Jest o wiele gorzej, niż było przedtem. Gdy tylko siadam, ból w klatce piersiowej zaczyna być tak natarczywy, że omal nie mdleję. Czuję się tak, jakby wszystkie rany, jakich kiedykolwiek doznałam, skumulowały się tylko w tym jednym miejscu, na raz. Kręci mi się w głowie, ale to i tak najlepsze, co mnie spotkało od tych paru chwil. To kłucie jest przerażające. Najgorsze jednak jest to, że zaczynam kasłać, co jeszcze bardziej pogarsza moją sytuację.
Peeta wybiega, a raczej wychodzi z pokoju, bo nie jest w stanie się szybko poruszać. Wtedy wpadam w panikę. Wolałabym, żeby mnie nie zostawiał, w chwili, w której mam wrażenie, iż zaraz się udławię, albo klatka piersiowa mi wybuchnie. W życiu się tak potwornie nie czułam. To prawda, bywałam chora, na przykład po tym, jak w środku zimy chodziłam na polowanie, albo przeziębiłam się w drodze do szkoły, ponieważ nie miałam na sobie odpowiednich ubrań, ale nigdy, przenigdy nie czułam jakby ktoś tłukł mnie toporem po torsie.
Między jednym kaszlnięciem, a drugim podnoszę głowę i zauważam Peetę. Wyciągam rękę, żeby dotknąć zakrwawionego miejsca, może zmienić bandaż, ale on przyciska mi dłoń z tabletką, do buzi i nie puszcza, póki jej nie połknę. Trochę surowy sposób podawania leków.
Po chwili zjawia się Cher i Johanna, w samej koszuli nocnej. Ma minę, jakby chciała mnie zabić, bo ją obudziłam. Dostaję jakiś syrop i herbatę z rumem. Jest lepiej. Może niedużo, ale jestem w stanie wstać i z pomocą Peety dojść na śniadanie. A przynajmniej taki miałam zamiar jeszcze przed chwilą, bo gdy tylko dochodzę do drzwi, Peeta mnie podnosi i puszcza dopiero, gdy pode mną znajduje się krzesło. Dopóki jednak nie usadowię się na nim wygodnie, trzyma mnie mocno za rękę, bym przypadkiem nie upadła. Johanna opiera się plecami o stół, skubiąc kanapkę ze smalcem.
-No, tak czy siak musicie dzisiaj wyjechać. Chyba już Ci lepiej, no nie? I tak powinniście być mi wdzięczni. O trzynastej macie pociąg, radzę się nie spóźnić, bo będziecie musieli iść na pieszo... Dobra, przebieram się i spadam, nic tu po mnie.
Wpycha pół kromki do ust i wychodzi, bez pożegnania. Gdy odrywam od niej wzrok, na moim talerzu ląduje taka sama kanapka, tylko znacznie większa. Peeta już zaczął jeść, więc nie zwlekam ani minuty. Jestem potwornie głodna.
Posiłek kończymy szybko i bezgłośnie. Peeta myje talerze i sprząta ze stołu. W tym momencie wchodzi do nas oburzona Cher. Zaczyna piszczeć, że jesteśmy gości i nie możemy sprzątać, ale gdy tylko krzyżuje wzrok z Peetą od razu się przymyka, i zdaje sobie sprawę ze swojego zachowania. Trochę ją rozumiem, bo przecież się o nas martwi. Peeta próbuje się przecisnąć przez wąską szczelinę między nią, a stołem, co przynosi skutek taki, że Cher płonie rumieńcem, gdy tylko przypadkiem ją dotyka. Momentalnie otrząsa głowę i poprawia zsunięte okulary. Z pomocą Peety wstaję, po czym drepczę do łazienki. Początkowo chce mnie prowadzić, ale upieram się, że pójdę sama. Z wielką niechęcią wypuszcza mnie z objęć i wraca do kuchni, pewnie po to, by się spakować.
