Jeszcze długo po tym wpatruję się w ciemność, próbując zrozumieć co się stało. Tak długo, że w końcu Peeta nie wytrzymuje i przyciąga mnie z powrotem do siebie.
-Co to było?
Pytam, ale nie przestaję szukać pułapki, którą zastawili pod osłoną nocy.
-Puścili nas wolno?
Zastanawia się głośno.
-Nie jestem pewna, ale chyba widziałam kogoś ze Złożyska.
-Katniss, ale oni są z Kapitolu, jak ktoś taki mógłby się znaleźć w ich oddziałach?
Marszczę brwi. Może rzeczywiście mi się przywidziało. Nie, jestem pewna, że to było celowe, to nie był przypadek, niemożliwe, żeby się na mnie spojrzał przez przypadek. Delikatnie kładę się na Peecie, mocno go przytulam i próbuję zasnąć.
W nocy męczą mnie koszmary, przebudzam się co parę minut i za każdym razem Peeta musi mi przykładać rękę do ust, żebym nie wrzasnęła. Ale jak ja mam nie wrzeszczeć, skoro dzisiaj oglądam powolne i bolesne śmierci wszystkich moich bliskich? Cinna, mama, Prim, tata, Gale, Magde, Finnick, a nawet Peeta, którego śmierć jest najgorsza.
Jestem przypięta pasami tuż przed nim. Patrzę jak się nad nim znęcają, osaczają, słucham jego krzyków, błagań i próśb. Ciągle podają mi jakiś środek, dzięki któremu nie mogę zasnąć, ani zemdleć. Słowem- nie mogę zrobić kompletnie nic, tylko patrzeć. Gdy w końcu umiera, puszczają mnie, żebym przytuliła trupa. Zalewam się łzami, póki jego ręce nie zesztywnieją na mojej szyi.
Siadam i zaczynam raptownie oddychać, wodzę oczami po drzewach, ziemi, krzewach. Czuję jak cała się trzęsę. W końcu widzę tylko ciemność, na którą jestem skazana do końca życia. Będę tkwiła w sennych koszmarach już zawsze.
-Katniss, spokojnie, nic mi nie jest. Tobie też nie. Wszystko dobrze, spokojnie.
Powoli podnoszę wzrok.
-To tylko sen. Spokojnie.
Całuje mnie w policzek.
-Peeta, czemu mnie to prześladuje?
Pytam łamiącym się głosem. Przyciska wargi do moich ust i nie odsuwa się, dopóki się nie uspokoję.
-Czy na prawdę tak strasznie krzyczałeś, gdy Cię osaczano?
-To Ci się śniło?
Kiwam lekko głową.
-Nie przejmuj się tym.
Mówi wymijająco. Ściskam go mocniej. Nie zaprzeczył, więc moje przypuszczenia są słuszne.
-Czemu to Ciebie spotkało? Czemu to mnie uratowano?
-Nawet tak nie mów.
Szepcze do mojego ucha. Próbuję usiąść, ale przyciska mnie do siebie za mocno, bym mogła to zrobić.
-Ale to prawda. Może nareszcie spłaciłabym dług wdzięczności?
-Katniss! O czym Ty mówisz?! Jaki dług?
-Co to było?
Pytam, ale nie przestaję szukać pułapki, którą zastawili pod osłoną nocy.
-Puścili nas wolno?
Zastanawia się głośno.
-Nie jestem pewna, ale chyba widziałam kogoś ze Złożyska.
-Katniss, ale oni są z Kapitolu, jak ktoś taki mógłby się znaleźć w ich oddziałach?
Marszczę brwi. Może rzeczywiście mi się przywidziało. Nie, jestem pewna, że to było celowe, to nie był przypadek, niemożliwe, żeby się na mnie spojrzał przez przypadek. Delikatnie kładę się na Peecie, mocno go przytulam i próbuję zasnąć.
