Od rana krzątam się po
pokoju przygotowując się na wyprawę do lasu.
Wysłałam
Peetę do sklepu i do mleczarki- w końcu idę tam tylko na chwilę.
Biorę
kołczan i dodatkowe strzały. Do torby przypinanej do pasa pakuję butelkę z wodą
i bułkę, ale nigdzie nie mogę znaleźć łuku.
Po
chwili przypomina mi się, że przecież trzymam łuk pod łóżkiem. Pospiesznie
biegnę na górę, łapię łuk, zbiegam na dół i wychodzę przez okno, omijając
Śliską Sae.
Gdy
jestem na miejscu strzelam w królika i przypinam go do pasa. Zbieram też parę
jagód i jabłek.
Krążę
wzdłuż jeziora już parę minut, ale nadal nic nie słyszę. Postanawiam usiąść na
jednym z kamieni.
Przypominam
sobie polowania z Galem. Gdzie on może być? Zapewne jest mu tam dobrze, ale co
się dzieje z mamą? Tak dawno jej nie widziałam. Musi być jej ciężko, straciła
męża, córkę i omal nie straciła mnie. Nawet lepiej, że jej nie ma, nie chciała
bym znowu patrzeć na zamkniętą w sobie kobietę. Ciekawe jak radzi sobie Annie,
w końcu straciła Finnicka. Właściwie, to ja go zabiłam. Nie potrzebnie rzuciłam
tam holo, mogłam przecież tam zejść i mu pomóc, to był mój przyjaciel.
Z
zamyślenia wyrywa mnie szczęknięcie zębami, tuż za moją głową. Gwałtownie
podnoszę się, napinam cięciwę, ale nic nie dostrzegłam. Siedzę tu już bardzo
długo. Peeta zacznie się martwić. Co ja mu powiem? ,,Przepraszam Peeta poszłam,
żeby zobaczyć czy stado zmiechów grasuje po okolicy". To nie ma sensu, ale
nie mogę tu zostać. Muszę wracać, ale nie mogę też tak tego zostawić. Przyszłam
tu z wyznaczonym celem.
- Halo?!-
wrzeszczę i szykuję się na atak zmiecha, ale nic się nie dzieje.
Wbijam
ze złości strzałę w ziemię i słyszę jęk. Wstaję i zauważam, że pod moimi nogami
leży wilk bez łap i z poszarpanym futrem. Nachylam się i dobijam zwierzę, by
się nie męczył. Jak on się tu znalazł? Mogłam go nie zauważyć w ataku złości,
ale na pewno nie odcięłam mu łap i nie poszarpałam. Coś jest nie tak, myślę.
Przyglądam się ranom bliżej i dostrzegam wyraźne ślady pazurów i kłów. Jedno
jest pewne, to nie był człowiek ani zwykłe zwierzę, w przeciwnym razie wilk
miałby szansę się obronić. Pozostało jeszcze jedno pytanie- co kłapnęło zębami?
Koniecznie
muszę o tym powiedzieć Peecie, nieważne jak na to zareaguje, może on coś na to
poradzi.
Nagle,
bez powodu zaczęła boleć mnie głowa, chcę usiąść, ale to nie byłoby rozsądne.
Nie tu, nie teraz. Biorę cały ekwipunek i ruszam w drogę powrotną. Trudno,
wrócę tu kiedy indziej.
Ból
i zawroty głowy nie dają mi spokoju. Przystaję przy jednym z drzew i opieram
się.
- Katniss,
dasz radę, nie poddawaj się, jeśli tu zostaniesz być może skończysz jak ten
wilk, ruszaj dalej…- szepczę do siebie, by mieć motywacje. Właściwie nie wiem
czemu nie mogę tu zostać, ta historia ze zmiechami w lesie jest wymyślona, tak
na pewno jest wymyślona, to tylko moja wyobraźnia. Wpadam w panikę, zawroty
głowy nie ustają, jeśli tu zemdleję, nie wiadomo czy wrócę.
Gdy
chcę ruszyć dalej nagle coś z całej siły pcha mnie. Gwałtownie się odwracam,
napinam cięciwę i strzelam... prosto w głowę zmiecha.
- Cholera,
są tu.- Mówię i biegnę przed siebie. Tracę orientację, potykam się, przypominam
sobie pobyt na arenie, wtedy miałam dokładnie tak samo.
Staram
się wspiąć na jedno z drzew, ale coś mnie szarpie za nogę. Spadam z drzewa,
jednak udaje mi się utrzymać na nogach. Nie zwracając uwagi na to, co to było,
nadal biegnę, po drodze zauważam pięć zmiechów.
Dwa
z nich położyłam trupem, ale trzy lub cztery nadal mnie gonią. Widzę zarys miasta,
już niedaleko.
Jestem
strasznie zmęczona, od dawna nie biegałam na długie dystanse.
Być
może jak przebiegnę przez pastwisko krów, to zmiechy się nimi zainteresują.
Niestety,
wpadam na jedną krowę, która wpada w szał i potrąca inne. Na szczęście zmieszańce
zaatakowały parę krów, co zdecydowanie je opóźniło. Wykorzystuję ten moment,
żeby strzelić w dwa z nich, jednak chybiam parę razy, przez co tracę znaczącą
ilość strzał. Sięgam do kołczanu, żeby zobaczyć czy mogę zostać i zabić dwa
ocalałe, jednak w tym samym momencie zmiech skacze na mnie i gryzie mnie w bok.
Starałam się nie krzyczeć, by nie przyciągnąć uwagi innych zwierząt.
Gwałtownie
sięgam po nóż i wbijam go w ciało zmiecha. Uciekam. Zaczyna mi mroczyć przed
oczami. Patrzę na ranę, jest dość duża, jednak chyba nie mam uszkodzonych
żadnych organów wewnętrznych. Widzę wioskę zwycięzców, jestem blisko, ale nie
mogę przenieść pościgu na tereny miasta. Zatrzymuję się, wyciągam strzałę, lecz
nie udaje mi się napiąć cięciwy, jestem za bardzo osłabiona. Jeśli jeden zmiech
wbiegnie do wioski to być może uda się go zabić o ile nie przyprowadzi ze sobą
kolegów. Muszę zaryzykować. Oby Peecie się nic nie stało.
Jestem
na ganku, odwracam się by zobaczyć czy to bydle nadal mnie goni i w tym samym
momencie ktoś pcha z całej siły drzwi. Upadam.
Bardzo fajnie, że trochę pozmieniałaś. Jednak tło na blogu i to pierwsze zdjęcie na górze w ogóle do siebie nie pasują. Szczerze mówiąc, to nawet zastanawiałam się przez chwilę co to zdjęcie przedstawia i dopiero potem dopatrzyłam się tam Peety i Katniss. Co do posta to z wielką przyjemnością czytam twoją część "Po Igrzyskach". Jest jedną z lepszych, jak nie najlepszą. Widywałam również teksty, gdzie córka Finnicka i Annie brał udział w 67 Igrzyskach. Przy czym oni nie mieli córki, a poza tym "W Pierścieniu Ognia" przedstawia nam 75 Igrzyska, więc jest to byłoby niemożliwe. Czekam na następne części ;)
OdpowiedzUsuńWiem, pracuję nad zdjęciem, żeby wpasowało się do bloga. Na razie tak zostanie. Po rozjaśnieniu będzie wyglądać inaczej ;)
UsuńDziękuję. :)
I jak teraz? :D
UsuńTło bloga mogłoby być bardziej spokojne, ale zdjęcie jest świetne. ;)
UsuńTło mnie odzwierciedla- nie jestem spokojna :P
Usuń