piątek, 29 stycznia 2016

Rozdział XXXII

,,Igrzyska życia"
Część IV, ostatnia- ,,Zgliszcza"
Zżerają wszystko, łącznie z drewnem. Zewsząd słyszę krzyki. Mam nadzieję, że należą do mężczyzn, którzy nas ścigają, nie do Peety. Są blisko, bardzo blisko. Z pewnością zostały przez kogoś wypuszczone.
Staram się schodzić najdelikatniej jak potrafię, lecz gdy owady zaczynają wyniszczać gałąź, niewiele oddaloną ode mnie, skaczę.
Upadam na bok i przez chwilę leżę próbując złapać oddech. Wplątuję palce w pobliską trawę starając się nie krzyczeć. Przez chwilę skręcam się z bólu, ale podnoszę się. Zaczepiam rękoma o wszystko co mogę. Rzucam się na drzewo, jak najbardziej oddalone od owadów. Od ich brzęczenia boli mnie głowa, co utrudnia mi myślenie. Zatykam uszy, chce żeby przestały. Głośno i gwałtownie oddycham. Przytulam się do drzewa, a gdy odwracam głowę, są już niedaleko. Przymrużam oczy. Czym Wy jesteście?, zastanawiam się. Lekko otumaniona przyglądam się stworzeniom. Przypominają motyle, za to strasznie hałasują. Wyciągam ku nim rękę. Przechylam się ciut za bardzo i gdy jeden z nich gryzie mnie w palec krzyczę przenikliwie. Próbuję go strząsnąć, lecz on nadal wygryza mi skórę. Uderzam dłonią o pień i po chwili czuję ciepłą, lepką substancję na palcu. Potykam się o własną nogę, upadam jak długa. Odwracam głowę, ale są zbyt blisko. Czołgam się, póki rana na nodze nie zaczyna mi tak przeszkadzać, że zwijam się bólu. Nie potrafię uspokoić się, więc pełna paniki turlam się dalej. Wstaję. Ciężko dysząc brnę przez zarośla.
-Peeta!
Chrypnę. Dawno nic nie piłam. Nie słyszę odzewu. W głowie kłaczą mi się najgorsze myśli.
-Peeta!
Wykrztuszam z siebie. Walę kolanem o pień, gdy czuję ukłucie.
Skaczę z drzewa, do drugiego i tylko w ten sposób udaje mi się przemieszczać. Na chwilę się odwracam. Za mną nie ma kompletnie nic, tylko przyprószona śniegiem polana. Jedyny plus, to ten, że na śniegu widzę malutkie, jasno czerwone skrzydełka, co oznacza, że część owadów wymarła. Znacznie większa grupa jednak ciągle za mną leci. Stopa utyka mi w dziurze. Przewracam się, wrzesząc. Staję na czworakach. Poruszam się odrobinę szybciej, jednak dużym utrudnieniem są moje słabe i chude ręce.
-Katniss!
Parę osób biegnie w moją stronę. Rozpoznaję ten głos. Nie należy on jednak do Peety. Jeszcze bardziej przerażona nie zważam na wołania, muszę uciec.
Bzyczenie ustaje, bardzo powoli. Ocieram pot z czoła. Mroczy mi przed oczami, drżą mi ręce.
Nerwowo podskakuję gdy czuję ból na łokciu. Ponieważ nie mam o co go rozmiażdżyć, rzucam się na ziemię, piszcząc. Zaraz potem czuję drugiego motyla, na ramieniu. Turlam się jak oszalała, póki ból nie ustanie.
Sunę po trawie, poganiana trzepotem skrzydeł.
Kolejne krzyki świadczą o obecności wroga. Może nie mieli na tyle rozumu, by z tym nie walczyć? Ale jeżeli to oni je wypuścili, to chyba powinni być na to przygotowani, chyba, że nie wiedzieli, że nie da się ich kontrolować. Lecą zwartą grupą, z niewielkimi wyjątkami, toteż wszystko w obrębie paruset metrów zostaje zniszczone. Ponieważ jest ich mniej, nie zjadają drzew do samej ziemi, tylko zostawiają niewielki pień. Dobrze, że są powolne, myślę, inaczej byłoby po mnie.
-Peeta!
Ryzykuję krzycząc, wiem, ale muszę go znaleźć. Być pewna, że nic mu nie jest. Słyszę odpowiedź, ale w tym samym momencie grunt pod nogami osuwa się. Młócę rękoma, lecz nic z tego, ześlizguję się po oblodzonej nawierzchni. Unoszę złamaną stopę, z bólu, przez co przewracam się i dalszą drogę pokonuję na brzuchu. Niefortunnie zahaczam o gałąź, rozdzierając sobie przedramię. Jadę z tak niesamowitą prędkością, że nawet nie mam czasu zbadać rany. Krwistoczerwony ślad, który zostawiam za sobą może okazać się bardzo dużym ułatwieniem dla kogoś, kto mnie szuka. Mam problem z wyhamowaniem, przez co z całej siły uderzam biodrami w pień i zwracam posiłek. Podpieram się o drzewo, unikając śmierdzącej kałuży jak ognia. Ocieram z obrzydzeniem usta zewnętrzną stroną dłoni i ruszam dalej, z kijem u boku, jako laską.
-Dasz radę, nie poddawaj się.
Szepczę motywująco. 
Nagle zaczynam płakać. Zanoszę się tak histerycznym płaczem, że muszę usiąść i ukucnąć. Ukrywam twarz w kolanach i przyciskam do ust pierścionek zaręczynowy. Spazmatyczne torsje, które dostaję gdy płaczę, nie opuszczają mnie przez pewien czas. Nienawidzę tych okropnych dławiących dźwięków.
-Zostań przy mnie. Zostań. 
Mówię głucho. Czuję, jak kolejne piekące łzy napływają mi do oczu. Znajdują upływ, dopiero gdy wstaję, więc muszę ponownie usiąść. Nie obchodzą mnie owady, które być może zaraz mnie dopadną, ani pościg wysłany za nami, po prostu chcę, żeby Peecie się nic nie stało. Cały czas chodzi mi tylko o to. Nie proszę o wiele. Najchętniej schowałabym go gdzieś, gdzie nie spotka go nic złego, tak jak obiecałam mu po Igrzyskach. Gdyby tak role się odwróciły, nasze życie wyglądałoby zupełnie inaczej. Nie martwiłabym się o niego, za to on by się o mnie martwił i być może by oszalał. Pat. Nie ma wyjścia, muszę zaakceptować prawdę i iść dalej.
Przemierzam pięćdziesiąt metrów na czworakach, nie zważając na ciągle ociekające krwią rany. Silna woń ropy jest niepokojąca, więc muszę jak najszybciej zmienić opatrunek. Pokrzepiona myślą, iż póki co, mam co ze sobą zrobić zabieram się za poszukiwania strumyka lub choćby sadzawki. Koszmary wytrącają mnie z równowagi. Nie potrafię sobie poradzić, czuję pustkę.
Nieoczekiwanie zaczynam drżeć, lecz nie wiem, czy z zimna, czy ze strachu.
Moje nędzne próby podnoszenia się, spełzły na niczym, to też nadal odmrażam sobie palce idąc na czworaka.
Zamyślona, omal nie wpadam do oczka wodnego. Ręka ślizga mi się po mokrym błocie, więc hamuję dopiero, gdy koniec nosa zaczyna dotykać wody. Z zadowoleniem zauważam, że jest cieplejsza od wszystko innego, więc siadam na brzegu, mocząc stopy.
Z obrzydzeniem odwiązuję bandaż na łydce. Kość przysłania nieopisanie wielka ilość ropy. Wzdrygam się. Ledwo powstrzymuję odruch wymiotny. Odrzucam cuchnący opatrunek za siebie, po czym zdejmuję bluzkę, a przynajmniej to, co z niej zostało.
Pozostając w samej bieliźnie zawiązuję bluzkę na tyle mocno, na ile starczy mi odwagi i oglądam pozostałe rany.
Robale na szczęście nie wgryzły się mocno. Ręki nie trzeba będzie zszywać, ale na wszelki wypadek opłukuję ją wodą. Teraz nadchodzi pora na literę G, na moim udzie. Odwiązuję bandaż, przemywam ranę i zawiązuję z powrotem, suchą stroną. Bardzo dziwne, że nie krzepnie. Niemniej jednak, dziwniejsza jest przyczyna jej powstania, której nie rozgryzłam. Może chodzi o głoskułki? W końcu, kosogłosy wywodzą się od nich.
Żeby nie zamartwiać się niepotrzebnie, wstaję i przyjmuję do wiadomości, że na pewno chodziło im o ptaki.
Ciągle rozglądam się, w poszukiwaniu oznak życia, lecz jedyne co przykuwa moją uwagę, to rzadziej posadzone drzewa. To może oznaczać, że w pobliżu jest miasto. Nie za bardzo podoba mi się ta opcja, ale może Johanna nas przygarnie. Jeżeli tylko znajdę Peetę.
Splatam ręce na piersiach, jest strasznie zimno. Śnieg chrzęści mi pod bosymi stopami. Zaczyna się zmierzchać. Tracę nadzieję na powrót Peety. Jeżeli by mógł, to już dawno bym go tu widziała. Od dawna nie słyszałam żadnych krzyków, więc równie dobrze mógł zostać pożarty przez motyle. Nie potrafię się oderwać od tej myśli. Wręcz przeciwnie. Przetrawiam ją i staram się przyjąć to do wiadomości.
Mimo najśmielszych starań nie daję rady. Jakaś cząstka mnie to odtrąca. Mówi mi, że to nieprawda. Że czułabym, gdyby coś mu było. Niedorzeczne, ale daje nadzieję. A ona umiera ostatnia.
Zaczynam się szwendać po lesie, tak jak to robiłam dwa lata temu. Dużym utrudnieniem jest moja noga, więc za nim przemieszczę się na odległość paru metrów, mija dziesięć minut, ale nie mam co ze sobą zrobić. Peeta został tam. Szuka mnie przy drzewie. Miasto jest blisko, ale czemu miałby tam iść? Co mogłoby go ściągnąć? Co mnie tam ściąga?
Nagle dostaję olśnienia. Przecież to oczywiste. Nie cofnęłabym się, on też nie, gdyby zobaczył, że mnie tam nie ma, więc pewnie będzie szukać miasta! Och, a ja głupia zmarnowałam tyle czasu!
Przestaję uważać na pościg i na motyle, byleby dotrzeć do celu.
Mięśnie zaczynają boleć od wysiłku, więc decyduję się na krótki odpoczynek. Znowu usycham z pragnienia. Mogłam się napić z tej sadzawki!, karcę się w myślach. Co prawda wtedy nie byłam spragniona i dodatkowo ciągle o czymś myślałam. Teraz żałuję, ale czasu się nie cofnie. Wsłuchuję się w pohukiwanie sowy. Powieki same osuwają mi się na oczy, lecz co chwilę gwałtownie je otwieram, by nie usnąć. Na takim mrozie mogłabym się nie obudzić. Biorę parę głębokich oddechów, by dotlenić mózg. Nie zaśniesz, nie możesz, myślę, musisz znaleźć Peetę. Ciekawe gdzie teraz jest?
Spoglądam na pierścionek zaręczynowy, licząc, że mi to wyjawi, albo dzięki niemu magicznie pojawi się obok.
-Katniss!
Słyszę za sobą piskliwy, ale stanowczy głos, który wyrywa mnie z zamyślenia. Chowam się z drzewo i zamykam oczy. To tylko paranoje. Nikogo tu nie ma. Przestań. Prim nie żyje, a jednak.
-Katniss, myślisz, że Cię nie widzę?!
Prim, nie. Przestań. Będzie mnie teraz nawiedzać, bo jej nie uratowałam? Czuję jak ktoś mnie stawia na nogi. Mam urojenia, to pewne. Czy umieram? Prim chce mnie do siebie? Boję się otworzyć oczy, nigdy nie widziałam ducha. To straszne uczucie powoduje, że wszystkie mięśnie odmawiają mi posłuszeństwa.
-Chodź, nie mamy czasu.
Ale ja chcę zostać, próbuję wykrztusić, lecz ściska mnie w gardle. Nie otworzę oczu, nie otworzę, powtarzam.
Ciągnie mnie za rękę, muszę iść. Śnieg głośno chrzęści nam pod stopami. Kuleję na jedną nogę. Proszę nie. Chcę żyć, dla Peety. Nie zabieraj mnie.
Potykam się chyba o wszystko co jest możliwe, lecz ona nie ustaje.
-No dalej!
Ponagla, ale już cichszym tonem.
Nagle przewracam się jak długa, ciągle z zaciśniętymi powiekami. Czuję, iż dłoń, która trzyma mnie kurczowo za barkę jest niżej, co oznacza, że Prim, lub ktokolwiek inny to jest, ukucnęła. Nabieram coraz większych wątpliwości. Ale kto inny mógłby to być? Kto by po mnie przyszedł?
Podnosi się, lecz ja za nic nie potrafię wykonać tego samego ruchu. Do tej pory tego nie odczuwałam- jestem wycieńczona głodna i spragniona. Z wielkim wysiłkiem ruszam się z miejsca, co skutkuje ponownym upadkiem.
-Już tu są, ruszaj się, do cholery!
Szarpie mnie w swoją stronę. Na oślep szukam pobliskiego drzewa i wstaję. Nie wiem o kim mówiła, ale rzeczywiście, słyszę kogoś. Zaraz potem ledwo unikam kuli, która przelatuje nad moją głową. Zbieram się na odwagę i otwieram oczy. Patrzę tylko i wyłącznie na stopy, nie chcę mieć z tym czymś do czynienia. Idziemy odrobinę szybciej, jednak ciągle z trudem unikam oddawane strzały. Może to tylko paranoja? Może wcale nie muszę biec, bo jeżeli się zatrzymam, to się obudzę? Wolę jednak nie ryzykować. Słyszę obok siebie krzyk pomieszany z piskiem, ziemia znika i zaczynam lecieć.
Przez chwilę czuję się jak ptak. Kosogłos. Jestem wolna, mogę latać, szybować w powietrzu i powoli opadać tam, gdzie chcę. To przyjemne uczucie. Rozkładam ręce, zamykam oczy. Póki co mam problemy ze skręcaniem, ale stopniowo się wszystkiego nauczę. Nabieram powietrze, które przelatuje mi koło głowy. Może każdy, kto umrze zamienia się w takie stworzenie? Piękne, wolne, delikatne. Kosogłosy przepięknie śpiewają. Gdy w końcu nauczę się latać, będę umilała wszystkim dni pięknym ptasim trelem.
Upojona myślą, iż nareszcie będę prawdziwym Kosogłosem odpływam w świat marzeń.
Żaden lot jednak nie trwa wiecznie.

