nasze radary wykryły ogromną ilość zmieszańców, które nadciągają ze strony lasu, postanowiliśmy zabić je z powietrza.- Co to oznacza? Chyba nie mają zamiaru zrzucić bomb zapalających, by pozbyć się zmiechów? Podnoszę Peetę i ciągnę go w stronę najbliższego domu. Moje pukanie ponownie zagłusza głos naszego Prezydenta.
- Radzimy niezwłoczne schowanie się w domu, zamknięcie wszystkich okien lub drzwi i nie wychodzenie z budynku do odwołania. Zgromadźcie zapasy starczące na co najmniej dwa dni. Za pięć minut zrzucimy bomby z gazem, które powinny zabić zmieszańce.
Świetnie! Mamy tyle urządzeń, które pomogły by nam w walce, a oni chcą zagazować całą dwunastkę.
Nie zdążę. Nikt nie otwiera drzwi. Wszyscy biegają, szukają się nawzajem, niektórzy krzyczą, że Kapitol znowu chce nas wykończyć. Nie mam czasu się zamartwiać innymi ludźmi. Panicznie się boję, że nie uratuję Peety, że przeze mnie zginie. Nie dopuszczę do tego. W chwili gdy Paylor wykrzykuje, że została nam minuta, napotykam się na dziwny uchwyt wystający z ziemi. Bez zastanowienia chwytam go i próbuję podnieść do góry, co nie jest łatwym zadaniem. Kładę Peetę na ziemi i z całej siły ciągnę uchwyt. To był schron.
- Dziesięć sekund…- wpycham Peetę do środka, a on stacza się po paru schodach. W uszach dźwięczą mi słowa naszej Prezydent ,,pięć, cztery, trzy, dwa...". Zamykam klapę i upadam na podłogę.
Miałam koszmary- tylko tyle wiem, ale odzyskuję świadomość, gdy coś z całej siły wali mnie w głowę i budzę się z krzykiem. Odzyskuję świadomość. Spadłam ze schodów. Na szczęście, lub nieszczęście znajduję się w tym samym schronie, z żywym Peetą. Wstaję i rozglądam się po pomieszczeniu. Jest ciemno. Jedyne co udaje mi się dostrzec to świeczka, a obok niej zapałki. Leżą na półce, do której podchodzę i rozpalam świeczkę. Teraz widzę dokładnie całe pomieszczenie. Jest bardzo małe. W jednym rogu jest stolik z puszkami i alkoholem. Alkohol może odkazić ranę Peety. Podbiegam do stolika i tracę równowagę, po czym przewracam się na materac, upuszczając świeczkę, która od prędkości spadania gasi się. Staram się z niego sturlać, bo nie jestem w stanie się podnieść. sięgam po butelkę, zabieram wygasłą świecę i czołgam się dalej. W tym schronie nie ma kompletnie nic, co mogło by się przydać.
Gdy jestem przy schodach moją uwagę przykuwa niewielka metalowa szafeczka wisząca na ścianie. Podnoszę się, by przyjrzeć się obiektowi. Puszka- bo tak chyba można to nazwać- ma zardzewiałe drzwiczki i jest wielkości dłoni dorosłego mężczyzny. Delikatnie ją otwieram i przykładam świecę bliżej. W środku widzę jakieś plastikowe, okrągłe pudełeczko, gazy i bandaże. Pospiesznie zabieram zawartość szafeczki i zmierzam w stronę Peety. Kucam przy nim, wylewam alkohol na gazę i przykładam mu ją do ciągle krwawiących ran na nodze. Wzdryga się i otwiera oczy.
- Leż.- Mówię i zajmuję się dalszym odkażaniem rany. Teraz widzę, że zmiechy musiały bardzo go pogryźć. Jego rana jest bardzo głęboka, ale nie na tyle, by mówić o amputacji nogi. Kładę świeczkę obok i bandażuję, najsilniej jak się da.
Sięgam do torby, by napić się wody, gdy nagle zauważam, że moja kurtka jest cała przesiąknięta krwią. Zdejmuję ją, a następnie bluzkę i dopiero teraz uświadamiam sobie, że przecież moja rana od ugryzienia jeszcze się nie zagoiła. Zdejmuję bandaż, odkażam ją i zakładam nowy. Nie dobrze. Kończy mi się rolka, a ja mam do opatrzenia swoją nogę i rękę Peety. Ubieram się i przysuwam się do niego. Wygląda tak strasznie. Nie wiem, czy dam radę doprowadzić go do porządku. Płakać mi się chce, gdy pomyślę, że mogę go stracić. Nachylam się i całuję go w usta. Brakuje mi jego ciepła. Co prawda jest nie przytomny dopiero od paru godzin, ale dla mnie to bardzo dużo. Zwilżam bandaż alkoholem, żeby nie tracić gaz, kładę rękę Peety na kolanie i robię mu opatrunek.