W łazience natrafiam na dużą wannę, bez żadnego prysznica, czy też natrysku. Zrzucam z siebie ubranie, które z cichym szelestem ląduje na podłodze. Prawie tracę równowagę wchodząc do wanny.
Nalewam płyn, o zapachu miodu, na rękę i rozsmarowuję go na całym ciele. Potem zanurzam się w przyjemnie ciepłej wodzie.
Trę palcami włosy, na które wcześniej nałożyłam szampon. Muszę wyglądać choć trochę normalnie. Głowa przestaje mnie swędzieć, ogólnie czuję się o wiele bardziej czysta niż miesiąc temu, tuż po złapaniu. Zastanawiam się, jak i kiedy będę mogła zdjąć but, ale podejrzewam, że dopiero w domu, przy pomocy lekarza. Może nawet za tydzień?
Obsuwam się niżej, zanurzając głowę w wodzie, tak, jak robiłam dawniej. Tyle że tym razem nie uciekam przed kłótniami, krzykami i zamętem. Teraz po prostu marzę o tym, jak bardzo chciałabym przenieść się w czasie i zrobić wszystko inaczej. Może i bym nie żyła, a Peeta byłby pogrążony w wiecznej żałobie, ale przynajmniej nie zabiłabym tyle osób, w tym przyjaciół. To nie miało być tak! To istny koszmar, pomyłka. Wynurzam się i od razu zimny dreszcz przeszywa moje ciało. Nie ta osoba, nie to miejsce, nie ten czas, ciągnę przemyślenia. Pomyłka, zwykła pomyłka, ona wpędziła mnie w świat mar, widm i upiorów, z których nigdy nie wyjdę. Nawet za tysiąc lat, to moja kara. Moja... nasza. Nie! Nie mogę tak myśleć! Będzie dobrze, Peeta mi pomoże. Będzie, Katniss, pocieszam się, będzie.
Peeta wybiega, a raczej wychodzi z pokoju, bo nie jest w stanie się szybko poruszać. Wtedy wpadam w panikę. Wolałabym, żeby mnie nie zostawiał, w chwili, w której mam wrażenie, iż zaraz się udławię, albo klatka piersiowa mi wybuchnie. W życiu się tak potwornie nie czułam. To prawda, bywałam chora, na przykład po tym, jak w środku zimy chodziłam na polowanie, albo przeziębiłam się w drodze do szkoły, ponieważ nie miałam na sobie odpowiednich ubrań, ale nigdy, przenigdy nie czułam jakby ktoś tłukł mnie toporem po torsie.
Między jednym kaszlnięciem, a drugim podnoszę głowę i zauważam Peetę. Wyciągam rękę, żeby dotknąć zakrwawionego miejsca, może zmienić bandaż, ale on przyciska mi dłoń z tabletką, do buzi i nie puszcza, póki jej nie połknę. Trochę surowy sposób podawania leków.
Po chwili zjawia się Cher i Johanna, w samej koszuli nocnej. Ma minę, jakby chciała mnie zabić, bo ją obudziłam. Dostaję jakiś syrop i herbatę z rumem. Jest lepiej. Może niedużo, ale jestem w stanie wstać i z pomocą Peety dojść na śniadanie. A przynajmniej taki miałam zamiar jeszcze przed chwilą, bo gdy tylko dochodzę do drzwi, Peeta mnie podnosi i puszcza dopiero, gdy pode mną znajduje się krzesło. Dopóki jednak nie usadowię się na nim wygodnie, trzyma mnie mocno za rękę, bym przypadkiem nie upadła. Johanna opiera się plecami o stół, skubiąc kanapkę ze smalcem.
-No, tak czy siak musicie dzisiaj wyjechać. Chyba już Ci lepiej, no nie? I tak powinniście być mi wdzięczni. O trzynastej macie pociąg, radzę się nie spóźnić, bo będziecie musieli iść na pieszo... Dobra, przebieram się i spadam, nic tu po mnie.