środa, 27 stycznia 2016

LBA

To zaczyna się robić co najmniej dziwne. XD
Znowu zostałam nominowana, tym razem przez love dream i Katniss Granger! :D
Bardzo Wam dziękuję, dziewczyny! :D
Przejdźmy do rzeczy! :D
 
PYTANIA OD LOVE DREAM:
1. Twardo stąpasz po ziemi czy raczej chodzisz z głową w chmurach?
2. Do którego z książkowych światów chcesz należeć?
3. Masz jakieś lęki? Jakie?
4. Czego najbardziej na świecie nienawidzisz?
5. Przyznaj się... chcesz patatajać na jednorożcu?
6. Jaki jest Twój ulubiony gatunek muzyczny?
7. Uważasz, że jesteś dziwnym człowiekiem?
8. Kochasz marzyć?
9. Jak wiele marzeń udało Ci się już spełnić?
10. Co najbardziej na świecie kochasz?
11. Czy uważasz, że pytania, które Ci zadaję są dziwne?
 
1. Zależy od sytuacji- gdy jestem spokojna, to chodzę z głową w chmurach, a przy poważnych sytuacjach... cóż wynajduję rozwiązania z filmów, książek, lub z doświadczenia, więc w sumie nie wiem, jak to określić. :'D
2. Panem odpada... Może trochę do świata Mrocznych Umysłów, albo do Śródziemia. :D
3. Nie boję się pająków, ale się ich potwornie brzydzę, a co do lęków... Lęk, lub rodzinę o wzrok się liczy? xD
4. Nienawidzę, to bardzo mocne pojęcie, a ja jestem miłą i dobrą (jak się mnie nie zeźli) osobą, więc nie ma rzeczy, którą bym nienawidziła.
5. Tak, ale niech to będzie pół-jednorożec, pół-pegaz.
6. Nie mam takiego. :D
7. Tak. XD
8. I to jak! :D
9. 1,5. :P
10. Książki, rodzinę, zdrowie... Haha :D
11. Jak najbardziej nie! :P

PYTANIA OD KATNISS GRANGER:
1. Ulubiony pairing książkowy?
2. Często zdarza Ci się fangirlować w miejscu publicznym? Jeśli tak, to czym się objawiają się takie ataki fangirlingu?
3. Jeśli mogłabyś zmienić bieg wydarzeń w wybranej książce, jaka byłaby to książka, jakie wydarzenie i dlaczego akurat to?
4. Wolisz oglądać film z napisami, dubbingiem czy z lektorem?
5. Gdyby istniała możliwość przywrócenia do życia trzech książkowych bohaterów, kogo byś wybrała i dlaczego?
6. Ulubiony wokalista?
7. Często masz kaca książkowego? Po każdej książce, czy tylko po wybranych? Po jakiej książce miałaś największego kaca?
8. Ulubiona scena z filmu?
9. Najlepsze wydarzenie z 2015 roku?
10. Wymieniłabyś wszystkich swoich książkowych mężów i przypisała do nich jedną cechę, która najbardziej Ci się w nich podoba?
11. Do jakich fandomów należysz i który był tym pierwszym?

1. Oczywiście Peetniss <3
2. Bardzo często! Zazwyczaj skakaniem i wykrzykiwaniem dziwnych zwrotów, albo po prostu nieschodzącym z twarzy, szerokim uśmiechem. :D
3. Nie zmieniłabym w żadnej. :D
4. Najlepiej ,surowe' bez napisów, dubbingów i lektorów. Ale jeżeli musiałabym wybrać z tych trzech, to napisy. :D
5. Finnicka Odaira, (spojler ->) Jude'a i (tu zostawię wolne miejsce, dla tych wszystkich, o których teraz myślę), bo byli za młodzi na śmierć i na nią nie zasługiwali.
6. Póki co Shawn Mendes, Taylor Swift, Adam Levin, Zara Larrson i Ed Sheeran. :D
7. Tylko po dobrych książkach. Największego kaca miałam po Kosogłosie, bo trwał aż trzy dni! :')
8. Cały Kosogłos od momentu śmierci Finnicka. XD Mogłabym oglądać to samo bez końca!
9. Premiera IŚ:K2 w Berlinie!!! <3
10. Ehm... Tak. :D
Peeta Mellark- (jak jedna, to jedna) troskliwość,
Charles Carrington Meriwether IV (Pulpet )- nie potrafię przypisać jednej cechy, bo on jest po prostu taki, jak ja. XD
To koniec, jestem wybredna/ wierna. :D :P
11. Trybuci i Ci od Mrocznych Umysłów, ale nie wiem, jak się nazywają, bo nie skończyłam książki, więc nie mogę like'ować żadnych stron, bo spojlery... :P Igrzyska były pierwsze. ;)
 
 
MOJE PYTANIA:
1. Z jakim książkowym/filmowym bohaterem chciałabyś spędzić jeden dzień?
2. Chciałabyś przenieść się do świata swojej ulubionej książki/filmu?
3. Chciałabyś, żeby akcja Twojej ulubionej książki/filmu przeniosła się do naszego świata?
4. Jaki tytuł nosi najgrubsza książka, którą miałaś okazję przeczytać?
5. Jaką nadzwyczajną mocą chciałabyś władać?
6. Jakiego gatunku książek/ filmów nie lubisz?
7. Jaki jest Twój ulubiony napój?
8. Na czym ostatnio byłaś w kinie?
9. Na jakim filmie się zawiodłaś?
10. Robiłaś/ masz zamiar zrobić jakiś cosplay?
11. Jak szybko czytasz?