Teraz muszę się zająć wyjęciem gwoździa z mojej nogi. Podwijam spodnie i przyglądam się łydce. Na szczęście z daleka widać ciało obce, więc bez problemu je wyciągam i upewniam się, czy wyjęłam cały przedmiot. Sądząc po wyraźnie widocznej ostrzejszej części przedmiotu, która tkwiła najgłębiej, uważam, że w mojej nodze nie ma niczego niepożądanego. Odkażam ranę bardzo dokładnie, a następnie owijam ją bandażem.
Wstaję i próbuję podnieść Peetę, by przenieść go na materac, gdy nagle budzi się.
- Cześć, Peeta.- Mówię cichutko, a on otwiera usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie może.
- Chcesz się napić?- widać w porę się orientuję o co mu chodziło, bo kiwa potwierdzająco głową. Odkręcam butelkę i daję mu ją. Bierze niepewnie łyk i oddaje mi butelkę, a ja dotykam jego rękę i pcham z powrotem w jego stronę. Po chwili zniknęła połowa zawartości butelki.
- Dziękuję, Katniss.
- Proszę. Peeta, wiem, że dopiero co się ocknąłeś, ale czy jesteś w stanie przemieścić się na ten materac?- pytam nieśmiało, wskazując przy okazji obiekt, który zamortyzował mój wcześniejszy upadek. Łatwiej jest przenosić osobę, która jest w pełni świadoma, tego co się z nią dzieje, aniżeli osobę na wpół przytomną.
- Myślę, że tak, ale pomożesz mi?
- Oczywiście.- Peeta wstaje, ale nie daje rady utrzymać się i upada prosto na mnie.
- Katniss....
- Co się stało?
- Mogę tu poleżeć, czy nadal chcesz, żeby znalazł się na materacu?
- Chcę i to bardzo, ale nie chcę, żebyś się nadwyrężał.
- Dobrze, a więc pójdę, ale pomóż mi.- Peeta idzie zgarbiony. Zapewne obawia się, że upadnie.
Kładę Peetą, a sama siadam tak, by jego głowa spoczywała na moich kolanach.
Przypominam sobie o okrągłym pudełeczku, które wyjęłam z szafki. Nie mam pojęcia gdzie może teraz być. Chcę być przy Peecie, ale muszę znaleźć opakowanie. Ostrożnie zsuwam jego głowę i po chichu wstaję. Mimo, iż pomieszczenie jest małe, to i tak trudno znaleźć w nim cokolwiek. Podchodzę do świeczki i nagle zauważam, że obok leży moja zguba. Podnoszę ją i wracam do Peety.
Na opakowaniu jest napisane, żeby stosować tylko przy wysokiej gorączce, lub przy dużym bólu
Zaglądam do środka i widzę tylko dwie tabletki. Dopiero teraz do mnie dociera, że właśnie kogoś okradam. Nie obchodzi mnie to za bardzo, teraz liczy się dla mnie tylko to, żeby doprowadzić Peetę do porządku. Siadam przy nim i daję mu dwie tabletki i wodę.
- Co to?- pyta zaskoczony.
- Tabletki przeciwbólowe.
- A co z tobą? Przecież widzę, że masz zabandażowaną nogę.
- To nic.
- Katniss, ty też je potrzebujesz.
- Właśnie, że nie! To ty masz gorączkę, nie ja!- krzyczę na niego. Co prawda mnie też przydała by się tabletka przeciw bólowa, ale jemu jest bardziej potrzebna.
- Połknę tylko jedną, z drugą zrób co chcesz.- Mówi po chwili.
- Znasz mnie, prawda?
- Tak Katniss, znam cię i wiem, że i tak mi tą tabletkę przemycisz w jedzeniu.
- Jedzenie!- nagle przypomniałam sobie o puszkach, które leżą obok nas. Biorę je do ręki. Jedna jest pusta, ale druga jest nawet nie otwarta.
- Skąd to masz?- pyta i po chwili dodaje, jakby coś sobie uświadomił.- I gdzie my jesteśmy?
- Peeta, jesteśmy w jakimś schronie, kazali nie wychodzić z domów, aż do odwołania, bo zagazowują teren.
- W czyim schronie?- podnosi się.
- Myślisz, że wiem?
- Katniss, czy my właśnie kogoś okradamy?!- mówi podniesionym głosem.
- Nie… to znaczy tak, ale możemy potem zapłacić tym ludziom.- Peeta się trochę uspokoił. Odkładam puszkę.
- A teraz połknij tabletkę.- Komenderuję, a on posłusznie ją połyka.
- Katniss, możesz mi obiecać, że nigdy mnie nie okłamiesz?- zaskakuje mnie tym pytaniem, więc chwilę się zastanawiam, ale ponieważ rozumiem, że dla Peety to bardzo ważne, odpowiadam:
- Obiecuję.- Tak myślę.