W nocy męczą mnie koszmary, przebudzam się co parę minut i za każdym razem Peeta musi mi przykładać rękę do ust, żebym nie wrzasnęła. Ale jak ja mam nie wrzeszczeć, skoro dzisiaj oglądam powolne i bolesne śmierci wszystkich moich bliskich? Cinna, mama, Prim, tata, Gale, Magde, Finnick, a nawet Peeta, którego śmierć jest najgorsza.
Jestem przypięta pasami tuż przed nim. Patrzę jak się nad nim znęcają, osaczają, słucham jego krzyków, błagań i próśb. Ciągle podają mi jakiś środek, dzięki któremu nie mogę zasnąć, ani zemdleć. Słowem- nie mogę zrobić kompletnie nic, tylko patrzeć. Gdy w końcu umiera, puszczają mnie, żebym przytuliła trupa. Zalewam się łzami, póki jego ręce nie zesztywnieją na mojej szyi.
Choć trup ze mnie już, uwolnię cię od przemocy...
Budzę się zlana potem, mimo że jest strasznie zimno.Siadam i zaczynam raptownie oddychać, wodzę oczami po drzewach, ziemi, krzewach. Czuję jak cała się trzęsę. W końcu widzę tylko ciemność, na którą jestem skazana do końca życia. Będę tkwiła w sennych koszmarach już zawsze.
-Katniss, spokojnie, nic mi nie jest. Tobie też nie. Wszystko dobrze, spokojnie.
Powoli podnoszę wzrok.
-To tylko sen. Spokojnie.
Całuje mnie w policzek.
-Peeta, czemu mnie to prześladuje?
Pytam łamiącym się głosem. Przyciska wargi do moich ust i nie odsuwa się, dopóki się nie uspokoję.
-Czy na prawdę tak strasznie krzyczałeś, gdy Cię osaczano?
-To Ci się śniło?
Kiwam lekko głową.
-Nie przejmuj się tym.
Mówi wymijająco. Ściskam go mocniej. Nie zaprzeczył, więc moje przypuszczenia są słuszne.
-Czemu to Ciebie spotkało? Czemu to mnie uratowano?
-Nawet tak nie mów.
Szepcze do mojego ucha. Próbuję usiąść, ale przyciska mnie do siebie za mocno, bym mogła to zrobić.
-Ale to prawda. Może nareszcie spłaciłabym dług wdzięczności?
-Katniss! O czym Ty mówisz?! Jaki dług?
Denerwuje się Peeta.
-Parę razy uratowałeś mi życie, a ja...?
Zawieszam się.
-A Ty ratujesz mi je codziennie.
-Tak samo jak Ty.
Wtrącam się.
-To co innego. Nie masz u mnie zaciągniętego długu, zrozum to. Kocham Cię i nigdy nie przestanę, jesteś całym moim światem.
Tłumaczy. Zawsze go popieram, kocham go z całego serca, ale jakaś niewidoczna siła pcha mój umysł ku tej myśli. Zanim jednak zdążę zaprzeczyć, Peeta zatapia usta w mojej szyi. Nie jest to najlepsze miejsce na całowanie się, ale przynajmniej skutecznie mnie ucisza. Skoro do tej pory nie spadliśmy, a strasznie się rzucałam, to nic nam nie grozi. Jest mi tak niesamowicie przyjemnie, że po prostu nie umiem wykrztusić z siebie ani jednego słowa. Po chwili odsuwa się i spogląda mi w oczy. Jego błyszczą w blasku księżyca.
-Nigdy tak nie mów.
Odzywa się w końcu.
-To prawda.
Zostaję przy swoim, z uporem maniaka.
-Jeżeli nadal tak uważasz, to jesteśmy kwita, uwierz mi. Wiele razy uratowałaś mi życie.
Wzdycham. Niestety ma rację. Nie pomyślałam o tym. Jest jednak coś niepokrzepiającego w tej wiadomości. Może i jesteśmy kwita, lecz cały czas czuję, że to przeze mnie spotkały go okropności, z których potem cudem udało mi się go wyzwolić, on zaś omijał ten pierwszy punkt.
-Haymitch kiedyś powiedział, że nawet za sto lat nie będę na Ciebie zasługiwała.