NOMINUJĘ:
Słowem wstępu- skończyły mi się osoby do nominowania, ALE został jeszcze jeden blog, który nie był nominowany i należy on do osoby, która mnie nominowała, ALE ponieważ dostałam drugą nominację, to od niej nominuję tę osobę. XD Jakkolwiek dziwnie to nie brzmi. :'D
love_dream! XD
And may the odds be ever in your favor!

niedziela, 24 stycznia 2016

LIEBSTER BLOG AWARD

Znowu zostałam nominowana! XD
Tym razem przez Igrzyskomaniaczkę, której bardzo serdecznie dziękuję. :D

  1. Jaki jest Twój ulubiony serial?
  2. Jaka jest Twoja ulubiona potrawa?
  3. Od kiedy jesteś fanką Igrzysk Śmierci?
  4. Jaki jest Twój ulubiony gatunek filmów?
  5. Do jakiego kraju pojechałabyś na wymarzone wakacje?
  6. Wolisz jak jest Ci za zimno czy za ciepło?
  7. Kim chcesz zostać w przyszłości?
  8. Uważasz, że posiadasz umiejętności kulinarne?
  9. Której postaci z Igrzysk nie lubisz i dlaczego?
  10. Czy jesteś osobą, która nie widzi świata poza ekranem telefonu, komputera?
  11. Który polski film najbardziej lubisz?
 
 
1. Nie mam ulubionego serialu. D: :'D
2. Pierogi! :D
3. Od marca 2014 roku. ^^
4. Science-fiction,
5. Do Kalifornii, może znowu zobaczyłabym Josha! :'D
6. Za ciepło. Chyba, że miałabym się palić, to już wolę to zimno. XD
7. Pisarką,
8. Pysznie kroję ser. B) XD A tak serio, to jak najbardziej. :D
9. W wielkim skrócie- nie lubię Snowa, za jego okrucieństwo,
10. Nie widzę świata poza książkami!
11. Nie mam ulubionego polskiego filmu. :')
 
Jestem okropna, ale to przerywam, bo skończyły mi się osoby do nominowania. :') :/
Chętnie nominowałabym te same osoby, ale stworzy się błędne koło. xD
Mam nadzieję, że Wam to nie przeszkadza. :')
 
And may the odds be ever in your favor!
 

sobota, 23 stycznia 2016

LIEBSTER BLOG AWARD

Ladies and Gentelman!

Zostałam nominowana do LBA przez Yoo 9622, za co bardzo dziękuję. :D
Może bez zbędnego gadania przejdziemy do pytań. :D

1. Ulubiony zespół? 2. Dlaczego zaczęłaś pisać bloga? 
3. Jakie jest twoje ulubione zwierzę?
4. Jaki jest twój ulubiony kolor?
5. Jaka jest twoja ulubiona piosenka?
6. Co skłoniło Cię do pisania?
7. Jaka jest twoja ulubiona książka?
8. Jesteś optymistką, pesymistką czy realistką?
9. Jakie jest twoje ulubione polskie miasto?
10. Jaki jest twój ulubiony aktor/aktorka?
11. Jakich typów ludzi nie lubisz? 
 
1. Maroon 5,
2. Zaczęłam pisać bloga, ponieważ czułam niedosyt po Kosogłosie, który jednak zniknął tuż po obejrzeniu ekranizacji, ale objaśnię to dopiero w podziękowaniach, na koniec. ;D
3. SMOK! :D
4. Fioletowy,
5. Mogę wymienić trzy? Meh, wymienię trzy. XD Safe and Sound- T.Swift, I see fire- Ed Sheeran, Stitches- S.Mendes.
6. Tak jak w dwójce. :D
7. Phi! Igrzyska, a jak? :D
8. Realistyczna optymistka,
9. Kurczę... nie zastanawiałam się nad tym, ale chyba Łódź. :D
10. Josh Hutcherson! <3
11. Osób, które się tną, które palą, które się obściskują w miejscu publicznym, wymalowanych lal z pustymi łbami... :')
 
NOMINUJĘ:
 
Tak, wiem. Strasznie ich dużo. XD
 
PYTANIA:
1. Do kiedy chcesz prowadzić swojego bloga?
2. Jaki jest Twój ulubiony film?
3. Miałaś okazję zobaczyć swojego idola?
4. Gdzie chciałabyś polecieć?
5. Jaki jest Twój ulubiony przedmiot w szkole? (Nie przyjmuję odpowiedzi ,,nie lubię szkoły". XD)
6. Jaka jest Twoja zła cecha?
7. Miałaś chwile zwątpienia w swoim blogowym życiu?
8. Jaka jest Twoja ulubiona liczba?
9. Gdybyś miała nieskończoną liczbę pieniędzy, na co byś wydała chociaż część z nich?
10. Jaką nadprzyrodzoną mocą chciałabyś władać?
11. Gdybyś miała wybrać jakąś niebezpieczną rzecz do zrobienia, co to by było?
 
 
 And may the odds be ever in your favor!

piątek, 22 stycznia 2016

Rozdział XXXI

Jeszcze długo po tym wpatruję się w ciemność, próbując zrozumieć co się stało. Tak długo, że w końcu Peeta nie wytrzymuje i przyciąga mnie z powrotem do siebie.
-Co to było?
Pytam, ale nie przestaję szukać pułapki, którą zastawili pod osłoną nocy.
-Puścili nas wolno?
Zastanawia się głośno.
-Nie jestem pewna, ale chyba widziałam kogoś ze Złożyska.
-Katniss, ale oni są z Kapitolu, jak ktoś taki mógłby się znaleźć w ich oddziałach?
Marszczę brwi. Może rzeczywiście mi się przywidziało. Nie, jestem pewna, że to było celowe, to nie był przypadek, niemożliwe, żeby się na mnie spojrzał przez przypadek. Delikatnie kładę się na Peecie, mocno go przytulam i próbuję zasnąć.
W nocy męczą mnie koszmary, przebudzam się co parę minut i za każdym razem Peeta musi mi przykładać rękę do ust, żebym nie wrzasnęła. Ale jak ja mam nie wrzeszczeć, skoro dzisiaj oglądam powolne i bolesne śmierci wszystkich moich bliskich? Cinna, mama, Prim, tata, Gale, Magde, Finnick, a nawet Peeta, którego śmierć jest najgorsza.
Jestem przypięta pasami tuż przed nim. Patrzę jak się nad nim znęcają, osaczają, słucham jego krzyków, błagań i próśb. Ciągle podają mi jakiś środek, dzięki któremu nie mogę zasnąć, ani zemdleć. Słowem- nie mogę zrobić kompletnie nic, tylko patrzeć. Gdy w końcu umiera, puszczają mnie, żebym przytuliła trupa. Zalewam się łzami, póki jego ręce nie zesztywnieją na mojej szyi. 

Choć trup ze mnie już, uwolnię cię od przemocy...