piątek, 20 marca 2015

10 ciekawostek

Ladies and Gentelman!
Dzisiaj przychodzę do was nie z rozdziałem, a ciekawostkami. Niektóre z nich na pewno będą wam doskonale znane, aczkolwiek i tak postanowiłam je tutaj zamieścić. Korzystając z okazji chciałam też przeprosić za brak wstawiania opisów postaci, ale niestety nie wyrabiam- szkoła. Wiem, że ,,szkoła" i ,,lekcje" to nie jest dobre wytłumaczenie, lecz zauważcie, że nie zaniedbuję bloga. Właśnie, a co do bloga to z góry uprzedzam, iż w wakacje posty będą pojawiać się rzadziej. Pewnie spytacie:
-Dlaczego?
Dlatego, ponieważ w wakacje chcę wypocząć i myślę, że dwumiesięczna przerwa to idealny okres czasu, żeby odpocząć od bloga, ale nie martwcie się- komputer będzie w ruchu, tzn. rozdziały będą cały czas powstawać. Wiem, że do wakacji jeszcze kupa czasu (uwielbiam to określenie xD) jednak chciałam powiadomić tą garstkę obserwatorów. Co do serii ,,Po Igrzyskach" to będzie się pojawiać co piątek, oprócz dni, lub tygodni które mam wolne- nie wliczając w to wakacji- wtedy będę wstawiać posty o bohaterach lub innych rzeczach związanymi z ,,Igrzyskami Śmierci". Bardzo się rozpisałam, więc nie przeciągając:
Czy widzieliście że...

1. Philip Seymour Hoffman, czyli nasz filmowy Plutarch Heavensbee zmarł podczas kręcenia ,,Igrzysk Śmierci Kosogłosa części 1." drugiego lutego 2014 roku. [*]

2. Joshua Ryan Hutcherson musiał przypakować siedem kilogramów, żeby zagrać Peetę Mellarka. #silnyPeeta.

 
3. Trybut-  podniośle: coś, co zostało poświęcone, ofiarowane; danina (informacja wzięta ze słownika)

4. Josh i Jennifer mieli bardzo duży problem z pocałunkiem na planie filmowym, ponieważ zaczynali śmiać. Josh uważał, że Jen jest dla niego za wysoka (obydwoje mają metr siedemdziesiąt) i zdecydowanie lepiej czuje się w towarzystwie swojej drobnej Claudii. Nie lubimy Claudii. Prawda czy fałsz?
Udało im się! <3


5. Julianne Moor przekonały jej dzieci, by zagrała Almę Coin.

 

6. Peeta w języku greckim (πίτα = Peeta) oznacza ciasto. B)

Jakim rodzajem ciasta jesteś? Bo jesteś słodki. XDD
przepraszam, musiałam :P
7 ( :D ). W filmie ,,Igrzyska Śmierci Kosogłos część 2." po raz ostatni zobaczymy Jennifer w roli Katniss, Josha w roli Peety i Liama w roli Gale. :( ~wiem, że przeze mnie będziecie smutni.


Nie mam pojęcia czemu wygląda jakby miał 150 cm. :/

7. Lenny Kravitz jest również piosenkarzem.

Haha, nie, nie wiedziałam o tym xD

8. Capitol Couture, czyli strona wykonana w promocji do filmu Igrzyska Śmierci napisała artykuł o Effie i jej ubraniach, butach i perukach. Ta aktorka była również ich modelką.

