Ladies and Genetelmans!
Tak, dobrze odczytaliście tytuł posta, ponieważ dzisiaj mam zamiar opisać wszystkie moje sny o Igrzyskach. Nie było ich za dużo, ale moim zdaniem były bardzo ciekawe i warte opisania. :D
**Pierwszy sen**
Wszystko zaczynało się niewinnie. Grałam sobie z koleżanką w zwykłą grę MMO/RPG. Przechodziłyśmy kolejne poziomy, zdobywałyśmy umiejętności- czyli robiłyśmy to, co było w naszym zwyczaju.
Problem polegał na tym, że gra mnie wciągnęła do komputera- a moja koleżanka zamieniła się w mojego tatę, ale to chyba nie jest teraz ważne, bo i tak po chwili zniknęli.
Okazało się, iż gra, to jedna, wielka arena. A co robimy na arenie, gdy nie mamy broni? Oczywiście uciekamy, gdzie pieprz rośnie. I tak też się stało. Wypatrzyłam sobie w oddali latarnię morską, do której- po bardzo długiej i męczącej wędrówce przez las, pełen Trybutów- przypłynęłam, niczym Finnick, wpław. Kogo tam zastałam? Zastanówcie się, kto mógł śnić się Dolly.
No Peeta, a jakżeby inaczej! Uradowana, podbiegłam do niego i go pocałowałam. Następnie, z wielkim smutkiem zdecydowaliśmy, że się rozdzielimy- ja wejdę na latarnię, a Peeta pójdzie po broń do Rogu.
Tak też zrobiłam. Weszłam na sam szczyt, na którym nie było najbezpieczniej, więc zeszłam piętro niżej. Wtedy latarnia zamieniła się w stromą górę, na której rosła choinka. Nie, nie na szczycie, tylko na półce skalnej parę metrów niżej. Schowałam się pod nią i wtedy zaczęli się schodzić Trybuci. Usiedli obok mnie- nawet nie byli świadomi, jakie niebezpieczeństwo znajduje się za ich plecami. Cudownym trafem znalazłam nóż w swojej kieszeni, którego jednak na razie nie miałam ochoty używać. Wykopałam z samej góry, do wzburzonego morza pięciu typów i byłam z tego niesamowicie dumna- zostało jeszcze trzech, siedzących po mojej prawej stronie. Pamiętam, że pomyślałam wtedy ,,durny sojusz!".
Brunet, który lekko przypominał mi chińczyka, spojrzał się na mnie i powiedział:
-Hej
Oczywiście odpowiedziałam to samo, zaczynając wyciągać nóż.
-Super załatwiłaś tamtych pięciu. Miałem ich dość- uśmiechnął się. Gdy mój nóż był prawie przy jego gardle, on wyjął swój i wbił mi go w łydkę, przecinając nogę aż do stopy- Ciebie też mam dość- dodał po chwili. Wstałam, nie zważając na brak miejsca do ucieczki. Weszłam na górę, a tam zastałam najgorszy i zarazem lekko śmieszny widok. Ogromna macka wodna, złapała Peetę za kostkę i uderzała nim o piasek, na wyspie oddalonej o około 20 metrów, z której uciekłam, i na której znajdował się Róg Obfitości. Zdążyłam jeszcze wbić nóż w jakiegoś Trybuta i się obudziłam. :')
Problem polegał na tym, że gra mnie wciągnęła do komputera- a moja koleżanka zamieniła się w mojego tatę, ale to chyba nie jest teraz ważne, bo i tak po chwili zniknęli.
Okazało się, iż gra, to jedna, wielka arena. A co robimy na arenie, gdy nie mamy broni? Oczywiście uciekamy, gdzie pieprz rośnie. I tak też się stało. Wypatrzyłam sobie w oddali latarnię morską, do której- po bardzo długiej i męczącej wędrówce przez las, pełen Trybutów- przypłynęłam, niczym Finnick, wpław. Kogo tam zastałam? Zastanówcie się, kto mógł śnić się Dolly.
No Peeta, a jakżeby inaczej! Uradowana, podbiegłam do niego i go pocałowałam. Następnie, z wielkim smutkiem zdecydowaliśmy, że się rozdzielimy- ja wejdę na latarnię, a Peeta pójdzie po broń do Rogu.
Tak też zrobiłam. Weszłam na sam szczyt, na którym nie było najbezpieczniej, więc zeszłam piętro niżej. Wtedy latarnia zamieniła się w stromą górę, na której rosła choinka. Nie, nie na szczycie, tylko na półce skalnej parę metrów niżej. Schowałam się pod nią i wtedy zaczęli się schodzić Trybuci. Usiedli obok mnie- nawet nie byli świadomi, jakie niebezpieczeństwo znajduje się za ich plecami. Cudownym trafem znalazłam nóż w swojej kieszeni, którego jednak na razie nie miałam ochoty używać. Wykopałam z samej góry, do wzburzonego morza pięciu typów i byłam z tego niesamowicie dumna- zostało jeszcze trzech, siedzących po mojej prawej stronie. Pamiętam, że pomyślałam wtedy ,,durny sojusz!".