Budzę się zlana potem, mimo że jest strasznie zimno.
Siadam i zaczynam raptownie oddychać, wodzę oczami po drzewach, ziemi, krzewach. Czuję jak cała się trzęsę. W końcu widzę tylko ciemność, na którą jestem skazana do końca życia. Będę tkwiła w sennych koszmarach już zawsze.
-Katniss, spokojnie, nic mi nie jest. Tobie też nie. Wszystko dobrze, spokojnie.
Powoli podnoszę wzrok.
-To tylko sen. Spokojnie.
Całuje mnie w policzek.
-Peeta, czemu mnie to prześladuje?
Pytam łamiącym się głosem. Przyciska wargi do moich ust i nie odsuwa się, dopóki się nie uspokoję.
-Czy na prawdę tak strasznie krzyczałeś, gdy Cię osaczano?
-To Ci się śniło?
Kiwam lekko głową.
-Nie przejmuj się tym.
Mówi wymijająco. Ściskam go mocniej. Nie zaprzeczył, więc moje przypuszczenia są słuszne.
-Czemu to Ciebie spotkało? Czemu to mnie uratowano?
-Nawet tak nie mów.
Szepcze do mojego ucha. Próbuję usiąść, ale przyciska mnie do siebie za mocno, bym mogła to zrobić.
-Ale to prawda. Może nareszcie spłaciłabym dług wdzięczności?
-Katniss! O czym Ty mówisz?! Jaki dług?
Denerwuje się Peeta.
-Parę razy uratowałeś mi życie, a ja...?
Zawieszam się.
-A Ty ratujesz mi je codziennie.
-Tak samo jak Ty.
Wtrącam się.
-To co innego. Nie masz u mnie zaciągniętego długu, zrozum to. Kocham Cię i nigdy nie przestanę, jesteś całym moim światem.
Tłumaczy. Zawsze go popieram, kocham go z całego serca, ale jakaś niewidoczna siła pcha mój umysł ku tej myśli. Zanim jednak zdążę zaprzeczyć, Peeta zatapia usta w mojej szyi. Nie jest to najlepsze miejsce na całowanie się, ale przynajmniej skutecznie mnie ucisza. Skoro do tej pory nie spadliśmy, a strasznie się rzucałam, to nic nam nie grozi. Jest mi tak niesamowicie przyjemnie, że po prostu nie umiem wykrztusić z siebie ani jednego słowa. Po chwili odsuwa się i spogląda mi w oczy. Jego błyszczą w blasku księżyca.
-Nigdy tak nie mów.
Odzywa się w końcu.
-To prawda.
Zostaję przy swoim, z uporem maniaka.
-Jeżeli nadal tak uważasz, to jesteśmy kwita, uwierz mi. Wiele razy uratowałaś mi życie.
Wzdycham. Niestety ma rację. Nie pomyślałam o tym. Jest jednak coś niepokrzepiającego w tej wiadomości. Może i jesteśmy kwita, lecz cały czas czuję, że to przeze mnie spotkały go okropności, z których potem cudem udało mi się go wyzwolić, on zaś omijał ten pierwszy punkt.
-Haymitch kiedyś powiedział, że nawet za sto lat nie będę na Ciebie zasługiwała.
Zagarnia mi włosy za ucho. Marszczy brwi.
-Jesteś pewna, że nie był wtedy pijany?
Uśmiecha się szeroko.
-Zawsze jest pijany, a jednak czasem powie coś z sensem.
-Fakt, ale musisz mi uwierzyć na słowo. Nie miał racji. Przecież to ja powinienem wybierać, kto na mnie zasługuje, a kto nie.
Podsuwa Peeta.
-I tak byś wybrał mnie, nawet jakby tak nie było.
-Ale ponieważ tak jest, to chyba możemy odpuścić sobie rozważania na ten temat.
Proponuje. Przytulam się do niego, ale nie śpię. Nie potrafię. Po co mam spać, skoro nawiedzą mnie koszmary? To nie ma sensu. W przeciwieństwie do Finnicka czasem znajduję pocieszenie na jawie. Co ja gadam?! Finnick byłby szczęśliwy, jeżeli bym go nie zabiła. Dokonałam aktu łaski, uspokajam się. Odbierając Feenowi ojca, a Annie męża, dopowiadam. Kłócenie się ze sobą. Lepsze to niż wizje osaczania Peety, myślę.
Głośny trzask tuż obok wyrywa mnie z zamyślenia. Peeta zrywa się i sadza mnie na pobliskiej gałęzi.
-Co to było?
Szepczę. Rozglądamy się, ale dopiero po chwili dociera do nas głośny warkot. Peeta zsuwa się po pniu, z drugiej strony drzewa, tak, by nikt z tamtej okolicy nie był w stanie go dostrzec. Ja również staram się to zrobić, ale powstrzymuje mnie ruchem ręki. Mimo wszystko powoli schodzę na niższą gałąź. Teraz nic nie zasłania mi widoku. To bez wątpienia pojazd dowożący drewno. Nagle przechodzi mi przez myśl pewien pomysł.
Skaczę na Peetę, który dopiero w ostatnim momencie orientuje się, że musi mnie złapać, po czym chwytam z ziemi byle jaki kij i chowam się w krzakach. Nie zna moich zamiarów, a i tak wykonuje ten sam ruch. Po tym co robiłam we wcześniejszych latach chyba nie powinien mi ufać. Kierowca zatrzymuje się dwadzieścia metrów przed nami. Wychodzi z samochodu, a my jak na komendę idziemy w kierunku samochodu. To znaczy Peeta idzie, a ja się czołgam. Mam bardzo słabe ręce, więc sprawia mi to duży kłopot, wiem jednak, że nie mogę się teraz poddać. Nie pozwolę, by taka okazja przeszła nam koło nosa.
Z silnika strasznie bucha dymem, to też gdy jesteśmy przy przyczepie, ledwo powstrzymujemy kasłanie. Peeta pomaga mi załadować się do środka. Kierowca widocznie wyszedł za potrzebą, bo już wraca. Chowamy się między belami. Zdążyliśmy na czas.
Odjeżdżamy skuleni w rogu. Układam usta, by wypowiedzieć cicho Udało nam się?, lecz on tylko wzrusza ramionami. Jedziemy w przeciwnym kierunku, do naszej dotychczasowej wędrówki. Nie wiemy czego się spodziewać, ale jednak taki transport jest lepszy niż żaden. Wtulam się w Peetę. Zamykam oczy, wyobrażając sobie, że jesteśmy w domu. Przy kominku. Nic nam nie zagraża i jest tak jak wcześniej. Mam go obok siebie, jest bezpieczny. Ja jestem bezpieczna.
Nagle jedna bela zaczyna toczyć się prosto na nas. Peeta odpycha ją bez najmniejszego problemu. Zaraz potem druga. Trzecia. Czwarta. Gdy zaczynamy się przechylać za bandę rozumiemy co się dzieje. Skaczę wraz z Peetą, który odciąga mnie od walącego się wozu. Nagle jakby znikąd pojawia się szkło, które roztrzaskuje się na jeszcze mniejsze kawałki pod ciężkimi butami Peety. Właśnie wchodzimy do lasu, gdy powstrzymuje nas krzyk.
-To Wasza wina!
Mężczyzna cały ubrudzony we krwi stoi na boku samochodu i drze się na nas. Przez chwilę się wahamy, zastanawiamy, czy skończył, gdy docierają do nas kolejne obelgi.
-Tacy chojracy z Was? Już ja Wam...
Pada martwy na ziemię.
-Gaz?
Szepcze przerażony Peeta. Pośpiesznie przyciskamy byle co do twarzy gdy nagle zza auta wyłaniają się zabójcy.
-Tam!
Słyszę. Padamy na ziemię, by schować się w gęstwinie, ale nic z tego. Strzelają w ramię Peety, któri klnie pod nosem, ale i tak się podnosi, i z najwyższym wysiłkiem daje rade przenieść mnie do następnego drzewa. Czuję, że jesteśmy oblężeni, patrzą na nas setki oczu.
-Biegnij.
Mówię. Kręci głową i popycha mnie do góry. Chwytam się gałęzi, stawiam mnie poszkodowaną stopę, z kompletnie czerwonym bandażem w dziupli i już jestem na górze.
-Biegnij.
Cedzę. Są blisko. Albo zadecyduje teraz, albo umrzemy oboje. Spogląda raz na mnie, raz na nich.
-Wrócisz tu. Po prostu ich zgub.
Denerwuję się. Peeta rzuca mi spojrzenie pełne miłości i niepewności, po czym rzuca się do ucieczki. Zawsze mam świadomość, że już nigdy nie ujrzę jego oczu.
Wchodzę wyżej, obserwuję wszystko z bezpiecznej odległości. Ma nad nimi przewagę czterdziestu metrów. Spowolniło ich wysadzenie wozu, czyli chyba jedynego dowodu potyczki.
Usadawiam się wygodnie. Próbuję się zdrzemnąć, ale nic z tego. Moje myśli zaprząta milion rzeczy.
Czuję, że coś obciera mi szyję. Dotykam to miejsce ręką i wyczuwam drobny łańcuszek, który od razu pociągam. Spod mojej zniszczonej bluzki wyciągam medalik. I co my właśnie robimy? No właśnie. Walczymy. Tutaj, w Panem. W domu. Naszym domu.
Ale czy mogę ich nazwać rodziną? Może właśnie tego potrzebuje Panem. Zjednoczenia. Trzeba wybaczyć Kapitolowi wszystkie okropności i pomóc się im podnieść. Jeżeli powiem to Peecie, to może ubierze to w słowa i da ludziom do myślenia. Za nim pójdą wszyscy. Słowami jest w stanie zmienić wszystko. Ja zaś tylko czynem. Od czasu do czasu coś wykrztuszę. Sukces Kosogłosa zawdzięczam tylko i wyłącznie owadom. Cressidzie, Messali i Polluksowi.
Odkładam wisiorek i sięgam po perłę. Perła! Gdzie ją ostatni raz widziałam? Chyba w pokoju, w Kapitolu. Przepadła. Cholera, klnę w myślach. A może Peeta ją ma? Tak, na pewno. Jak się spotkamy, to z nim o tym porozmawiam.
Na chwilę staram się zapomnieć o problemie i przypominam sobie zaręczyny, gładząc pierścionek. Peeta nie miał szansy nacieszyć się narzeczoną, a ja nim. Gdy tylko wrócimy musimy to jakoś nadrobić.
W pewnym momencie dopada mnie potworny smutek. Nawet nie wiem czym jest spowodowany, ale nie pasuje mi to. Wspomnienie zaręczyn powinno wywołać u mnie radość.
Kulę się na gałęzi, próbując myśleć o czymś innym.
Gdzie jest Peeta? Czy ich zgubił? Wraca? Żyje? Zamykam oczy, próbując wejść do jego głowy. Dać mu sygnał, że nie jest sam. Na próżno. Zostawiłam go, narażając na niebezpieczeństwo. Jeżeli zginie, nic mi nie zostanie.
Przywołuję myślami jego uśmiech, spojrzenie i silne, ciepłe ręce, gotowe mnie ukoić. Lekko się uspokajam, więc myślę dalej. Myślę o Finnicku i cukrze, o Madge całującej mnie w policzek i podarowującej mi broszkę, o wspólnych polowaniach z Galem. O Prim, o Damie, a nawet o tym paskudztwie, Jaskrze. Zbieram w kupę wszystkie dobre uczynki, jakich byłam świadkiem. Nawet te najstraszniejsze, typu Jackson, która poświęciła się dla mnie przy mięsogryzarce.
-Dziękuję.
Samotna łza spływająca po moim policzku wyraża, to, czego nie potrafią wyrazić usta. Jestem im wdzięczna. Jestem... Będę.

