Nie wiele zakodowałam z
tego, co się wydarzyło tuż po upadku. Jedyne co pamiętam to Peetę zabijającego
zmiecha i podnoszącego mnie z ziemi.
Teraz
siedzę na fotelu, z dość prymitywnym bandażem, jak na moją ranę. Nie widzę
nikogo w domu, nawet Peety- co jest dziwne, bo zawsze chciał przy mnie być w
takich sytuacjach.
Nagle
słyszę kroki na schodach, chcę się podnieść, ale w tym samym czasie słyszę:
- Siedź
tam, gdzie siedzisz, skarbie.
Haymitch.
Nie wierzę w to, że wygląda tak trzeźwo. Czy to możliwe, że sprytny plan Peety
zadziałał?
- Haymitch...-
mówię bardzo cicho. Nie jestem w stanie na niego nakrzyczeć.
- Gdzie
jest Peeta? Czemu nie ma go ze mną?
- Spokojnie,
Peeta jest...- tu się zawiesza.
- Gdzie?
- Nie
gdzie, raczej w jakim jest stanie... chyba
- Coś
się stało Peecie?- zrywam się, ale od razu tego żałuję. Mam zdrętwiałe nogi,
więc zaczynam się chwiać i gdyby nie Haymitch już dawno leżałabym na podłodze.
- Mówiłem,
że masz tam siedzieć!
- Co
się dzieje z Peetą?!- pytam stanowczo.
-
Katniss, do cholery, czemu jesteś taka uparta? Peeta jest na górze, leży ze
zwichniętą nogą.
- Haymitch,
idioto! On ma złamaną nogę, a Ty mi opowiadasz o jego stanie!
- Spokojnie…
- Jak
mam być spokojna jak rozmawiam z...- tym razem ja się zawieszam. Nie chcę go
obrazić, ale chyba nie jest do końca trzeźwy skoro opowiada mi o stanie Peety.
Chociaż
po zastanowieniu się, Haymitch mógł mówić o stanie fizycznym, niekoniecznie
psychicznym.
- Przepraszam.-
Oznajmiam i milknę, bo w tym samym czasie do pokoju wchodzi- jak mi się zdaje-
pielęgniarka.
- I
jak, panno Everdeen?
- Dobrze.-
Burczę. Nie mam ochoty na rozmowę z nią.
- O...
a cóż to, przed chwilą zmieniałam ci opatrunek, a on już jest przesiąknięty!
- Kiedy
będę mogła zobaczyć Peetę?- zatrzymuję ją.
- Pan
Mellark powinien niedługo do nas przyjść.
- A
co go powstrzymuje?
- Panno
Everdeen... przecież pan Mellark ma zwichniętą nogę, powiedziałam mu, żeby
najpierw przyzwyczaił się do kul, a dopiero potem mnie zawołał, bym pomogła mu
zejść po schodach.
Po
raz kolejny ją zatrzymuję.
- A
którą nogę ma zwichniętą?
- Jak
to którą? Ma przecież tylko jedną.
- Jedną?!-
krzyczę, bo przeraził mnie fakt, iż Peeta byłby pozbawiony drugiej nogi.
- Niech
pani tak nie krzyczy, ma tylko jedną nogę, która może być zwichnięta- nie
odzywam się, ale ulżyło mi. Z drugiej strony to trochę głupie pytać czemu ma
tylko jedną nogę. Mogłam się domyśleć. Teraz zauważyłam, że mam zaniki pamięci.
Haymitch przed chwilą mówił mi o nodze Peety, ale w trakcie rozmowy z
pielęgniarką nie skojarzyłam faktów.
Siedzę
i patrzę się w okno, rozmyślam nad tym, co właściwie się wydarzyło od momentu
kiedy upadłam? Być może Peeta zwichnął nogę przenosząc mnie?
Zadręczałabym
się tym dalej, gdyby nie znajome kroki na schodach. Od razu podnoszę się i
opierając się o meble idę na spotkanie z Peetą. Zamiast powitania słyszę:
- Panno
Everdeen, ile razy mam pani powtarzać, żeby nie robiła sobie pani spaceru po
domu.