 
 
9. Natalie Dormer zgodziła się zgolić sobie pół głowy do roli Cressidy.
 
 
 
10. Dziesiąty punkt zostawiam dla was, byście mogli znaleźć różne ciekawe rzeczy, o których nie było wiadomo w filmie. Robię to trochę z lenistwa, ale ostatnio miałam pewien problem- nie będę się tutaj rozwijać na ten temat- i też dlatego, że jest dużo ukrytych ,,smaczków" związanych z Igrzyskami, a te, które tutaj podałam, są dość znane z gazet i mediów.
 
 
May the odds be ever in our favor!

piątek, 13 marca 2015

Rozdział V

Stoję na ganku razem z Peetą. Zewsząd słychać warczenie i krzyki. W jednej ręce trzymam łuk, a drugą ręką podtrzymuję Peetę, który nie jest w stanie normalnie stać.
- Może zostaniesz? Poradzę sobie.- Mówię, bo nie chcę, żeby szedł ze mną w takim stanie, to byłoby za bardzo ryzykowne.
- Katniss, nigdy cię nie zostawię, nawet jeśli to jest konieczne. Ostatnim razem, nasza rozłąka skończyła się tym, że mnie porwali, a ty zostałaś Kosogłosem.
- To była zupełnie inna sytuacja.- Zaprzeczam.
- Idę z tobą. Dasz mi nóż czy cokolwiek innego czym mógłbym cię obronić?
Patrzę na jego nogę, nie wygląda, aż tak źle, jednak wolałabym, żeby jej nadwyrężał. Szukam w mojej torbie noża i wręczam mu go.
- Chodź.- Komenderuję.
Dookoła nas przebiegają ludzie, chowają się w domach, niektórzy stoją na środku z nożami i na coś czekają. Dobiegamy do domu oblężonego przez zmiechy. Strzelam w sześć z nich i podbiegam do moich ofiar, by wyciągnąć strzały. W tym czasie Peeta przygniata jednego cegłami, które leżały na taczce i zabija kolejne dwa nożem, po czym podbiega do mnie i odpędza wygłodniałe bestie, w czasie gdy strzelam.
- Peeta, co zrobiliście z tym zmiechem, który mnie dopadł w wiosce?
- Wyrzuciliśmy.
- Co?!- wrzeszczę na Peetę. Wyrzucając zmiecha, przyciągnęli inne. Powinni spalić ciało, by nie było śladu po nim.
- Katniss, nie rozumiem, o co ci chodzi?
- Wiesz, że jak się zabije szerszenia to inne przylatują, prawda?- mówię, zabijając jeszcze parę mutantów.
- Sugerujesz, że tak samo dzieje się z nimi?- pyta z niedowierzaniem.
- Tak!
Zmieniliśmy pozycję. Teraz stoimy na dachu jednego z niskich domów. Stąd lepiej widzę co się dzieje.
- Peeta, trzeba powiadomić Paylor, może przyśle żołnierzy.
- Ale nie mamy czym jej zawiadomić.
- Może dostaniemy się do wieży radiowej?
- Katniss, w dwunastce nie było nigdy wieży radiowej!
- W dwunastce nie.
- Uważasz, że uda się nam przejść przez to stado zmiechów?
- Nam nie, ale jeśli ty tu zostaniesz i ściągniesz na siebie ich uwagę, to ja wejdę na najbliższe drzewo i zastrzelę te, które będziesz wabił.
- Katniss, nie mogę cię zostawić. Nie tutaj.
- Peeta, mnie się nic nie stanie, ale tym ludziom...- daję mu czas na przemyślenie. Ponieważ nie dał mi odpowiedzi, mówię:
- Peeta, gdybyś miał wybrać pomiędzy jednym życiem, a życiem dwóch tysięcy osób, to co byś wybrał?
-Oczywiście, że życie dwóch tysięcy...- nie czekam na to, co powie dalej.
- Świetnie! To ja już idę.- Peeta gwałtownie szarpie mnie za rękę, zapewne chce mnie zatrzymać.
- Gdybyś nie była tą jedną osobą!
- Proszę, Peeta, ja muszę iść.- Po chwili odzywa się:
- Nadal wybieram ciebie, ale jeśli musisz, to idź.- Mówi i całuje mnie. Co prawda krótko, ale nie mam czasu, żeby się nad tym rozczulać.
Jestem przy drzewie. Rozglądam się, by ocenić czy muszę wchodzić na drzewo, by zabić zmiechy, które zainteresowały się Peetą. Patrząc na opustoszałą okolicę, uznaję, że łatwiej mi będzie je zastrzelić z tej pozycji.
Rozprawiłam się z nimi bez problemu, więc biegnę dalej. Po drodze dopada mnie parę zmieszańców, ale nie kończy to się dla nich dobrze.