piątek, 15 stycznia 2016

Rozdział XXX

Zapałka? Nie sądzę. Budynki w środku opuszczonego lasu mogą podpalić się tylko od pioruna, a nie słyszałam burzy. Ktoś mu pomógł, to jasne. Jeszcze nie zdążyłam się do końca dobudzić, a Peeta już stoi na nogach, spakowany. Sięgam po jakąś szmatkę, którą przyciskam do twarzy. Wolę nie wdychać dymu. Peeta również zakrył sobie usta i nos, tyle, że rękawem. Na początku widzimy tylko mały płomień, który zaraz potem wybucha milionami iskier podpalając wszystko dookoła. Piecze mnie w oczy, muszę odwrócić głowę, zorientować się w sytuacji, jednak dym całkowicie odbiera mi rozum. Ciągle się krztuszę, kaszlę, ledwo nabieram powietrze. Jak Peeta to wytrzymuje? Przecież mnie niesie. Gdy udaje mi się nabrać choć odrobinę czystego powietrza orientuję się w sytuacji. Jesteśmy w gęsto porośniętym lesie, a teraz przedzieramy się tuż obok ognia. To znaczy, Peeta się przedziera. W pewnym momencie z impetem uderzam o drzewo i dopiero po paru długich sekundach rozumiem, że dostałam gałęzią w głowę. Peeta nagle się przewraca i przenikliwie krzyczy próbując zepchnąć podpaloną bale z nogi. Dźwigam się, by mu pomoc, lecz w tym samym czasie wystrzeliwuje w przeciwnym kierunku. Zastanawiam się, co za siła mną ciągnie, ale po chwili zauważam kłodę toczącą się z górki, tę samą, która przygniotła parę sekund temu Peetę, więc wnioskuje, że musiał się wcześniej wyswobodzić i mnie podnieść.
Ogień rozprzestrzenia się błyskawicznie. Nie zdążę uważnie przypatrzeć się chociaż jednemu płomieniowi, a następny już pojawia się obok mnie. Wygląda mi to na czyjąś robotę. Jeżeli zaraz nie zacznie padać śnieg, albo deszcz, cały las się dokumentnie spali.
Jedyna rzecz, która jest bardziej dziwiąca niż palący się las, to ta, że Peeta nawet teraz myśli tylko i wyłącznie o mnie. Nie zwraca uwagi na doskwierający nam, dokuczliwy dym, tylko na mnie. Niesie przez gęstwinę niekończących się drzew, biegnie, by uniknąć ognia, a ja tkwię odrętwiała nawet nie mogąc nic zrobić. Jego uczucia nie zmieniły się ani trochę. Nadal chce mnie chronić.
Z chwilowego,  wręcz głupiego zamyślenia wyrywa mnie mocne gruchnięcie o ziemię. Jakimś cudem udaje mi się uchronić nogi przed obiciem, lecz niestety całym ciężarem uderzam w plecy. Nie jest aż tak bolesne i silne jak to przed Ćwierćwieczem Poskromienia, ale nie należy też do najprzyjemniejszych chwil w moim życiu. Których było tak mało.
-Peeta?
Pytam oszołomiona. W odpowiedzi słyszę szelest i dyszenie, nic poza tym. Próbuję, się podnieść, iść o własnych siłach, odciążyć Peetę. Nic z tego. Peeta by mi na to nie pozwolił, nawet gdyby nie miał obu nóg i rąk, więc nie dziwię się, gdy coś unosi mnie do góry.
Po paru minutach szaleńczego biegu Peeta zwyczajnie upada, odrzucając mnie pół metra dalej. Na czworakach podchodzę do niego i parę razy wyszeptuję jego imię. Tak bardzo się boję, że mnie zostawi, zemdleje, odejdzie. Bez większego trudu zauważam, że jego klatka piersiowa się porusza, w miarę stabilnie. Staram się go podnieść. Zauważam,  że jest cały mokry, ale nie przerywam ciągnięcia Peety za rękę w stronę drzewa, podejrzewając, iż to przez wysiłek. Opieram go o pień,  zdecydowana znaleźć kij, wstać, po czym donieść Peetę w miarę bezpieczne miejsce. Nie mamy wiele czasu, ale strasznie się cieszę, że jest tu ze mną, więc jedynie odgarniam mu włosy z czoła. Tylko taki okaz troski jest możliwy. Przekładam kolano nad nim, i już mam wstać, gdy czuję jego rękę na ramieniu. Siadam okrakiem i uważnie mu się przypatruję. Oddycha ciężko, po czym wskazuje na niebo. Przymrużam oczy. Słońce ledwo przedziera się przez zachmurzone niebo.
-Deszcz.
Szepczę, wyciągając rękę przed siebie, by złapać parę kropli. Spoglądam zadowolona na Peetę, a on uśmiecha się w odpowiedzi. Czemu od razu na to nie wpadłam?! Znając go, nie zatrzymałby się w obliczu zagrożenia mojego życia.
Siedzimy pod drzewem, delektując się chwilowym wypoczynkiem aż do zmierzchu. W między czasie pochłaniam mniej więcej pół litra wody i jedną puszkę, tej samej, bezsmakowej zupy. Peeta zmienia mi bandaż. Moje nozdrza ciągle wypełnia nieprzyjemny, dławiący zapach dymu. Obydwoje lekko przerażamy się na widok zaropiałej rany, oraz dziwnej drugiej, która nie krzepnie.
-Katniss, musimy coś z tym zrobić. 
Odzywa się w końcu, marszcząc brwi. 
-Niby co? Nie krwawi mocno. 
Bagatelizuję sprawę. Mocniej martwi mnie okropna rana na łydce, na której widok za każdym razem blednę. Peeta to zauważa od razu, więc otacza mnie ramieniem i całuje w policzek. Dopiero teraz dostrzegam, że cała drżę. No tak. Czego mogłabym się spodziewać w lutym, w takim ubraniu. Peeta nakłada mi na ramiona swoją kurtkę. Chcę zaprotestować, ale znowu bierze mnie na ręce. Mam mieszane uczucia co do tego. Sama nie dam rady iść, ale on też nie może mnie wiecznie nieść. Ból staje się nieznośny. Staram się nie przeszkadzać Peecie- i tak robi dla mnie bardzo dużo. Jednak mimo tej świadomości wiercę się strasznie i ściskam skrawek koszuli Peety z całej siły. Zaciskam mocno oczy. Krztuszenie ustaje, ale ból się nasila. Gdybyśmy tylko mieli możliwość zaszycia ran. Słyszę szum, co przeraża mnie jeszcze bardziej. Peeta nie podziela mego strachu, więc robię wszystko, by nie wpaść w panikę.
Zimny wiatr chłosta mnie po nogach i twarzy. Wtulam się w Peetę najmocniej jak potrafię. Jest odrobinę lepiej. Jako tako dzielimy się ciepłem ciał.
-Peeta, jaki mamy plan?
-Myślę, że jeżeli nie przerwiemy podróży, to w przeciągu trzech dni dotrzemy do zaludnionej części Siódemki, gdzie może zgubimy pościg.
Powoli kiwam głową.
-Przypomnij mi, czemu nas ścigają? I kto?
-Około pięćdziesięciu mężczyzn. Uważają, że zhańbiłaś Kapitol.
Mówi niezadowolony. Z wysiłku i bólu nasza rozmowa kompletnie się nie klei. Sadza mnie na kamieniu, przy rzeczce. Bez zastanowienia wkładam do niej nogi, żeby spłukać bród i krew. Dokładnie je obmywam przelewając rękoma wodę. Peeta widocznie korzysta ze sposobności i przegląda ekwipunek, bo gdy się odwracam, maskuje pod drzewem niepotrzebne rzeczy, typu kompletnie przesiąknięte bandaże, albo postrzępioną, dolną część mojej koszulki, nieprzydatną nikomu, oderwaną jakiś czas temu.
Jest wieczór, więc odważam się wejść do strumyka, by się przemyć. Peetę trochę szokuje, gdy zrzucam kurtkę i wchodzę do wody, ale nie sprzeciwia się. Staram się streszczać. Pospiesznie zeskrobuję cały pył, który osiadł na mnie po wybuchu. Zamaczam włosy, splątuję w warkocz. Przekładam ciężar ciała na lewą piętę, ledwo powstrzymuję się od krzyku. Złamana. Zapomniałam. Peeta wyrywa się z zamyślenia. Podnosi się i z nieobecnym spojrzeniem wyciąga mnie z wody. Siada po turecku, a ja, mimo że jestem jeszcze cała mokra, naciągam na siebie kurtkę. Tkwimy tak, pogrążeni w milczeniu. Peeta zsuwa buty i wkłada stopy do potoku. Podchodzę do niego na czworakach. Zauważa mnie dopiero gdy opieram się na jego udzie, by usiąść mu na kolanach. Uśmiecha się niemrawo.
-Co się dzieje? 
Bierze głęboki oddech, jakby przygotowywał się na dłuższą przemowę, ale w ostatniej chwili z sykiem je wypuszcza, rezygnując z wcześniejszego postanowienia.
-Ja...Katniss...Znasz to uczucie, gdy budzisz się w nocy, cała odrętwiała ze strachu?
Przetrząsam swój umysł w poszukiwaniu wskazówki, oznaki, która da mi znać, że jak najbardziej znam to uczucie. Natrafiam jednak tylko na wizję Peety, tulącego mnie do siebie, a zaraz potem na opowiadania Johanny o jego krzykach podczas osaczania i momentalnie nabieram świadomości, co miał na myśli. 