Zagarnia mi włosy za ucho. Marszczy brwi.
-Jesteś pewna, że nie był wtedy pijany?
Uśmiecha się szeroko.
-Zawsze jest pijany, a jednak czasem powie coś z sensem.
-Fakt, ale musisz mi uwierzyć na słowo. Nie miał racji. Przecież to ja powinienem wybierać, kto na mnie zasługuje, a kto nie.
Podsuwa Peeta.
-I tak byś wybrał mnie, nawet jakby tak nie było.
-Ale ponieważ tak jest, to chyba możemy odpuścić sobie rozważania na ten temat.
Proponuje. Przytulam się do niego, ale nie śpię. Nie potrafię. Po co mam spać, skoro nawiedzą mnie koszmary? To nie ma sensu. W przeciwieństwie do Finnicka czasem znajduję pocieszenie na jawie. Co ja gadam?! Finnick byłby szczęśliwy, jeżeli bym go nie zabiła. Dokonałam aktu łaski, uspokajam się. Odbierając Feenowi ojca, a Annie męża, dopowiadam. Kłócenie się ze sobą. Lepsze to niż wizje osaczania Peety, myślę.
Głośny trzask tuż obok wyrywa mnie z zamyślenia. Peeta zrywa się i sadza mnie na pobliskiej gałęzi.
-Co to było?
Szepczę. Rozglądamy się, ale dopiero po chwili dociera do nas głośny warkot. Peeta zsuwa się po pniu, z drugiej strony drzewa, tak, by nikt z tamtej okolicy nie był w stanie go dostrzec. Ja również staram się to zrobić, ale powstrzymuje mnie ruchem ręki. Mimo wszystko powoli schodzę na niższą gałąź. Teraz nic nie zasłania mi widoku. To bez wątpienia pojazd dowożący drewno. Nagle przechodzi mi przez myśl pewien pomysł.
Skaczę na Peetę, który dopiero w ostatnim momencie orientuje się, że musi mnie złapać, po czym chwytam z ziemi byle jaki kij i chowam się w krzakach. Nie zna moich zamiarów, a i tak wykonuje ten sam ruch. Po tym co robiłam we wcześniejszych latach chyba nie powinien mi ufać. Kierowca zatrzymuje się dwadzieścia metrów przed nami. Wychodzi z samochodu, a my jak na komendę idziemy w kierunku samochodu. To znaczy Peeta idzie, a ja się czołgam. Mam bardzo słabe ręce, więc sprawia mi to duży kłopot, wiem jednak, że nie mogę się teraz poddać. Nie pozwolę, by taka okazja przeszła nam koło nosa.
Z silnika strasznie bucha dymem, to też gdy jesteśmy przy przyczepie, ledwo powstrzymujemy kasłanie. Peeta pomaga mi załadować się do środka. Kierowca widocznie wyszedł za potrzebą, bo już wraca. Chowamy się między belami. Zdążyliśmy na czas.
Odjeżdżamy skuleni w rogu. Układam usta, by wypowiedzieć cicho Udało nam się?, lecz on tylko wzrusza ramionami. Jedziemy w przeciwnym kierunku, do naszej dotychczasowej wędrówki. Nie wiemy czego się spodziewać, ale jednak taki transport jest lepszy niż żaden. Wtulam się w Peetę. Zamykam oczy, wyobrażając sobie, że jesteśmy w domu. Przy kominku. Nic nam nie zagraża i jest tak jak wcześniej. Mam go obok siebie, jest bezpieczny. Ja jestem bezpieczna.
Nagle jedna bela zaczyna toczyć się prosto na nas. Peeta odpycha ją bez najmniejszego problemu. Zaraz potem druga. Trzecia. Czwarta. Gdy zaczynamy się przechylać za bandę rozumiemy co się dzieje. Skaczę wraz z Peetą, który odciąga mnie od walącego się wozu. Nagle jakby znikąd pojawia się szkło, które roztrzaskuje się na jeszcze mniejsze kawałki pod ciężkimi butami Peety. Właśnie wchodzimy do lasu, gdy powstrzymuje nas krzyk.