Wpycha pół kromki do ust i wychodzi, bez pożegnania. Gdy odrywam od niej wzrok, na moim talerzu ląduje taka sama kanapka, tylko znacznie większa. Peeta już zaczął jeść, więc nie zwlekam ani minuty. Jestem potwornie głodna.
Posiłek kończymy szybko i bezgłośnie. Peeta myje talerze i sprząta ze stołu. W tym momencie wchodzi do nas oburzona Cher. Zaczyna piszczeć, że jesteśmy gości i nie możemy sprzątać, ale gdy tylko krzyżuje wzrok z Peetą od razu się przymyka, i zdaje sobie sprawę ze swojego zachowania. Trochę ją rozumiem, bo przecież się o nas martwi. Peeta próbuje się przecisnąć przez wąską szczelinę między nią, a stołem, co przynosi skutek taki, że Cher płonie rumieńcem, gdy tylko przypadkiem ją dotyka. Momentalnie otrząsa głowę i poprawia zsunięte okulary. Z pomocą Peety wstaję, po czym drepczę do łazienki. Początkowo chce mnie prowadzić, ale upieram się, że pójdę sama. Z wielką niechęcią wypuszcza mnie z objęć i wraca do kuchni, pewnie po to, by się spakować.
W łazience natrafiam na dużą wannę, bez żadnego prysznica, czy też natrysku. Zrzucam z siebie ubranie, które z cichym szelestem ląduje na podłodze. Prawie tracę równowagę wchodząc do wanny.
Nalewam płyn, o zapachu miodu, na rękę i rozsmarowuję go na całym ciele. Potem zanurzam się w przyjemnie ciepłej wodzie.
Trę palcami włosy, na które wcześniej nałożyłam szampon. Muszę wyglądać choć trochę normalnie. Głowa przestaje mnie swędzieć, ogólnie czuję się o wiele bardziej czysta niż miesiąc temu, tuż po złapaniu. Zastanawiam się, jak i kiedy będę mogła zdjąć but, ale podejrzewam, że dopiero w domu, przy pomocy lekarza. Może nawet za tydzień?
Obsuwam się niżej, zanurzając głowę w wodzie, tak, jak robiłam dawniej. Tyle że tym razem nie uciekam przed kłótniami, krzykami i zamętem. Teraz po prostu marzę o tym, jak bardzo chciałabym przenieść się w czasie i zrobić wszystko inaczej. Może i bym nie żyła, a Peeta byłby pogrążony w wiecznej żałobie, ale przynajmniej nie zabiłabym tyle osób, w tym przyjaciół. To nie miało być tak! To istny koszmar, pomyłka. Wynurzam się i od razu zimny dreszcz przeszywa moje ciało. Nie ta osoba, nie to miejsce, nie ten czas, ciągnę przemyślenia. Pomyłka, zwykła pomyłka, ona wpędziła mnie w świat mar, widm i upiorów, z których nigdy nie wyjdę. Nawet za tysiąc lat, to moja kara. Moja... nasza. Nie! Nie mogę tak myśleć! Będzie dobrze, Peeta mi pomoże. Będzie, Katniss, pocieszam się, będzie.
Piekąca substancja wlewa mi się do oczu, nosa i uszu. Dławię się nią, krztuszę, ale nie mogę nic zrobić. Młócę rękami, choć już za późno, straciłam panowanie, na nowo. Co się dzieje? Próbuję nabrać powietrze, ale nic mi to nie daje, tylko pogarsza sytuację.
Pamiętam tylko urywki. Co jakiś czas otwieram oczy, ale i tak widzę wszystko jak przez mgłę, jakby coś nie chciało, żebym wiedziała, widziała.