-Tak. Tak, znam je doskonale. 
-Miałem tak przez okrągłe trzy miesiące. Teraz mi to trochę przeszło, ale wtedy kompletnie straciłem kontakt z rzeczywistością. Kiedyś, gdy Annie do mnie przyszła, wszystkie naczynia były potłuczone. Poszła z pretensjami do Haymitcha, że zdemolował nam kuchnie, jednak dowiedziała się od niego i od paru innych osób, że stara się pić nie więcej niż trzy butelki dziennie, przez co chce się odzwyczaić, co moim zdaniem jest niemożliwe, ale trzeba mu pomóc w miarę możliwości. Zbaczam z tematu.
Poprawia się Peeta.
-Jak już mówiłem, Annie zauważyła, że naczynia są potłuczone, więc spytała Haymitcha, czy coś o tym wie, gdy jednak on zaprzeczył udała się z powrotem do naszego domu, myśląc, że ktoś się włamał. Tam znalazła mnie, leżącego przy schodach. Podobno ocucenie mnie trwało około pół godziny. Chciała mi dać szklankę wody, którą znów upuściłem, pozbywając nas kolejnych kubków. Nie mogłem nad sobą zapanować, i to jest najgorsze. Mięśnie odmawiały mi posłuszeństwa, dlatego przez parę dni znowu tkwiłem w tym osaczonym świecie, nie wiedząc, co się dzieje dookoła. Nie rozmawiałem z Tobą od ponad dwóch miesięcy, nie wie...
-Przecież rozmawialiśmy. 
Przerywam mu.
-Skąd. Nie mogłem się dodzwonić. Wydzwaniałem chyba z dwadzieścia razy dziennie, oczywiście, zanim nie postradałem rozumu. Och, Katniss, przepraszam, że Ci to wszystko mówię i tak masz dużo problemów, a ja...
-Peeta, nie bredź głupstw. Tylko w ten sposób dajemy sobie jakoś radę. Myślisz,  że jak ja bym sobie poradziła, gdyby nie Ty?
Znowu mu przerywam. Nie odpowiada. To pytanie retoryczne. 
Mocno przytula mnie do siebie. Znowu czuję ciepło i troskę, bijącą z jego ciała. W jego ramionach jest mi tak dobrze. Bezpiecznie. Przypominam sobie całą naszą dzisiejszą rozmowę, by znaleźć na to rozwiązanie i mu pomoc, jednak jedyne co mi przychodzi do głowy,  to to, że nie mogę go zostawiać. Nagle moje myśli zaprząta jakaś inna, niedorzeczna. Ja uważam, iż przez cały ten czas byliśmy w kontakcie, a zaś on uważa, że nie odbierałam.
-Peeta, czemu uważasz, że nie rozmawiałam z Tobą?
-Nie chodzi mi o to, że nie rozmawiałaś, po prostu nie mogłem się dodzwonić, nikt nie odbierał, a czasami było zajęte.
Tłumaczy.
-Fakt, czasem nie zdążałam na zachód słońca, ale chyba rozmawialiśmy...
-Katniss, owszem, ale tylko dwa razy. Raz, tuż po przyjeździe i drugi raz, o sytuacji w Kapitolu. 
Tym razem on mi przerywa. Przechodzi mi przez myśl, że gdy byłam w amoku, mogli nagrać głos Peety, bym myślała, że na prawdę z nim rozmawiam. Nie odróżniłabym tego, w taki stanie. Mówię mu o tym, ale on ani nie zaprzecza, ani się nie zgadza.
Peeta dalej przytulając mnie mocno do siebie daje mi trochę wody, zakłada buty i rusza. Przechodzi po kamieniach, na drugą stronę. Wtedy dobiega do nas dźwięk przeładowywanego karabinu.
-Katniss, na drzewo.
Syczy Peeta. Nadal mam słabe ręce,  ale daję radę podciągnąć się na pobliską gałąź, dzięki niemu. Siadam na w miarę sporym rozwidleniu, pięć metrów nad ziemią. 
Ktoś oddaje strzał, a Peety nadal nie widzę przy sobie. Może został na dole. W następnej chwili słyszę walące się na ziemie ciało i przez chwilę mam okropną świadomość, że Peeta umarł. Nie żyje. Zimny trup. Widzę jednak mignięcie blond włosów, co mnie uspokaja. Kroki. Mnóstwo kroków. Ściskam konar drzewa i obsuwam się niżej, by coś zobaczyć. Oczywiście słyszałam szamotaninę, ale nie sądziłam, że zobaczę Peetę nokautującego paru strażników. Omal nie puszczam pnia z oszołomienia. Wiedziałam, że jest silny, ale żeby powalił paru rosłych mężczyzn?! Czuję się dziwnie zawstydzona, tym, że tylko siedzę, z dala od niebezpieczeństwa, przyglądając się potyczce, tak jak to robił Snow, ale dosłownie zaparło mi dech w piersiach. 
W pewnym momencie ktoś mierzy do Peety pistoletem, ale chybia o parę centymetrów trafiając w ramię towarzysza. Klną pod nosem, a Peeta wykorzystuje tę sposobność do odebrania broni rywalowi. Gdy wreszcie udaje mu się ją zdobyć, facet znienacka chwyta Peetę za szyję, próbując udusić. Szarpią się przez chwilę, a gdy jego usta przybierają siną barwę, strzela w stopę napastnika. Krew pryska im na twarz, choć nie wiem z jakiego powodu, lecz najważniejsze, że udało mu się wyswobodzić. 
Zanim zdążę się zastanowić, daje mi znak, bym skoczyła. To też w bardzo pozbawiony gracji sposób, zwalam z drzewa moje poobijane ciało. Trochę źle wymierzyłam kąt spadania, bo lecę wzdłuż konaru, utrudniając tym samym złapanie mnie. Szykuję się na ból, ale ląduję w ramionach Peety, tak jak to było zaplanowane. 
Dopiero teraz myślę, że mogli się rozproszyć by szybciej nas znaleźć, czym przypłacili pozbawieniem przytomności. Oddalamy się o kilometr, gdzie znowu muszę wejść na drzewo, tym razem wraz z Peetą. Usadawiamy się na wysokości ośmiu metrów. Kładzie się plecami na gałęzi, a ja na nim, tak, że moje nogi zwisają po obu jego stronach. Obym się nie rzucała, myślę, wtedy spadniemy. Opieram się na łokciach i uważnie na niego patrzę. Mimo że jest ciemno, zauważalne są ślady po uderzeniu. Ma podbite oko, kość policzkową, nos, a także szczękę, która rozciera. Gdy próbuję się przysunąć, Peeta jęczy z bólu. Musieli go mocno pokopać, nie całej walki. Wracam do poprzedniej pozy, i dotykam siniaka na szczęce. Zaciska zęby, więc odsuwam rękę, z obawy, że jeszcze bardziej go to zaboli. 
-Gdzie jest plecak?
Wskazuje na pobliską gałąź. Jest na wyciągnięcie ręki. Instynktownie sięgam do malutkiej kieszonki, w której na pewno znajduje się maść, którą Peeta mnie smarował.
-Katniss, nie potrzeba.
Powstrzymuje mnie. Spogląda na mnie błagalnie, ale nie zwracam na to uwagi. Odkręcam wieczko, nabieram na palce białą substancję i powoli wsmarowuję w każdego siniaka. Ostatecznie przestaje protestować i poddaje się zabiegowi.
-Skąd Ty to właściwie masz?
Ciekawię się.
-Odbicie Ciebie z Kapitolu, to była większa inicjatywa, lecz niestety sporo osób się wykruszyło. 
-Co to znaczy? 
Napieram.
-Katniss, wraz z Beeteem mieliśmy plan, by przylecieć poduszkowcem pod Twoje okno, licząc, że tam będziesz, jednak gdy nikogo tam nie zastaliśmy, rozdzieliliśmy się na dwie grupy.
Mówi Peeta szybko, cicho i treściwie. Zakręcam pojemniczek
-Jedna z nich miała się rozproszyć i Cię odszukać, a druga, mniejsza, miała za zadanie zabrać wszystkie Twoje rzeczy i odwracać uwagę strażników. To było bardzo ważne,  ponieważ już wtedy wiedzieliśmy, że znaczna część kapitolińczyków Cię znienawidziła, bo myśleli, że wyszłaś pijana ma scenę. Parę osób zaginęło w akcji, parę uciekło ze strachu, a reszta z powrotem zbiła się w jedną grupę i zaczęliśmy szukać głębiej. Na początek przeszukaliśmy typowe, kapitolinskie pomieszczenia, takie w których na przykład trzymano mnie i Joh...
Milknie gdy słyszymy kroki. Wysuwam głowę za ramię Peety, by móc zobaczyć co się dzieje na dole. Migają latarkami, szukają nas na drzewach. 
Trzeba było wędrować dalej, przeklinam nas w myślach.
Nie poruszają się cicho, ale jest ich co najmniej czterdziestu, a może i więcej, więc nie stawimy im czoła.
Dokładnie sprawdzają każdy metr kwadratowy pni. W pewnym momencie dostrzegam jak plamka sunie ku nam po konarze. Mocniej wciskam się w Peetę, lecz światełko ledwo najeżdża na moją stopę i się cofa. 
Przez chwilę wpatrujemy się w siebie, czekając na swój ruch, aż w końcu szare oko mieszkańca ze Złożyska mruga do mnie, po czym jego właściciel, głosem zmienionym przez hełm, zwołuje resztę na drugi koniec lasu.