-To Wasza wina!
Mężczyzna cały ubrudzony we krwi stoi na boku samochodu i drze się na nas. Przez chwilę się wahamy, zastanawiamy, czy skończył, gdy docierają do nas kolejne obelgi.
-Tacy chojracy z Was? Już ja Wam...
Pada martwy na ziemię.
-Gaz?
Szepcze przerażony Peeta. Pośpiesznie przyciskamy byle co do twarzy gdy nagle zza auta wyłaniają się zabójcy.
-Tam!
Słyszę. Padamy na ziemię, by schować się w gęstwinie, ale nic z tego. Strzelają w ramię Peety, któri klnie pod nosem, ale i tak się podnosi, i z najwyższym wysiłkiem daje rade przenieść mnie do następnego drzewa. Czuję, że jesteśmy oblężeni, patrzą na nas setki oczu.
-Biegnij.
Mówię. Kręci głową i popycha mnie do góry. Chwytam się gałęzi, stawiam mnie poszkodowaną stopę, z kompletnie czerwonym bandażem w dziupli i już jestem na górze.
-Biegnij.
Cedzę. Są blisko. Albo zadecyduje teraz, albo umrzemy oboje. Spogląda raz na mnie, raz na nich.
-Wrócisz tu. Po prostu ich zgub.
Denerwuję się. Peeta rzuca mi spojrzenie pełne miłości i niepewności, po czym rzuca się do ucieczki. Zawsze mam świadomość, że już nigdy nie ujrzę jego oczu.
Wchodzę wyżej, obserwuję wszystko z bezpiecznej odległości. Ma nad nimi przewagę czterdziestu metrów. Spowolniło ich wysadzenie wozu, czyli chyba jedynego dowodu potyczki.
Usadawiam się wygodnie. Próbuję się zdrzemnąć, ale nic z tego. Moje myśli zaprząta milion rzeczy.
Czuję, że coś obciera mi szyję. Dotykam to miejsce ręką i wyczuwam drobny łańcuszek, który od razu pociągam. Spod mojej zniszczonej bluzki wyciągam medalik. I co my właśnie robimy? No właśnie. Walczymy. Tutaj, w Panem. W domu. Naszym domu.
Ale czy mogę ich nazwać rodziną? Może właśnie tego potrzebuje Panem. Zjednoczenia. Trzeba wybaczyć Kapitolowi wszystkie okropności i pomóc się im podnieść. Jeżeli powiem to Peecie, to może ubierze to w słowa i da ludziom do myślenia. Za nim pójdą wszyscy. Słowami jest w stanie zmienić wszystko. Ja zaś tylko czynem. Od czasu do czasu coś wykrztuszę. Sukces Kosogłosa zawdzięczam tylko i wyłącznie owadom. Cressidzie, Messali i Polluksowi.
Odkładam wisiorek i sięgam po perłę. Perła! Gdzie ją ostatni raz widziałam? Chyba w pokoju, w Kapitolu. Przepadła. Cholera, klnę w myślach. A może Peeta ją ma? Tak, na pewno. Jak się spotkamy, to z nim o tym porozmawiam.
Na chwilę staram się zapomnieć o problemie i przypominam sobie zaręczyny, gładząc pierścionek. Peeta nie miał szansy nacieszyć się narzeczoną, a ja nim. Gdy tylko wrócimy musimy to jakoś nadrobić.
W pewnym momencie dopada mnie potworny smutek. Nawet nie wiem czym jest spowodowany, ale nie pasuje mi to. Wspomnienie zaręczyn powinno wywołać u mnie radość.
Kulę się na gałęzi, próbując myśleć o czymś innym.
Gdzie jest Peeta? Czy ich zgubił? Wraca? Żyje? Zamykam oczy, próbując wejść do jego głowy. Dać mu sygnał, że nie jest sam. Na próżno. Zostawiłam go, narażając na niebezpieczeństwo. Jeżeli zginie, nic mi nie zostanie.