Z początku nie jest źle. Słyszę huki i przytłumione krzyki. Poza tym nic do mnie nie dociera. To sen, to tylko sen, powtarzam. Kolejny koszmar, miałam takich tysiące. Ale ten jest inny. Przerażający i realny. Cholernie realny. Wpadam w panikę. Po części nieuzasadnioną, ale jednak, mimo wszystko, mimo najszczerszych chęci czuję, że coś mnie nęka. Nęka, to za mało powiedziane. Znowu czuję, że umieram, ale zaczynam się do tego przyzwyczajać. Peeta już raz umarł, za to ja prawie umarłam parę razy i wiem jak to jest. Niby dobrze, ale zaczyna mnie ogarniać strach. Widzę tatę, Prim i Gale'a. Ponownie przeżywam zabijanie każdej ofiary z osobna. Wszyscy po kolei, niczym film. Po co mi to było? Nie chciałam. Finnick, przepraszam.
Nie płaczę. Nie mam jak. Wszystko mnie piecze i dusi, nie czuję kończyn, ledwo oddycham. To znaczy, nazywam to oddychaniem, bo jak inaczej można to nazwać? Umieraniem? Niech będzie, ale wolę bardziej optymistyczną wersję. Już raz tonęłam, ale teraz jest inaczej. Nowicjuszka, myślę. Zupełnie jak wszystkie dzieci na arenie. Jestem jedną z nich.
-Zawsze Cię tak przytula, gdy śpi?
-Inaczej nie zaśnie.
-Inaczej nie zaśnie.
Dociera do mnie rozdygotany, płaczliwy i chyba lekko przestraszony głos.
Czyli jednak żyję. Żyję, lecz czuję się okropnie. Nie dość, że choroba powróciła, to czuję się dziwnie przyduszona i pierwsze co robię, to mocno kaszlę, próbując zakryć usta kocem, który owija się wokół mnie niczym kokon, wokół larwy. -Katniss!
Peeta gwałtownie przyciąga mnie do siebie i przytula, tak mocno, że mam wrażenie, iż zaraz połamie mi kolana, i żebra.
-Nie rób mi tak więcej.
Szepcze mi do ucha, po czym całuje. Strasznie kręci mi się w głowie, więc z początku nie wiem o co chodzi, ale odwzajemniam pocałunek. Zanim jednak zdążę pocałować go mocniej, odsuwa się ode mnie i patrzy głęboko w oczy.
-Przynieść coś?
Przerywa ciszę Cher.
-Nie, nie trzeba.
Odpowiadam i układam się wygodniej na Peecie. Strasznie mi zimno. Najchętniej bym się zdrzemnęła, ale raczej marna szansa, że zmarnujemy tyle czasu. Żeby nie zasnąć, zagaduję Peetę.
-Co się właściwie stało?
Odzywam się dopiero, gdy zostajemy sami, w salonie.
-Straciłaś przytomność podczas kąpieli.
Nadal drży mu głos. Otwieram usta, ale ciągnie dalej.
-Katniss, bardzo mi przykro, ale musimy iść, Johanna nie daje nam spokoju.
Przez chwilę milczę.
-Czemu musimy tak szybko wyjeżdżać?
Pomijam, iż może chodzić, o nadużywanie gościnności. Ona nigdy nie była gościnna i tym bardziej nie przejmowałaby się sytuacją jej kuzynki.
-Pozwolę się wtrącić.
Słyszymy nieśmiały głos z drugiego konta pokoju.
-Wybaczcie, że Was podsłuchałam, ale muszę Wam o czymś powiedzieć. Johanna jest w jakiejś działalności charytatywnej. Do końca nie wiem, co oni tam robią i czym się zajmują, ale ona strasznie się tego wstydzi.
Wytrzeszczamy z Peetą oczy. To aż niemożliwe, żeby Mason komuś pomagała. Chyba, że... że jej to pomaga. Czyżby też miewała koszmary, z którymi nie może sobie poradzić?
-Tylko dlatego kazała nam się zrywać?! Żebyśmy nie zobaczyli jak pomaga innym?
Oburza się. Chodzi mu o mnie, myślę.
-Jest dobrze, dam radę.
Na dowód tego, podnoszę się, ale gdy tylko koc na chwilę się obsuwa, zauważam, że jestem naga. Momentalnie siadam zmieszana. Wpatruję się w podłogę, zastanawiając, jak mogę z tego wybrnąć. Peeta wysuwa spode mnie nogi i sięga po ubrania leżące na stole. Cher, wychodząc, cichutko zatrzaskuje za sobą drzwi.