sobota, 9 stycznia 2016

Rozdział XXIX

Chyba umieram. Zaczynam czuć ulgę. Nie ma mowy o ratunku. Cień nadziei właśnie zniknął. Co z tego, że go widziałam na korytarzu? Nie tak łatwo odratować jakąś osobę w tak ekstremalnych warunkach. Ciężar ze stóp powoli, bardzo powoli, mozolnie, ale jednak znika. Już wiem jak to jest umrzeć. Peecie zdarzyło się to już kiedyś na Ćwierćwieczu. Pamiętam jak zaczęłam panikować. Peeta. Nie mogę umrzeć. Nie. Nie zostawię go. Będę z nim aż do śmierci. Nie zostawię najukochańszej osoby jaką poznałam. Ale co mam zrobić? Umieram. Czy dopiero stąd zobaczę co wyczyniłam? Tu mnie rozliczą za czyny? Nie chcę. Boję się. Mimo tego, że już nie żyję ronię dwie, wielkie łzy. Nogi się pode mną uginają. Zaraz, zaraz... Cała się unoszę. Za późno. Staram się walczyć. Nie mam siły otworzyć oczu, ale staram się jak mogę, by przeżyć. Podlatuję, spadam. Jestem trzymana przez silne, ciepłe ręce. Nigdy nie ulatywało ze mnie życie, ale to chyba normalne. Mimo wszystko czuję się dobrze. Momentalnie przychodzą mi na myśl słowa piosenki.
 
Tu jest bezpiecznie, ciepło jest tu,
Stokrotki polne zaradzą złu,
Najsłodsza mara tu ziszcza się,
Tutaj jest miejsce, gdzie kocham Cię.
 
Tyle, że tutaj nikt mnie nie kocha. Nie ma przy mnie Peety, Gale'a. Starego Gale'a, poprawiam się. Mamy, Finnicka, Annie. Moi przyjaciele tu zostaną, a ja spotkam się nareszcie z Prim. Moją ukochaną siostrą. Kaczuszką. I co ja mam począć?! Na Ziemi mam Peetę, w zaświatach Prim. Przeżyjesz, decyduję. Z Prim spotkam się dopiero gdy będzie to konieczne. Póki tutaj mam dla kogo żyć, to tak też zrobię. Jestem zmęczona. Nie życiem, ale po prostu to wszystko potrafi wykończyć. Dzieje się coś złego skoro co rusz słyszę strzelaninę, podnoszę się, opadam.
Otaczają mnie macki snu. Jest mi dobrze. Ciekawe co czuł Peeta gdy stanęło mu serce?
Co jakiś czas bolesne ukucie w prawej łydce powoduje, cała podskakuję. Chyba żyję, skoro odczuwam ból. Lewa noga zaś przestaje boleć. Słyszę rozmowę. Znam te osoby, ale nie potrafię odróżnić ani tego, czy mówi to kobieta, czy mężczyzna, ani tego, o czym rozmawiają. Wybucha kłótnia. Może wyimaginowana, wymyślona przeze mnie, a może prawdziwa. Jeśli sprowadzono pomoc, to jest szansa, że lekarze zastanawiają się na przykład czy jeszcze raz dać mi lek znieczulający, czy nie.
Ból powoli znika, ale coś z całej siły ściska mi lewą nogę, zaś w prawej czuję jakiś przedmiot, jakbym miała go głęboko w dolnej części łydki.
Wolno otwieram ociężałe powieki. Z początku oślepia mnie światło dzienne. Biorę głęboki oddech, potem następny. Mam ochotę się jeszcze raz zdrzemnąć. Zmuszam się do podniesienia głowy, co skutkuje silnymi zawrotami i bólem. Kładę się z powrotem, ale nie dlatego, że nie wytrzymuję bólu. Ktoś po prostu kładzie mi rękę na czole wręcz zmuszając do spania.
Tym razem budzi mnie osoba, która wspaniałomyślnie postanowiła wbić mi nóż w nogę. Nie wiem po co to robi, może jestem jej następną ofiarą. Machinalnie wkładam dłoń do ust i gryzę się w nią z całej siły, żeby nie zacząć krzyczeć. Na darmo. Piszczę, miotam się, ale ktoś i tak trzyma mnie za stopę oraz za kolano, żebym się nie rzucała. Walę pięścią w podłogę, chcę, żeby przestała.
Po jakimś czasie uspokajam się. Przyzwyczajam się do nieuchronnego bólu. Najwyraźniej nie mam wyczucia czasu, ponieważ właśnie moja noga jest owijana bandażem. Słyszę szuranie jakiegoś ciężkiego przedmiotu o ziemię. Ktoś podkłada mi pod głowę coś miękkiego. Nie protestuję.
-Śpij, Katniss.
Przemawia do mnie troskliwy głos. Nie zasypiam, bo nadal jestem poddawana najróżniejszym zabiegom. Mimo wszystko jestem spokojniejsza.
Osoba do tej pory pastwiąca się nade mną szturcha mnie lekko. Brak mi sił na podniesienie się. Widząc, że się nie ruszam, całuje mnie w czoło.
-Katniss, naprawdę, musisz już wstać.
Zagarnia mi kosmyk włosów za ucho. Nagle zaczynam czuć obawę. Kto to może być? Co jeżeli wcale nie chcę tego wiedzieć? Niby mi tu dobrze, ale to może być złudne wrażenie. Przymrużam oczy. W pierwszym momencie widzę tyko białą poświatę tuż nade mną. Zarysy postaci nic mi nie mówią. Przecieram ręką załzawione oczy, a zaraz potem je mrużę z niedowierzania.
-Peeta.
Szepczę.
-Miło znów Cię widzieć.
Uśmiecha się promiennie. Próbuję się podnieść, lecz w tym samym momencie kładzie się obok mnie i mocno przytula.
-Leż jeszcze.
Prosi.
-Gdzie jesteśmy?
Mówi, że wszystko opowie mi potem, bo na razie jestem zbyt osłabiona.
-Dobrze, że się obudziłaś. Mam wrażenie, a właściwie jest pewien, że masz złamaną stopę. Możesz nią poruszać?
Podpieram się na łokciach. Podkurczam najpierw lewą, a potem prawą nogę. Następnie kręcę prawą stopą na różne strony, by się upewnić, że wszystko jest dobrze. Ponieważ nic nadzwyczajnego się z nią nie dzieje, przechodzę do drugiej. I tu zaskoczenie. Mam problemy z jakimkolwiek zgięciem jej. Jęczę z bólu. Peeta każe mi się z powrotem położyć. Wodzę za nim oczami, gdy szuka czegoś w plecaku, zmienia ponownie bandaż po ranie, smaruje maścią siniaki na moich nogach, co- nie ukrywam- zajmuje mu dłuższy czas, bo jestem na prawdę posiniaczona. Przygląda się bardzo uważnie literze ,,G" na udzie, po czym ją również bandażuje. Wpatruje się przez dłuższy czas w złamanie. W końcu robi zrezygnowaną minę. Trochę podciąga moją bluzkę, po czym odkaża ranę na brzuchu, po uderzeniu w ścianę. Odwraca mnie, ogląda plecy. Gdy nareszcie kończy, karmi mnie zupą z puszki, o nieokreślonym smaku. Pozwala mi też wypić litr wody.
-Jutro się zajmiemy złamaniem.
Obwieszcza. Jest strasznie zimno, więc przytulam się do niego, co i tak nic nie daje, mimo że mam na sobie kurtkę. Peeta rozpina swoją, mocniej się w niego wtulam i zapina ją z powrotem z mną w środku. Jak na Igrzyskach, wspominam.
-Peeta, opowiedz mi o wszystkim. Teraz. Proszę.
Kręci głową. Ściska mnie tak mocno, jakby chciał mnie zgnieść, ale robi to tylko po to bym się już nie ruszała. Zasypiam niemal od razu w jego ciepłych ramionach.
Ze snu wyrywam się wieczorem, ponieważ czuję, że mam całą mokrą nogę. A raczej- zakrwawioną. Budzę Peetę, a pewnie zerwał by się na równe nogi, gdybym na nim nie siedziała. Rozgląda się nerwowo dookoła i spogląda na mnie pytająco.
-Spokojnie. Chciałam tylko się dowiedzieć, gdzie mamy bandaże.
Uśmiecham się półgębkiem. Peeta sięga po plecak na którym leżeliśmy. Już chce rozciąć poprzedni opatrunek, ale odwraca się do mnie.
-Katniss... Widzisz... Nie wiem czy chcesz zobaczyć swoją nogę.
-Czemu miałabym jej nie zobaczyć?
Dziwię się.
-Pamiętasz jak mnie znalazłaś nad rzeką? Otóż twoja łydka nie prezentuje się lepiej.
-Trzeba stawiać czoła lękom, prawda?
Staram się udawać odważną, ale słabo mi to idzie, bo zaraz po tym zaczynam nerwowo chichotać. Niedobrze mi się robi na myśl o zaropiałej, ogromnej, ohydnej ranie Peety.
-Jesteś pewna?
Kiwam głową. Peeta zaczyna powoli odwijać bandaż. Tylko nie ropa. Nie ropa, błagam w myślach.
Nie tu nie ma ropy. Jest tylko wielka rana, a raczej ubytek w nodze. Jak dla mnie to to wygląda tak, jakby ktoś wyciął mi jej kawałek. Momentalnie cała krew odpływa z mojej twarzy. Tętno automatycznie przyspiesza. Niemal widzę swoje mięśnie. Jak do tego doszło? Ktoś się nade mną pastwił i wycinał mi kawałek po kawałku nogę? Opuchnięta, cała opuchnięta. Nie wiem co się z nią stało. Nie chcę wiedzieć. Oddycham powoli i głęboko. Trudno jest mi oderwać wzrok od łydki. W ogóle trudno jest mi zrobić cokolwiek. Mięśnie odmawiają posłuszeństwa. Chyba zaczynam płakać, ale nie jest pewna.
-Wiedziałem.
Mamrocze Peeta. Zakrywa mi oczy i opiera o pobliską ścianę.
-Peeta, co mi się...
Głos mi się załamuje.
-Wiem tyle co Ty.
Odkaża mi ranę, polewa ją jakimś płynem, bandażuje.
-Chyba musimy się zbierać.
Proponuje. Przytakuję. Pomagam mu się spakować.
-Czy już możesz mi powiedzieć gdzie jesteśmy?
Dźwigam się, lecz praktycznie od razu upadam. Peeta łapie mnie i bierze na ręce. Świdruje mnie wzrokiem marszcząc brwi.
-Na obrzeżach Siódemki. Strasznie schudłaś.
Spoglądam mu głęboko w oczy. Dostrzegam w nich niewyobrażalny ból. Podciągam się i całuję go w policzek, po którym spływała łza.
-Wiem. Jak tu trafiliśmy?
-Okazało się, że sąsiaduje z Kapitolem, więc nie było trudno tu uciec.
-Uciec?
Wzdrygam się.
-Tak jakby. Ściga nas około pięćdziesięciu mężczyzn uzbrojonych po zęby. Sądzą, że obraziłaś Kapitol, a przynajmniej tak mi się zdaje. Dlatego tak szybko wolałem opuścić tartak.
Więc to był tartak. Rusza dalej. Jak wiadomo Peeta nie potrafi za dobrze się poruszać po lesie, ale biega tutaj tyle zwierząt, że są w stanie go zagłuszyć. Nie narzekam, ponieważ to on mnie niesie, więc to by było nie fair w stosunku do niego. Nie ukrywam, że jednak wolałabym, by był odrobinę ciszej. Spoglądam przez jego ramię, co jakiś czas, ale bardziej jednak staram się nasłuchiwać. Ktoś biegnie w naszą stronę. Oboje orientujemy się w porę, jednak ja rozumiem powagę sytuacji o sekundę później, niż Peeta, który już zdąrzył paść na ziemię wraz ze mną. Czołganie i ogólne przemieszczanie się po lesie nigdy nie było jego mocną stroną, a uważając na mnie zachowuje się nie ciszej niż szalony koń, zagubiony w dziczy. Puszczam go, bo to i tak nie ma sensu i wczołgujemy się w gęstwinę krzaków, przez które nie przestajemy brnąć, póki nie oddalimysię na bezpieczną odległość. Jestem posiniaczona, więc każdy ruch przyprawia mnie o mocny ból, to tu, to tam, lecz chyba najbardziej przeszkadzają mi nogi, które zachowują się jak dwie kłody, które powłóczyście ciągnę za sobą. Mięśnie również nie współgrają, bo niemal zamarzły. Peeta odwraca się i ocenia sytuację. Krzaki są gęste, więc z góry nikt nas nie zauważy, ale ktoś już zaczął przedzierać się przez zarośla. Szczęśliwym, niewiarygodnym trafem zauważam lisa. Kompletnie się mnie nie boi, co jest dziwne, ale być może tutaj jest bezpieczny, bo w życiu nie widział kłósownika. Przeganiam rudawe zwierzę ręką, odciągając tym samym uwagę strażników, ponieważ lis wyskakuje, robiąc przy tym tyle hałasu, co ja i Peeta razem wzięci.
-Eh, to lis, nic poza tym! Tracimy, czas! Myślicie, że ich tu znajdziemy?!
Wstrzymujemy oddech. Słyszymy, skargi pod adresem krzyczącego, a także obelgi. Peeta ciągnie mnie za rękę, gdy są w bezpiecznej odległości. 
-Blisko było.
Sapie po wyciągnięciu mnie z krzaków. 
-Tak. Dziękuję. Dziękuję, że jesteś. 
Dodaję i rzucam mu się na szyję. Wiem, że jest świadom moich słów, ale tak rzadko mam szansę mu to powiedzieć. Brakowało mi go. Chowa twarz w moich wymizerniałych włosach i lekko muska moją szyję ustami. Znowu czuję, jak przyjemne ciepło wypełnia całe moje ciało. 
-Katniss, zawsze będę przy Tobie.
Zmierzcha się, więc rozglądamy się za porządną kryjówką
-Myślę, że dobrym rozwiązaniem będzie spędzenie tej nocy na drzewie.
Proponuje. Spoglądam na niego zdziwiona. Nigdy nie rwał się do wspinaczki, tym bardziej, że cały czas ma protezę. Ja też będę miała z tym problemy, bo przecież ciągle jestem na jego rękach.
-Żartujesz?
Spoglądam mu w oczy.
-Tak.
Uśmiecha się.
-Jednak uważam, że to by było najrozsądniejsze.
-Wiem, ale to nie będzie takie łatwe. Musimy znaleźć dobrą kryjówkę tutaj, na ziemi. A zresztą, kogo by to obchodziło? I tak nas znajdą. Jesteśmy łatwym celem.
-Nie, jeśli się pośpieszymy.
Peeta znowu mnie niesie. Nie jestem w stanie iść, mimo, że zerwał mi dwie solidne gałęzie, na moją prośbę, które miały posłużyć mi za kule. W pewnym momencie zasypiam w ciepłym, silnym objęciu. Czuję kojący dotyk jego dłoni. Całuje mnie wolno, bardzo delikatnie, jakby nie chciał mnie obudzić, choć tak naprawdę jestem pogrążona tylko w pół śnie. Kładzie się obok mnie. Jego ubranie lekko szeleści gdy się porusza. Czekam aż ucichnie, jednak to nie następuje. Peeta chyba coś  wyczuwa, bo zrywa się gwałtownie. Otwieram ociężałe oczy, oszołomiona jego przerażeniem, gdy dociera do mnie odgłos sprzed laty.
Ten sam charakterystyczny syk.