Przywołuję myślami jego uśmiech, spojrzenie i silne, ciepłe ręce, gotowe mnie ukoić. Lekko się uspokajam, więc myślę dalej. Myślę o Finnicku i cukrze, o Madge całującej mnie w policzek i podarowującej mi broszkę, o wspólnych polowaniach z Galem. O Prim, o Damie, a nawet o tym paskudztwie, Jaskrze. Zbieram w kupę wszystkie dobre uczynki, jakich byłam świadkiem. Nawet te najstraszniejsze, typu Jackson, która poświęciła się dla mnie przy mięsogryzarce.
-Dziękuję.
Samotna łza spływająca po moim policzku wyraża, to, czego nie potrafią wyrazić usta. Jestem im wdzięczna. Jestem... Będę.
-Nigdy tak nie mów.
Odzywa się w końcu.
-To prawda.
Zostaję przy swoim, z uporem maniaka.
-Jeżeli nadal tak uważasz, to jesteśmy kwita, uwierz mi. Wiele razy uratowałaś mi życie.
Wzdycham. Niestety ma rację. Nie pomyślałam o tym. Jest jednak coś niepokrzepiającego w tej wiadomości. Może i jesteśmy kwita, lecz cały czas czuję, że to przeze mnie spotkały go okropności, z których potem cudem udało mi się go wyzwolić, on zaś omijał ten pierwszy punkt.
-Haymitch kiedyś powiedział, że nawet za sto lat nie będę na Ciebie zasługiwała.
Zagarnia mi włosy za ucho. Marszczy brwi.
-Jesteś pewna, że nie był wtedy pijany?
Uśmiecha się szeroko.
-Zawsze jest pijany, a jednak czasem powie coś z sensem.
-Fakt, ale musisz mi uwierzyć na słowo. Nie miał racji. Przecież to ja powinienem wybierać, kto na mnie zasługuje, a kto nie.
Podsuwa Peeta.
-I tak byś wybrał mnie, nawet jakby tak nie było.
-Ale ponieważ tak jest, to chyba możemy odpuścić sobie rozważania na ten temat.
Proponuje. Przytulam się do niego, ale nie śpię. Nie potrafię. Po co mam spać, skoro nawiedzą mnie koszmary? To nie ma sensu. W przeciwieństwie do Finnicka czasem znajduję pocieszenie na jawie. Co ja gadam?! Finnick byłby szczęśliwy, jeżeli bym go nie zabiła. Dokonałam aktu łaski, uspokajam się. Odbierając Feenowi ojca, a Annie męża, dopowiadam. Kłócenie się ze sobą. Lepsze to niż wizje osaczania Peety, myślę.
Głośny trzask tuż obok wyrywa mnie z zamyślenia. Peeta zrywa się i sadza mnie na pobliskiej gałęzi.
-Co to było?
Szepczę. Rozglądamy się, ale dopiero po chwili dociera do nas głośny warkot. Peeta zsuwa się po pniu, z drugiej strony drzewa, tak, by nikt z tamtej okolicy nie był w stanie go dostrzec. Ja również staram się to zrobić, ale powstrzymuje mnie ruchem ręki. Mimo wszystko powoli schodzę na niższą gałąź. Teraz nic nie zasłania mi widoku. To bez wątpienia pojazd dowożący drewno. Nagle przechodzi mi przez myśl pewien pomysł.
Skaczę na Peetę, który dopiero w ostatnim momencie orientuje się, że musi mnie złapać, po czym chwytam z ziemi byle jaki kij i chowam się w krzakach. Nie zna moich zamiarów, a i tak wykonuje ten sam ruch. Po tym co robiłam we wcześniejszych latach chyba nie powinien mi ufać. Kierowca zatrzymuje się dwadzieścia metrów przed nami. Wychodzi z samochodu, a my jak na komendę idziemy w kierunku samochodu. To znaczy Peeta idzie, a ja się czołgam. Mam bardzo słabe ręce, więc sprawia mi to duży kłopot, wiem jednak, że nie mogę się teraz poddać. Nie pozwolę, by taka okazja przeszła nam koło nosa.