Brunet, który lekko przypominał mi chińczyka, spojrzał się na mnie i powiedział:
-Hej
Oczywiście odpowiedziałam to samo, zaczynając wyciągać nóż.
-Super załatwiłaś tamtych pięciu. Miałem ich dość- uśmiechnął się. Gdy mój nóż był prawie przy jego gardle, on wyjął swój i wbił mi go w łydkę, przecinając nogę aż do stopy- Ciebie też mam dość- dodał po chwili. Wstałam, nie zważając na brak miejsca do ucieczki. Weszłam na górę, a tam zastałam najgorszy i zarazem lekko śmieszny widok. Ogromna macka wodna, złapała Peetę za kostkę i uderzała nim o piasek, na wyspie oddalonej o około 20 metrów, z której uciekłam, i na której znajdował się Róg Obfitości. Zdążyłam jeszcze wbić nóż w jakiegoś Trybuta i się obudziłam. :')
**Drugi sen**
Rozpoczęły się Igrzyska- norma. Areną była wieś, połączona z miastem. Udział w jatce brało ponad pięćdziesiąt osób. Zabrałam, co miałam do zabrania i rzuciłam się do ucieczki.
Na płocie siedziały moje dwie koleżanki, z poprzedniej szkoły, z którymi nie za bardzo się lubiłam. Były uzbrojone po zęby i bardzo się tym szczyciły. Wymachiwały mieczami na wszystkie strony, byleby tylko kogoś trafić. Przechodziłam obok nich, ponieważ była to jedyna droga do miasta.
-Wiecie co? Zostało jeszcze tyle osób do zabicia. Może poczekamy z wyeliminowaniem siebie aż do końca? Ze względu na naszą starą znajomość- zagadałam. Nie miałam innego wyboru, ponieważ odcięły mi drogę.
-Tak. To może być dobry pomysł. Co myślisz?
-No nie wiem... Taki łatwy cel, a przecież nie chcemy tego przegrać, prawda?- odpowiedziała druga, mrukliwym głosem. Wyminęłam je, a miecz zdążył tylko lekko drasnąć mnie w bok. Zaczęłam biec zawiłymi ścieżkami, które zamieniły się w ulice i dotarłam do domu. Sama nie mogłam w to uwierzyć, ale był to ewidentnie mój dom.
Oczywiście nie mogło być tak kolorowo- w kuchni zebrało się z pięćdziesiąt osób, jak nie więcej. (Pomijam, że w mojej kuchni zmieściło by się około dwudziestu. XD)
Wbiegłam do ogródka, przeskoczyłam przez płot do sąsiada i tam się schowałam, ale niestety coś zaczęło za mną szeleścić. Znów pokonałam płot i pobiegłam na drugą stronę działki, licząc, że może ogródek drugiego sąsiada będzie pusty, lecz z niego również dochodziły dziwne dźwięki. Przebiegłam po płocie (Nie na płocie, tylko po jego boku, tak, jak by się biegło po ścianie. :') ), po czym nagle dostałam cudownych umiejętności- zaczęłam unosić się w powietrzu.
Trwało to tylko chwilę, bo zrobił się dzień i musiałam znaleźć sobie dobrą kryjówkę. Podleciałam do rusztowania, pod którym było pełno szmat i błota, z których zrobiłam skrytkę. Wtedy zjawiła się moja babcia, która postanowiła ze mną porozmawiać, jak gdyby nigdy nic. Uciszyłam ją, ponieważ na arenie zostały tylko trzy osoby- ja, jakaś dziewczyna i kto? Kto? Wiecie kto. Josh. Mały Joshy. Patrzyłam na jego śmierć, a kiedy z wściekłością wstałam, żeby zabić pozostałą przy życiu Trybutkę, plus pomścić Josha, obudziłam się.
To było straszne. :v
Na płocie siedziały moje dwie koleżanki, z poprzedniej szkoły, z którymi nie za bardzo się lubiłam. Były uzbrojone po zęby i bardzo się tym szczyciły. Wymachiwały mieczami na wszystkie strony, byleby tylko kogoś trafić. Przechodziłam obok nich, ponieważ była to jedyna droga do miasta.
-Wiecie co? Zostało jeszcze tyle osób do zabicia. Może poczekamy z wyeliminowaniem siebie aż do końca? Ze względu na naszą starą znajomość- zagadałam. Nie miałam innego wyboru, ponieważ odcięły mi drogę.
-Tak. To może być dobry pomysł. Co myślisz?