Peeta uśmiecha się niewinnie.
-Wiesz, nie mieliśmy jak Cię ubrać, więc ostatecznie owinęliśmy Cię ręcznikiem.
Tłumaczy. Przez chwilę przetwarzam te informację, po czym bez najmniejszego skrępowania wstaję. Ręcznik cicho opada na moje stopy, a ja zaczynam się ubierać. Peeta wydaje dziwny jęk zdziwienia.
-Ka...K...Kat...
Jąka się. Ma minę, jakby jednocześnie był oszołomiony, zdezorientowany, lekko ucieszony i skrępowany. Już wstaje, by okryć mnie ręcznikiem, ale go powstrzymuję.
-Byliśmy razem, na dwóch Igrzyskach, przed chwilą, nieprzytomną, wyciągnąłeś mnie z wanny, powiedz mi, czego mam się wstydzić?
Pytam.
-To Ty masz problem z cudzą nagością.
Podchodzi i naciąga na mnie bluzkę.
-Masz rację. Ja.
Daję nacisk na ostatnie słowo. Peeta lekko mnie całuje, po czym sięga po plecak. Daje mi czas na założenie spodni, które są rozprute w miejscu, gdzie mam usztywnienie.
Już po dwóch krokach łapię się lampy, która omal nie upada. Staram się to przed nim ukryć, ale to raczej niemożliwe, ponieważ często dowiaduje się o czymś, co jeszcze do mnie nie dotarło. Bierze mnie na ręce, choć widać, jak bardzo ma przesiąknięty bandaż.
Przy drzwiach zastajemy Cher. Nerwowo majstruje coś przy dużych okularach. Gdy tylko jedna deska skrzypi pod naszym ciężarem, od razu, szybko podnosi głowę, a kosmyki jej ciemnych włosów przeskakują na drugą stronę głowy.
-Już idziecie? Macie wszystko? Pamiętacie kiedy jest pociąg, prawda?
Zasypuje nas pytaniami, skacząc wokół nas niczym mały, tresowany piesek. Narzuca na mnie jakąś dodatkową kurtkę i otwiera przed nami drzwi, które szybko zamyka. Od razu robi się blada, jak papier.
-Mój pan ojciec wrócił.
Zakrywa usta dłonią, tłumiąc rozpaczliwy krzyk.
-Teraz już naprawdę musicie iść. Ojciec bardzo nie lubi, jak kogoś goszczę, tym bardziej, jeżeli w tym towarzystwie jest chłopak.
Kuca przy drzwiach i zaczyna bardzo nerwowo wciągać powietrze. Mam wrażenie, że zaraz udusi się własnym oddechem. Peeta sadza mnie na komodzie obok i klęka obok niej.
-Cher, nie martw się, mogę z nim porozmawiać, nic Ci nie będzie.
Dziewczyna zalewa się łzami, ale po chwili duka:
-Nie, to nie ma sensu, do niego i tak nic nie dociera, nie możecie...
Po tych słowach kompletnie się rozkleja. Wpojona dobroć Peety, nie pozwala mu tak po prostu się ulotnić.
-A może wyjdziemy innym...
Nie dokańcza, bo Cher wyskakuje do góry, zderzając się z Peetą czołami, ale nie zwraca na to uwagi, tylko pruje przed siebie, jak przestraszona sarna. Wyciągam ku niemu ręce, żeby łatwiej było mu mnie podnieść. Truchtem dogania Cher. Otwiera potężną okiennicę.
-Przykro mi, że musimy się rozstać w ten sposób. Miło było Was poznać, uważajcie na siebie.
Wyszeptuje nerwowo.
-Jakby coś się działo, to wiesz gdzie mieszkamy.
Puszcza do niej oko.
-Jesteśmy Ci bardzo wdzięczni.