Z silnika strasznie bucha dymem, to też gdy jesteśmy przy przyczepie, ledwo powstrzymujemy kasłanie. Peeta pomaga mi załadować się do środka. Kierowca widocznie wyszedł za potrzebą, bo już wraca. Chowamy się między belami. Zdążyliśmy na czas.
Odjeżdżamy skuleni w rogu. Układam usta, by wypowiedzieć cicho Udało nam się?, lecz on tylko wzrusza ramionami. Jedziemy w przeciwnym kierunku, do naszej dotychczasowej wędrówki. Nie wiemy czego się spodziewać, ale jednak taki transport jest lepszy niż żaden. Wtulam się w Peetę. Zamykam oczy, wyobrażając sobie, że jesteśmy w domu. Przy kominku. Nic nam nie zagraża i jest tak jak wcześniej. Mam go obok siebie, jest bezpieczny. Ja jestem bezpieczna.
Nagle jedna bela zaczyna toczyć się prosto na nas. Peeta odpycha ją bez najmniejszego problemu. Zaraz potem druga. Trzecia. Czwarta. Gdy zaczynamy się przechylać za bandę rozumiemy co się dzieje. Skaczę wraz z Peetą, który odciąga mnie od walącego się wozu. Nagle jakby znikąd pojawia się szkło, które roztrzaskuje się na jeszcze mniejsze kawałki pod ciężkimi butami Peety. Właśnie wchodzimy do lasu, gdy powstrzymuje nas krzyk.
-To Wasza wina!
Mężczyzna cały ubrudzony we krwi stoi na boku samochodu i drze się na nas. Przez chwilę się wahamy, zastanawiamy, czy skończył, gdy docierają do nas kolejne obelgi.
-Tacy chojracy z Was? Już ja Wam...
Pada martwy na ziemię.
-Gaz?
Szepcze przerażony Peeta. Pośpiesznie przyciskamy byle co do twarzy gdy nagle zza auta wyłaniają się zabójcy.
-Tam!
Słyszę. Padamy na ziemię, by schować się w gęstwinie, ale nic z tego. Strzelają w ramię Peety, któri klnie pod nosem, ale i tak się podnosi, i z najwyższym wysiłkiem daje rade przenieść mnie do następnego drzewa. Czuję, że jesteśmy oblężeni, patrzą na nas setki oczu.
-Biegnij.
Mówię. Kręci głową i popycha mnie do góry. Chwytam się gałęzi, stawiam mnie poszkodowaną stopę, z kompletnie czerwonym bandażem w dziupli i już jestem na górze.
-Biegnij.
Cedzę. Są blisko. Albo zadecyduje teraz, albo umrzemy oboje. Spogląda raz na mnie, raz na nich.
-Wrócisz tu. Po prostu ich zgub.
Denerwuję się. Peeta rzuca mi spojrzenie pełne miłości i niepewności, po czym rzuca się do ucieczki. Zawsze mam świadomość, że już nigdy nie ujrzę jego oczu.
Wchodzę wyżej, obserwuję wszystko z bezpiecznej odległości. Ma nad nimi przewagę czterdziestu metrów. Spowolniło ich wysadzenie wozu, czyli chyba jedynego dowodu potyczki.
Usadawiam się wygodnie. Próbuję się zdrzemnąć, ale nic z tego. Moje myśli zaprząta milion rzeczy.
Czuję, że coś obciera mi szyję. Dotykam to miejsce ręką i wyczuwam drobny łańcuszek, który od razu pociągam. Spod mojej zniszczonej bluzki wyciągam medalik. I co my właśnie robimy? No właśnie. Walczymy. Tutaj, w Panem. W domu. Naszym domu.