-No nie wiem... Taki łatwy cel, a przecież nie chcemy tego przegrać, prawda?- odpowiedziała druga, mrukliwym głosem. Wyminęłam je, a miecz zdążył tylko lekko drasnąć mnie w bok. Zaczęłam biec zawiłymi ścieżkami, które zamieniły się w ulice i dotarłam do domu. Sama nie mogłam w to uwierzyć, ale był to ewidentnie mój dom.
Oczywiście nie mogło być tak kolorowo- w kuchni zebrało się z pięćdziesiąt osób, jak nie więcej. (Pomijam, że w mojej kuchni zmieściło by się około dwudziestu. XD)
Wbiegłam do ogródka, przeskoczyłam przez płot do sąsiada i tam się schowałam, ale niestety coś zaczęło za mną szeleścić. Znów pokonałam płot i pobiegłam na drugą stronę działki, licząc, że może ogródek drugiego sąsiada będzie pusty, lecz z niego również dochodziły dziwne dźwięki. Przebiegłam po płocie (Nie na płocie, tylko po jego boku, tak, jak by się biegło po ścianie. :') ), po czym nagle dostałam cudownych umiejętności- zaczęłam unosić się w powietrzu.
Trwało to tylko chwilę, bo zrobił się dzień i musiałam znaleźć sobie dobrą kryjówkę. Podleciałam do rusztowania, pod którym było pełno szmat i błota, z których zrobiłam skrytkę. Wtedy zjawiła się moja babcia, która postanowiła ze mną porozmawiać, jak gdyby nigdy nic. Uciszyłam ją, ponieważ na arenie zostały tylko trzy osoby- ja, jakaś dziewczyna i kto? Kto? Wiecie kto. Josh. Mały Joshy. Patrzyłam na jego śmierć, a kiedy z wściekłością wstałam, żeby zabić pozostałą przy życiu Trybutkę, plus pomścić Josha, obudziłam się.
To było straszne. :v
**Trzeci sen**
Ciemna wieża. Ja i squad four five one (jak ja kocham to wypowiadać XD). Jak nietrudno się domyślić, w tym śnie byłam Katniss. Weszłam, wraz z jednym, z członków Drużyny Gwiazd na górę, ale niestety nie potrafię określić, z kim. Nagle, do wieży wpadły zmiechy. Wszyscy na dole się cofnęli, lecz ja zaczęłam wbiegać na górę, wiedząc, że to moja jedyna droga ucieczki. Ten, z kim weszłam, mnie wyprzedził, po czym się przechylił, a ja oczywiście go złapałam, by nie spadł na sam dół. Niestety zmiechy byłu już obok nas, więc oddałam strzał, który przesądził o życiu mojegi towarzysza. Oboje spadliśmy z drugiego piętra na dół, lecz on nie przeżył. Zamknęliśmy drzwi, zostawiając jego zwłoki na pożarcie. Po drodze do schronu, Boggs władował się na kokon, który rozsadził mu nogi. Szybko go podnieśliśmy i zanieśliśmy do naszej małej bazy, obok. Miała ona dwa pokoje- jeden, na ,froncie' i drugi, w którym schowaliśmy Boggsa. Żeby się tam dostać, trzeba było przejść przez pokój wejściowy, czyli było pozornie bezpiecznie. Został z nim sanitariusz, a my postanowiliśmy odpocząć w innym pomieszczeniu, w którym był blat i łóżko. Nagle przywieźli nam kogoś, kto miał zastąpić poległego wcześniej członka Drużyny Gwiazd. Był to Peeta. Osaczony Peeta, który jak tylko mnie zobaczył, przygniótł mnie do ściany i próbował udusić (Był to jeden z najlepszych i najgorszych snów. XD). Kopnęłam go w brzuch, po czym wskoczyłam na blat. (Pomijam, że cała reszta drużyny stała i patrzyła na tę scenę, kompletnie niewzruszona.) Podjęłam się rozmowy z Peetą, ale on wyjął pistolet i przyłożył go do mojego czoła. Wtedy musiałam przestać się wiercić i próbować uciec, bo zwyczajnie roztrzaskałby mi czaszkę. Na szczęście po długiej i wyczerpującej rozmowie, Peeta stwierdził, że jednak mnie nie zabije, i dodał:
-Tylko ten jeden raz. (Niczym Tresh. :') )
Chciałam go przytulić, ale się obudziłam. :P
Śniło mi się więcej Igrzyskowych rzeczy, ale zazwyczaj były one bardzo krótkie i niewarte opisania.
Napiszcie, czy Wam też się coś takiego przydarzyło! :D
Mam nadzieję, że taki nietypowy post Wam się podobał. ^-^
*Pomysł na post był mój, ale moja wierna czytelniczka- love dream, [<--klik] ( Na której bloga bardzo serdecznie zapraszam! :) ) mnie do tego zachęciła, dlatego bardzo jej dziękuję! :D *
And may the odds be ever in your favor!