Gdy jestem przy stacji radiowej przypomina mi się, że nie ustaliliśmy miejsca spotkania. Mogę jeszcze zawrócić, ale to jest zbyt ryzykowne. Napinam cięciwę i wchodzę po schodach naszykowana na atak.
Na górze widzę konsolę z przyciskami- na szczęście- jest ich kilka. Zapewne gdyby Beetee to zobaczył zacząłby się śmiać, ale dla mnie to była zbyt poważna i trudna sprawa. Podchodzę do konsolki i przyglądam się przyciskom. Widzę suwak, z cyframi od zera do trzynastu, który przesuwam na cyfrę zero. To pewnie dystrykty. Obok jest zielony przycisk, który wciskam i chwytam leżący obok mikrofon.
- Halo, odbiór.- Mówię. Nie mam pojęcia jak można skontaktować się z Paylor. Nie wiem też czy wszystkie blokady, blokujące sygnał są przełamane .
- Halo, odbiór!- ku mojemu zdziwieniu ktoś się odzywa.
- Halo? Odbiór.
- Mówi Katniss Everdeen, odbiór.
- Katniss? Mówi Beetee, odbiór.- Beetee? Skąd on się wziął w Kapitolu?
- W dwunastce są zmiechy, powiedz Paylor, żeby przysłała posiłki, odbiór.
- Już mówię, poduszkowiec zaraz przyleci, bez odbioru.- Teraz pozostało mi tylko wrócić do Peety.
Gdy jestem na wysokości mniej więcej pierwszego piętra, deski zaczynają się uginać. Zaczynam biec, omijając przy tym co drugi stopień. W pewnym momencie deska zarywa się pode mną.
- Kto to budował?!- wrzeszczę, oskarżając przy tym, zapewne zmarłe już osoby. Pospiesznie wyciągam nogę spomiędzy desek, a jeden gwóźdź wbija mi się w nią. Wyjmuję go, ale chyba nie całego, bo był zardzewiały. Ledwo idę dalej, ale na szczęście już nic się nie załamało.
- Teraz wróć do Peety, Katniss…- mówię do siebie, by się zmotywować. Nie mogę upaść, nie wstanę.
Zmierzam w kierunku budynku, na którym pocałował mnie Peeta. Podpieram się drzewa i spoglądam na ranę. Nie jest duża, ale gwóźdź za pewne nadal tkwi we mnie. Patrzę na niebo. Poduszkowiec nadlatuje. Przybyli na czas.
Odwracam się i widzę stado zmiechów goniące kogoś. Strzelam do paru z nich i gdy sięgam do kołczanu po nowe strzały słyszę krzyk dobiegający zza moich pleców. Odwracam się i widzę zmiechy, które otoczyły Peetę. Napinam cięciwę i w tym samym momencie coś ciska mnie drzewo gryząc mnie w rękę. Sięgam po nóż, który...dałam Peecie. Rzucam łuk i odpycham zmieszańca, a następnie biorę strzałę, którą go zabijam.
Gwałtownie padam na ziemie szukając broni. Nie jestem w stanie się podnieść, więc czołgam się. Ziemia jest zimna i krucha, także wbijam w nią palce. Nie wiem po co. Być może, żeby czuć, że mam jakąś podporę? Opieram się o płot i idę dalej.
Gdy dochodzę do budynku, na którym powinien być Peeta, dostrzegam zmiechy, które się na coś rzuciły. Bez zastanowienia strzelam w cztery zmieszańce i podbiegam do obiektu ich zainteresowania.
Widzę pogryzionego Peetę. Jego nogą krwawi, jest blady i jakby nieobecny. W ręku trzyma nóż, którym zapewne się bronił.
Niebo jest zachmurzone. Dookoła zdaje się słyszeć strzały i wycie syren, ludzie biegają i pomagają rannym, kolejne fale zmiechów nadchodzą z północy, ludzie Paylor stoją z karabinami i strzelają w nie, jakaś bardzo ranna osoba przyszła do mnie i prosiła mnie o pomoc, ale nic mnie teraz mnie obchodzi. Podchodzę do Peety bliżej i kucam przy nim.
- Peeta, nie możesz umrzeć, słyszysz? Odezwij się, spójrz się na mnie, Peeta! Nie odpływaj!- potrząsam nim. Nie budzi się, więc nachylam się i całuję go. Czuję to samo gorączkowe ciepło, jak wtedy na arenie. Staram się wziąć go na ręce, lub znaleźć jakąś taczkę, żeby go przewieźć, ale w tym samym momencie budzi się. Doskakuję do niego.
- Peeta, Boże, ty żyjesz!
- Katniss...- mówi półgłosem.
- Nic nie mów, nie trać sił.- Przerywam mu.
- Katniss, jeśli będę mógł wybierać, wybiorę ciebie.