Ale czy mogę ich nazwać rodziną? Może właśnie tego potrzebuje Panem. Zjednoczenia. Trzeba wybaczyć Kapitolowi wszystkie okropności i pomóc się im podnieść. Jeżeli powiem to Peecie, to może ubierze to w słowa i da ludziom do myślenia. Za nim pójdą wszyscy. Słowami jest w stanie zmienić wszystko. Ja zaś tylko czynem. Od czasu do czasu coś wykrztuszę. Sukces Kosogłosa zawdzięczam tylko i wyłącznie owadom. Cressidzie, Messali i Polluksowi.
Odkładam wisiorek i sięgam po perłę. Perła! Gdzie ją ostatni raz widziałam? Chyba w pokoju, w Kapitolu. Przepadła. Cholera, klnę w myślach. A może Peeta ją ma? Tak, na pewno. Jak się spotkamy, to z nim o tym porozmawiam.
Na chwilę staram się zapomnieć o problemie i przypominam sobie zaręczyny, gładząc pierścionek. Peeta nie miał szansy nacieszyć się narzeczoną, a ja nim. Gdy tylko wrócimy musimy to jakoś nadrobić.
W pewnym momencie dopada mnie potworny smutek. Nawet nie wiem czym jest spowodowany, ale nie pasuje mi to. Wspomnienie zaręczyn powinno wywołać u mnie radość.
Kulę się na gałęzi, próbując myśleć o czymś innym.
Gdzie jest Peeta? Czy ich zgubił? Wraca? Żyje? Zamykam oczy, próbując wejść do jego głowy. Dać mu sygnał, że nie jest sam. Na próżno. Zostawiłam go, narażając na niebezpieczeństwo. Jeżeli zginie, nic mi nie zostanie.
Przywołuję myślami jego uśmiech, spojrzenie i silne, ciepłe ręce, gotowe mnie ukoić. Lekko się uspokajam, więc myślę dalej. Myślę o Finnicku i cukrze, o Madge całującej mnie w policzek i podarowującej mi broszkę, o wspólnych polowaniach z Galem. O Prim, o Damie, a nawet o tym paskudztwie, Jaskrze. Zbieram w kupę wszystkie dobre uczynki, jakich byłam świadkiem. Nawet te najstraszniejsze, typu Jackson, która poświęciła się dla mnie przy mięsogryzarce.
-Dziękuję.
Samotna łza spływająca po moim policzku wyraża, to, czego nie potrafią wyrazić usta. Jestem im wdzięczna. Jestem... Będę.
Szczerze ci powiem, że się trochę zgubiłam (ale ja poprostu nie umiem czytać XD)
OdpowiedzUsuńRozdział super! Tyle akcji i było bum! XD
Nie wiem, czy ci to pisałam xD ale świetnie piszesz!!
Uwielbiam Twojego blogaa!!
Życzę powodzenia z książką! ;D
Duuużo weny!
P.S. Moja wena wróciłą do mnie i jakbyś miała czas to możesz zajrzeć na mojego bloga ;D (tiaa ta reklaaama XD)
Gdzie się zgubiłaś? :D Służę pomocą. :P
UsuńDziękuję, to naprawdę motywujące i niesamowicie miłe! :D
Tak, już kiedyś u Ciebie byłam i prosiłam o buton ,,Obserwatorzy". :D Na pewno jeszcze zerknę. :D
PiŻW! :D
Buton już jest! :D
UsuńZauważyłam, że pominęłam dwie linijki tekstu i nie mogłam się odnaleźć XDD (wiem, nie umiem czytać xD)
Ooo, to dobrze. :D
UsuńPOWRÓCIŁ MI INTERNET!!! (wczoraj nic mi się na komputerze nie chciało załadować... na szczęście został jeszcze internet w telefonie i mogłam ogarnąć, że już weekend... naprawdę Twoje posty mi to dopiero uświadamiają... za dużo szkoły... żyję tylko od kartkówki do kartkówki...)
OdpowiedzUsuńTeraz czas na właściwy komentarz...