Dodaję. Całuje Peetę w policzek, mocno mnie przytula i pomaga mi przejść do ogródka.
-Do zobaczenia!
Macha z okna. Uśmiechamy się do niej, po czym lądujemy w krzakach. Teraz jesteśmy zdani tylko na siebie. Zresztą, jak przez całą resztę życia.
Peeta podsuwa mi scyzoryk.
-Po co...?
-Po prostu weź, na wszelki wypadek.
Chowam broń w kieszeni. Nie chcę ,,wszelkich wypadków". Mam ich dosyć. Trochę się przyzwyczaiłam do mojego nienaturalnego obuwia, dzięki czemu jestem w stanie jako tako się przemieszczać. Bezszelestnie skradamy się przez całą szerokość ogródka, przeskakujemy przez płot i jak gdyby nigdy nic maszerujemy w stronę, gdzie przypuszczamy, iż jest stacja kolejowa.
Nagle Peeta z całej siły popycha mnie pod stragan. Rozpaczliwie próbuję się czegoś złapać, ale skutkuje to tylko tym, że rozdzieram sobie rękę gwoździami. Już mam zamiar się podnieść, ale Peeta skutecznie mnie ucisza, przyciśnięciem jego rękawa do moich ust. Gryzę go w nadgarstek, żeby mnie puścił, ale skupił się na grupce przechodniów. Spogląda na mnie zezłoszczonym spojrzeniem. Efekty osaczenia powróciły?
-Schowaj się.
Szepcze i znika za budynkiem.
Nie. No nie rozumiem jak można kończyć w takim momencie no !? A i baldzo pseplasam za nie skomentowanie poprzedniego posta ^^ Miałam coś jeszcze napisać ale zapomniałam co ... Dobra nie ważne to się wytnie xD I ogulnie taka radość, że napisałam pierwszy koment pod nowym rozdziałem hehehe xD to też nie ważne przez przeziębienie mi odbija ale ciiiii xD
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny rozdział pisząc jednocześnie nowy na swój blog (jak to musiało zabrzmieć) Poza tym fajny pomysł na zwrot akcji pod koniec ; )
Przepraszam, musiałam! :D
UsuńNic się nie stało :D
Pierwszy? :D U mnie ogólnie jest mało komentarzy XD
Ojej, zdrowiej! :( :D
Kolejny oczywiście w piątek :D O! No to czekam na kolejny rozdział! :D
Dziękuję :D
PiŻW! :D
Hejo, hejoszki! Nareszcie przybyłam, aby skomentować Twojego, bloga, którego czytam od 3 tygodni! :))) Brawo ja XD Tyle czytam, i jeszcze nie skomentowałam.. Ech... No nieważne XD
OdpowiedzUsuńJej, Twój blog jest przecudny! Wygląd i kolorystyka bardzo mi się podobają i niesamowicie pasują do IŚ! ^^ Nie wspomnę o kursorze... <3 <3 <3 Skradł moje serce... :* Napiszesz może, jak to zrobić w bloggerze? Byłabym wdzięczna! :)
Przejdę teraz do samej historii... Masz talent. Opisujesz to wszystko niesamowicie, tak... Prawdziwie? Chyba tak. Wiesz, jedni mają talent do pisania dialogów, jedni do opisów, a ty do uczuć. Naprawdę! Bardzo mi się podoba, jak opisujesz uczucia Kanitss, tak negatywne, jak i pozytywne. Zresztą nie tylko uczucia, przemyślenia również.