piątek, 6 marca 2015

Rodział IV

Budzi mnie zapach smażonych jajek. Otwieram oczy by zobaczyć czy Peeta już się rzucił na jajecznice, czy raczej nadal jest przy mnie. Ku mojemu zdziwieniu obok mnie nie siedzi Peeta tylko Jaskier. Położył mi się na kolanach. Prim. Tęskni za nią, z resztą ja też. Prim była jedyną radosną osobą w naszej rodzinie. Zawsze patrzyła na wszystko inaczej, to ona mnie wspierała i mówiła, że z Peetą będzie wszystko dobrze.
- Panno Everdeen, kolacja!- słyszę krzyk za moimi plecami i wzdrygam się. Po co tak krzyczeć do osoby która jest nie cały metr dalej?
- Idę.
- Tylko proszę się pospieszyć, Pan Mellark już jest przy stole.
- Dobrze.- Zajmuję miejsce obok Peety. Gdy zjedliśmy pielęgniarka dała nam jakieś leki i kazała je zażyć przed snem. W tym samym momencie do kuchni wchodzi śliska Sae z wiewiórką w ręce.
- Co to za okropieństwo?!- krzyczy nasza opiekunka. Właściwie to nie wiem czy chodziło jej o wiewiórkę, czy o osobę która ją trzymała.
- Nie mam pojęcia kim pani jest, ale proszę wyjść i zabrać to zwierzę ze sobą. Jeszcze mi tylko zarazków brakowało!
- Jakich zarazków? Kim ona jest?- zwraca się do nas Sae.
- To jest pielęgniarka, Haymitch ją wynajął po tym jak Katniss została ranna.- Odpowiada jej Peeta, jednak widzę, że jest wyraźnie rozbawiony zaistniałą sytuacją.
- Pielęgniarka, tak? Jak ona nawet nie umie dobrze opatrunku założyć!- mówi i patrzy się na moją ranę.
- Ja nie potrafię?! Takie opatrunki zakładano w Kapitolu, jak ktoś był poważnie ranny.
- Tylko, że tam nikt z wyjątkiem żołnierzy nie był poważnie ranny!- wtrącam się. Jak ona może porównywać tą ranę, do tych obrażeń jakie były na co dzień w Kapitolu?
- Ależ oczywiście, że byli ranni, na przykład...- nie zdąża dokończyć, bo Haymitch łapie ją i wynosi za drzwi. Ja i Peeta patrzymy się na niego ze zdziwionymi minami.
- No co? Wkurzyła mnie.- Mówi to tak obojętnie, że nie wytrzymuję i zaczynam się śmiać. Po chwili Peeta do mnie dołącza. Pewnie jeszcze bym się śmiała, gdyby śliska Sae nie zaczęła mi odkażać rany.
- Co wy za pielęgniarkę wynajęliście, co? Nie odkaziła ci porządnie rany, nawet bandaż byle jaki.- Mamrocze pod nosem, ale nie odpowiadam.
Siedzę na krześle kuchennym dopóty, dopóki Sae nie powie mi, że już skończyła i mogę iść na górę. Biorę Peetę za rękę i prowadzę po schodach.
- Katniss, wiem, że jest późno, ale może pójdziesz ze mną na balkon?
- Pewnie- odpowiadam nieśmiało.
Niebo jest bezchmurne, także bez problemu możemy oglądać gwiazdy. Jest dość ciepło- jak na jesień, ale Peeta i tak nie pozwolił mi wyjść bez koca. W takich chwilach jak ta, przypominam sobie zimne noce na arenie. Pamiętam jak siedziałam z Rue na drzewie oraz jak byłam z Peetą w jaskini i walczyłam o jego życie. Osoba, która była na arenie nigdy nie zapomni co się tam wydarzyło. Na samą myśl o tych dzieciach, które zginęły robi mi się niedobrze. Niektóre zabiłam ja. Nie potrafię żyć z tą myślą. Zresztą co ja miałam wtedy zrobić? Umrzeć, żeby nie zabić innych?