Płaczę... po prostu ryczę jak małe dziecko... już od samego początku, kiedy przeczytałam Finnick to tak jakoś mi się smutno zrobiło. W momencie, kiedy ponownie przeczytałam imię Finnicka to po moim policzku spłynęła pojedyncza łza, a kiedy pod koniec Katniss i Peeta się rozdzielili to łzy już płynęły strumieniami po moich policzkach... poczekaj... idę po chusteczki, bo moja klawiatura mi grozi, że jak dalej tak będę ryczeć (i pozwalać, żeby moje łzy na nią skapywały) to poskarży się mojej wenie i powie, żeby wraz z czasem wolnym nie wracali do mnie aż do wakacji... yhhh... te klawiatury XD
Dobra... już mi lepiej...
Rozdział oczywiście jak zwykle jest świetny i baardzo mi się podoba :D
Kurcze... naprawdę nie wiem co mogę jeszcze napisać... więc chyba nie będę się jakoś na siłę produkować i napiszę tylko:
Czekam na kolejny rozdział (mam nadzieję, że Peeta wróci jak najszybciej...) i życzę Ci duuuuuuużo weny :D
Pozdrawiam
(zakochana w Finnicku, nieogarnięta, miłośniczka niemiłosiernie długich komentarzy) love dream
Nie martw się, ja też... ostatnimi czasy od testu do testu. :')
UsuńNie miałam zamiaru nikogo doprowadzać do płaczu, ale jeżeli tak się stało, to trochę się cieszę, bo to świadczy o umiejętnościach, bla bla bla... wiesz, o co chodzi (żeby nie było, że cieszę się z cudzego nieszczęścia). XD
Tak, tak, lepiej, żebyś miała te chusteczki, bo nikt nie chce, żeby klawiatura poskarżyła się wenie! :D
Dziękuję! :D
Tak, ale wróci bardzo... nieważne. :D 3:)
PiŻW!
Kurcze... to jest strasznie męczące... też tak uważasz? :)
UsuńAle to dobrze (to komplement!!)... zawsze jak się wzruszam to oznacza, że naprawdę się wczuwam, a to, że ktoś się wczuwa bardzo dobrze świadczy o blogu, albo książce, albo filmie, bo oznacza, że to wywołuje prawdziwe emocje (zastanawiam się czy to co napisałam miało jakikolwiek sens... :D)
Tak... już je mam (teraz zawsze będą na biurku... na wszelki wypadek XD)
Nie ma za co :D
Ej...!! Co to ma być??! Jakie "bardzo... nieważne."?? Yhh... tak, wiem... dowiem się w piątek :D
Tak, masakra. :')
UsuńNo to dziękuję! :D Spokojnie, to miało sens. XD A jeżeli nie, to fangirl zawsze zrozumie fangirl. ;D
Bezpieczeństwo przede wszystkim! :D
To było zachęcanie do następnego rozdziału. :P Nie, nie... jeszcze nie w ten piątek... :D
Btw. Jak tam się miewa Twoja książka? :D
To dobrze, że miało sens... już się bałam XD
UsuńDokładnie... bezpieczeństwo jest baardzo ważne :D
Hmmm... czyli w piątek będzie coś innego? Mogę wiedzieć co dokładnie? :D
Na razie jestem na rozdziale drugim i się zablokowałam... no cóż... wena i czas wolny wyjechali na tą wycieczkę... ciężko mi pisać bez nich XD
A u Ciebie jak z książką? :)
Chodziło mi o to, że jeszcze parę rozdziałów do spotkania Peety. XD :D
UsuńMusisz ich ściągnąć z powrotem! :D
U mnie dobrze, też miałam blokadę, ale na 5 rozdziale, który obecnie kończę. :D
Aaaa... już rozumiem XD
UsuńNo staram się, ale... ostatnio nawet ich przeprosiłam, ale oni odpowiedzieli tylko "zobaczymy"... yhhh... ta wena i czas wolny i te ich humorki... oszaleć z nimi można XD
To doobrze :D
No, są wyjątkowi wybredni. ;D
UsuńŚwietny rozdział jak zwykle zawsze.Czekam na Peete ;) Zapraszam na Joshifer
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo. :D
UsuńWłaśnie czytam. ;)