Co do błędów ortograficznych, stylistycznych itp., to prawie wcale ich nie ma :) Zresztą co ja piszę, wcale ich nie ma! Super, widać że masz już spore doświadczenie w pisaniu (taa i mówi to początkująca ,,pisarka" :''')) Pomiędzy wierszami wyczytałam, że piszesz książkę... Yey, punkty za odwagę! Na pewno będzie niesamowita i skradnie wszystkim serca <3 <3 <3
A teraz odnośnie tego rozdziału... Mówił co ktoś kiedyś, że jesteś okropna? Jak można kończyć w takim momencie??? No ja się pytam, jak??? (Nie no, jesteś cudowna, i dlatego tak się złoszczę że przerwałaś w takim momencie ;))))) Oby niedługo wszystko się wyprostowało, wrócili do Dwunastki i żyli w spokoju. Takim szalonym spokoju oczywiście :D (WTF, szalony spokój...? Taa, załóżmy że to normalne :D)
Podsumowując, Twój blog jest cudny i masz stałą czytelniczkę. STAŁĄ! Obiecuję komentować wszystkie wpisy, no chyba że internet mi padnie (wtedy dzwoń z reklamacją do niego :''))
Przepraszam za mój nieogarnięty komentarz, ale przeważnie takie zostawiam. Długie nieogarnięte i wgl dziwne jakieś XD
Zapraszam do siebie, jeśli znajdziesz chwilkę :*
http://powojniekatnisspeeta.blogspot.com/
Nowa czytelniczka,
Viks
Nie szkodzi, ważne, że w ogóle jesteś! :D Niesamowicie mi miło, witaj na moim blogu! :D
UsuńDziękuję! :D Jakbyś była tu od początku, to widziałabyś ewolucję mojego tła, kursora i... eh... XD W sumie, to dobrze, że kombinowałam, gdy nikogo tu nie było :D Ale cieszę się, że po wielkich trudach i męce udało mi się dopasować ładne tło :D Kursor pochodzi z profilki.pl :D
Kurczę nie spodziewałam się, że kiedyś usłyszę coś równie przemiłego! :D To naprawdę wiele dla mnie znaczy! :D
Również miło mi to ,,słyszeć", aczkolwiek ja widzę tam błędy, ale mam nadzieję, że teraz jest już lepiej :D (Zdradzę Ci, że ten rozdział był pisany we wrześniu XD)
Dziękuję, w głębi serca bardzo na to liczę! :D <3
Tak, głównie ,,słyszę" (again... XD) to od moich czytelników :D Niedługo się wszystko wyprostuje i moja przygoda z Igrzyskami Życia się skończy, ponieważ będzie tylko 40 rozdziałów, co również mogłaś wyczytać między wierszami :b Spokojnie, szalony spokój jest zupełnie normalny XD
Twój komentarz jest bardzo ogarnięty, a nawet jeżeli by nie był, to i tak bardzo mnie cieszy! :D
Właśnie czytam! :D
PiŻW! :D (Pozdrawiam i Życzę Weny :D)
Rozdział cudowny, ale przez Ciebie nie będę mogła spać w nocy bo będę się zastanawiała "co będzie dalej?". Ale jakoś wytrwam do piątku ;)
OdpowiedzUsuńAle jeśli chodzi o ten rozdział to jest naprawdę cudowny! Mam dziwne przeczucie, że te ataki które dostaje Kat mogą się okazać bardzo poważne ale zobaczymy... Co do Peety to czy on czasami nie pogarsza swojego stanu nosząc Katniss na rękach? Mam nadzieję że wszystko wyjaśni się w następnych rozdziałach na które czekam z niecierpliwością ;)
Pozdrawiam i czekam,
Milly
PS. Zapraszam na mojego nowego bloga, na którym dopiero zaczynam, ale mimo wszystko chciałabym poznać opinię kogoś doświadczonego ;)
http://zycieporebeliilosykatnissipeety.blox.pl/html
Dziękuję! :D
UsuńTak, raczej pogarsza. XD Ale w ten sposób jego cierpienie jest bardzo romantyczne :'D Jakkolwiek sadystycznie to nie brzmi XD
Bardzo miło mi ,,słyszeć", że uważasz mnie za kogoś doświadczonego :D
Właśnie czytam, ale na wstępie chciałabym powiedzieć, że bardzo trudno się czyta białe napisy na czarnym tle, więc, jakbyś mogła to zmienić, to byłoby świetnie. :D
PiŻW! :D