Nie mogę o tym dłużej myśleć, muszę się zająć czymś innym.
- Peeta...
- Tak?
- Chciałabym się zapytać, znaczy poprosić czy, czy mógłbyś...- nie zdążyłam dokończyć, bo Peeta mnie pocałował. Czuję się tak jak w jaskini. Mogę teraz napisać kolejny rozdział, ale nie chcę teraz mu o tym powiedzieć, bo przerwie
- O co chciałaś poprosić?- rumienię się i mówię:
- O...o to czy nie pójdziemy napisać kolejnego rozdziału.
- Dlatego się tak jąkałaś? Bo chciałaś się spytać czy nie napiszemy rozdziału?- Peeta zaczyna się śmiać.
- No... tak... nie.- Znowu się zawstydzam, co ja mam mu powiedzieć? To prawda chciałam, żeby mnie pocałował, ale nie powiem tego.
- Dobrze Katniss, chcesz pisać to chodźmy... ale co cię naszło na pisanie?
- Teraz mamy pisać rozdział, w którym się spotkaliśmy, pamiętasz?
- Acha, wtedy, kiedy mnie pocałowałaś?
- Tak...
- Nigdy się nie spodziewałem, że będę inspiracją do książki.- Mówi i patrzy się na mnie takim wzrokiem, że nie wytrzymuję i krzyczę.
- Nie masz w sobie za grosz wstydu!
- Tak, to samo powiedziałaś na arenie.
- Peeta!
- Co?
- Może...- postanawiam zmienić temat.- Dokończysz opowiadać o tym, jak twój ojciec zaprowadził cię do lasu?
- Jeśli chcesz. Mój tata zobaczył, jak ty z ojcem przechodziłaś pod ogrodzeniem i postanowił, że mnie też tam zabierze, więc wieczorem zabrał mnie nad jezioro.
- A twoja mama nie pytała się gdzie idziecie?- przerywam mu.
- Pytała, zawsze i o wszystko, ale wtedy powiedzieliśmy jej, że idziemy na spacer.
- Nie wierzę, że was puściła tak po prostu.
- Nie puściła. Wyszliśmy.
- Jak to wyszliście? Nie możliwe, żeby was nie zauważyła. Zawsze jak byłam blisko piekarni to ona wychodziła i mnie wyganiała, a ciebie jakoś nie zauważyła...
- Katniss, znowu to robisz.
- Co robię?
- Czasami jak zaczniesz o czymś mówić, to nie możesz przerwać.- Po tych słowach milknę. Peeta ma rację muszę się odzwyczaić.
- Mów dalej.- Zachęcam go do kontynuowania.
- Wyszliśmy niezauważeni, ponieważ było po północy i było ciemno.
- Was to nawet ślepy by zauważył, nie umieliście się skradać.- Wtrącam.
- Wiem, ale moja mama nie była, aż taka czujna w nocy. Wtedy spała.- Zaczynam się śmiać. Nie chce mi się wierzyć, że ta wiedźma coś by przeoczyła.
- Katniss.
- Tak?
- Już wiesz jak tam dotarliśmy, teraz ja mam parę pytań.
- Jakich?
- Czy...- nie dokańcza, bo coś zaczyna dziać się w mieście. Słyszymy głównie krzyki. To jest i tak poważny powód na pomoc ludziom. Spoglądamy się na siebie i gdy chcę iść na dół Peeta łapie mnie za rękę i zaczyna się na mnie patrzeć.
- Peeta, co ty robisz? Nie mamy czasu, być może zmiechy wtargnęły na tereny wioski.
- Nie zbawi ich minuta. Po prostu chcę zapamiętać twoje rysy twarzy.
- Po co, dlaczego teraz?!
- Bo nie wiem kiedy cię zobaczę po raz ostatni.