poniedziałek, 4 stycznia 2016

Rocznica!

Ladies and Gentelman!

W piątek nie było postu, tylko dlatego, że dokładnie dzisiaj wypada pierwsza rocznica mojego bloga.
Pierwszego stycznia 2015 roku obejrzałam Igrzyska Śmierci i W Pierścieniu Ognia, po czym zaczęłam czytać Kosogłosa, którego skończyłam trzeciego, a czwartego założyłam bloga. Tego bloga, którego teraz macie otworzonego w jakiejś przeglądarce internetowej.
Co takiego wydarzyło się przez ten rok?
Założyłam bloga, ale to pewnie już wiecie, bo od tego wydarzenia odliczam ten cudowny i czasem ciężki rok.
Blog na samym początku miał być swojego rodzaju wikipedią, o Igrzyskach, ale coś mnie natchnęło do napisania. Za dużo myśli kotłowało się w mojej głowie, a przelewnie ich na ,,papier" było moją odskocznią, którą tak bardzo kochałam.
Niestety w tym czasie zdrowie w mojej rodzinie zaczęło się psuć, ale wspólnymi siłami daliśmy radę.
Wszyscy byli świadkami tragicznych wydarzeń w Paryżu.
Byłam na premierze Kosogłosa w Berlinie, zobaczyłam całą obsadę i upamiętniłam każdy moment na zdjęciach i filmach.
Udało mi się zdobyć autograf Francisa Lawrence'a.
I podjęłam dwie bardzo ważne decyzje. Po pierwsze, mam zamiar skończyć Igrzyska Życia. Na czterdziestym rozdziale nasza przygoda z Katniss i Peetą się skończy, ale zostanie w nas na zawsze, bo słowa nigdy nie odchodzą.
Drugą decyzją było podjęcie się napisania książki. Wiem, wiele z Was może myśleć, że nie piszę za dobrze, że mój styl pisania nie nadaje się na napisanie książki, ale to, co teraz czytacie zostało napisane... przed wakacjami. Tak, zrobiłam sobie aż tak duży zapas. (Oczywiście mam na myśli IŻ, bo ten post jest pisany w piątek.) Więc moje pismo uległo bardzo dużej zmianie.
Obejrzałam Kosogłosa, który został moim ulubionym filmem.
Stałam się jeszcze większą fanką Josha, za to mniejszą fanką Jennifer. Nie pytajcie, po prostu bardzo się zmieniła.
Zostałam oficjalną książko-holiczką.
W tym mąconym codziennymi problemami błogim spokoju przetrwałam rok 2015.
I napisałam list. Jest on w całości mojego autorstwa i muszę Wam powiedzieć, że jestem z niego naprawdę dumna. :D
List taty Katniss, z zaświatów do Katniss.
Na dole macie zdjęcie, mam nadzieję, że Wam się podoba. :)
Jeżeli nie moglibyście czegoś odczytać, to piszcie. :)



Życzę Wam wszystkim spokojnego i zdrowego nowego roku. :D
Happy New Year and may the odds be ever in your favor!