- Niech
da jej pani spokój.- Mówi i wyrywa się z uścisku pielęgniarki.
- Na
kogo ja trafiłam! Proszę się natychmiast zatrzymać panie Mellark!- Peeta jej
nie słucha i rzuca obydwie kule, by szybciej do mnie dojść. Ja również staram
się dotrzeć do Peety, co nie jest łatwe z trajkotającą nad uchem pielęgniarką.
- Panie
Mellark, łatwiej panu będzie iść z kulami!- mówi i szybko zaczyna podnosić je z
podłogi.
- Panno
Everdeen, skoro jest pani przy krześle, to niech pani...
- Do
cholery, czy możesz przestać tak wrzeszczeć? Zrób sobie przerwę.- Odzywa się
Haymitch, którego do tej pory nie widziałam i zmierza w kierunku kuchni.
- Dobrze,
ale jeśli coś im się stanie, to chcę, żeby pan wiedział, że to nie była moja
wina!- mówi naburmuszona pielęgniarka.
Dopiero
teraz zauważyłam, że zamiast iść na spotkanie ze sobą, ja i Peeta stoimy i
wpatrujemy się w tą całą sytuacje. Na szczęście nasz były mentor i tymczasowa
opiekunka już wyszli.
- Katniss,
usiądź, ja do ciebie przyjdę.- Słucham go i siadam na fotelu.
- A
teraz mi powiedz, co zmiech robił w wiosce?
- Peeta,
ja naprawdę nie chciałam, żeby to się tak skończyło.
- Katniss,
ja cię o nic nie oskarżam, tylko powiedz mi, co się wczoraj wydarzyło.
Czyli
na szczęście nie pamiętam tylko wydarzeń z wczorajszego wieczoru.
- Dobrze,
ale chodź do mnie.- Mówię i przesuwam się, by zrobić mu miejsce na fotelu. Gdy
Peeta usiadł zaczynam mu wszystko wyjaśniać.
- Poszłam
do lasu, by sprawdzić czy w okolicy nie ma zmiechów. Gdy miałam iść, usłyszałam
szczęknięcie zębami, a pod moimi nogami leżał zmasakrowany wilk. Dobiłam go i
uznałam, że to odpowiedni moment, żeby wrócić do domu. Po drodze dopadły mnie
zmiechy. Większość zabiłam, ale...
-
Większość?- przerywa mi.
-
To nie gonił cię tylko jeden?
- Nie...
było ich z pięć.- Peeta jest wyraźnie zdenerwowany.
- Mów
dalej.
- Dobrze.
Większość zabiłam, ale jeden przeżył i ugryzł mnie w bok, więc postanowiłam
przyprowadzić ocalałego na teren wioski, uznałam, że sobie poradzicie.
- Katniss,
czemu mi o tym nie powiedziałaś?
- No
przecież mówię!
- Nie
o tym. O twoich planach.
- Nie
puściłbyś mnie.
-
Oczywiście, że bym cię nie puścił!
- Nic
mi nie jest!
-
Mogłem cię stracić, rozumiesz?
- Nie
straciłeś!
- Katniss,
gdybym wtedy nie wyszedł z domu...- Peecie łzy napływają do oczu i ukrywa twarz
w dłoniach.
- Ale
ja tu jestem. Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz.
-
Szukałem cię...- mówi i patrzy się w nicość.
- Przeszedłem
całą okolicę, pytałem się wszystkich czy cię widzieli, nikt nic nie wiedział.
- Peeta
ja...- nie wiem co powiedzieć, naprawdę głupio się zachowałam, powinnam go
uprzedzić.
- Nie
chciałam…- spogląda na mnie, a po jego oczach widzę, że bardzo to przeżył.
- Katniss,
po prostu nigdy tak nie rób, dobrze?
- Dobrze.-
Mówię, przytulam się do Peety, a on nakrywa mnie kocem. Gdyby zginął,
brakowałoby mi tego. Muszę przy nim być.