piątek, 17 kwietnia 2015

Rozdział VIII

Stoję bezwładnie na ganku. Nie widziałam Peety, myślę, że jeszcze nie wrócił. Jest zimno, więc, czekam jeszcze chwilę, ale ponieważ nikogo nie widzę wchodzę do środka. W powietrzu czuć zapach mięsa, więc krzyczę:
- Jest tu ktoś?!
- Tak, Katniss, wchodźcie!- krzyczy Sae i w tym samym momencie coś się we mnie łamie. Zawsze chodziłam wszędzie z Peetą, a dzisiaj nawet nie wiem gdzie on jest. Nie mogę obwiniać śliskiej Sae, o to, że nie wie, że jestem sama. Zdejmuję buty i kurtkę, a następnie zaglądam do kuchni. Na patelni smaży się mięso, które jest tak małe, że na pewno należało do wiewiórki. Siadam przy stole, na którym są trzy nakrycia. Ubogi posiłek, lecz taki właśnie mi wystarcza.
- Sae, dzisiaj Peety nie będzie z nami.- Sae odwraca się jakby chciała coś powiedzieć, ale za pewne domyśla się po mojej minie, że nie chcę o tym rozmawiać, więc tylko kiwa głową i zabiera trzecie nakrycie. Cały czas nie rozumiem po co ja to zrobiłam. Nie powinnam się kłócić z Peetą o takie błahostki. Ile razy on mnie uspokajał, żebym nie zaczęła się denerwować. Jeśli znowu zrobię coś głupiego, znowu zranię Peetę i przy okazji siebie, to nie wiem jak to się skończy. Czyżby ,,nieszczęśliwi kochankowie" mogliby się rozpaść w przyszłości przeze mnie?
- Katniss, masz zamiar to jeść?- wyrywa mnie głos śliskiej Sae.
- Tak- odpowiadam krótko i zabieram się za jedzenie kolacji.
- Gdzie byłaś podczas ataku zmiechów?
- Do długa historia.- Mówię wymijająco.
- Jak nie chcesz, to nie mów.- Uśmiecha się do mnie.
- Dziękuję.
Dokańczam jedzenie i żegnam się z Sae. Wchodzę po schodach. Po drodze mijam obrazy, które namalował Peeta, co jeszcze bardziej mnie dobija.
Gdy jestem w łazience odkręcam korbkę, a do wanny wlewa się ciepła woda. Zdejmuję ubrania i wchodzę do niej. Kładę się. Lekka pianka pachnąca lawendom pomaga mi się odprężyć. Przypominają mi się jedne z milszych chwil spędzonych w Kapitolu. Słyszę, że ktoś wchodzi do domu. Momentalnie wyskakuję z wanny wycieram się, zakładam koszulę nocną i zbiegam po schodach. Niestety- to Haymitch. Mając nadzieję, że mnie nie widział po cichu wchodzę z powrotem na górę. Chcę być z Peetą, albo sama.
Kręcę się dookoła łóżka, bo nie mam pojęcia czy chce mi się spać. Otwieram okno. W domu na przeciwko pali się światło. Peeta wrócił. Siadam na parapecie i patrzę się gwiazdy. Noc jest zimna i bezchmurna. Ciszę zagłusza pukanie.
- Proszę!
Drzwi się otwierają i wchodzi mój były mentor.
- Cześć, Skarbie.
- Cześć.
- Widziałem Peetę, jest strasznie smutny, powiesz mi co się stało?- mówi i opiera się o parapet, na którym siedzę. Patrzę się na niego otępiało, ale odzywam się:
- Pokłóciłam się z nim, o to, że nie powiedział mi o zegarku.
- Jakim zegarku?- pyta dociekliwie, jednak widzę, że jest wyraźnie rozbawiony.
- To nie jest śmieszne. Po prostu coś mi odbiło i zdenerwowałam się na Peetę, o to, że mi nie powiedział, że ma zegarek.
- O to się pokłóciliście?- Haymitch najwyraźniej nie może w to uwierzyć.
- Wydaje mi się, że nie chodziło o zegarek, tylko o to jak go potraktowałam.
- Mogę jakoś pomóc?
- Raczej nie, ale dzięki.
Całuje mnie w czoło i wychodzi. Przez chwilę poczułam, że Haymitch w jakimś stopniu zastępuje mi ojca. Co prawda nikt i nic nie zastąpi mi mojego taty, ale może chociaż będę miała kogoś z kim będę mogła porozmawiać. Od razu odrzucam tą myśl, ponieważ przypomina mi się obraz pijanego Haymitcha, co przyprawia mnie o mdłości. W sypialni Peety zapala się światło, a ja zeskakuję z parapetu, by mnie nie zobaczył.
Otulam się kołdrą i próbuję zasnąć, co nie jest łatwe. Gdy na chwilę przysypiam śnią mi się Prim i Cinna. Budzę się z krzykiem i panicznie zaczynam szukać kogoś, kto zawsze przy mnie był, kogoś, na kim mi najbardziej zależy, jednak jedyne co widzę to kołdrę, która leży na podłodze. Wciągam ją z powrotem i w pewnym momencie słyszę tłuczone szkło. Gwałtownie się podnoszę i wyglądam przez okno. Nie widzę nic oprócz przebierającego się Peety. Kucam i przypatruję się mu. Wychodzi z pokoju i już za chwilę stoi przed drzwiami wyjściowymi z jakąś torbą. Zmierza w kierunku mojego domu, a gdy znajduję się dokładnie pod oknem, przez które wyglądam kładę się i udaję, że śpię. Po chwili do moich uszu dociera odgłos metalu, jaki wydaje jego noga. Zamykam oczy i odwracam się twarzą w kierunku ściany.
Peeta siada na moim łóżku i łapie mnie za rękę.
- Katniss, wiem, że pewnie śpisz, ale przyszedłem się pożegnać.- Zaczyna prawie niesłyszalnym głosem.- Jesteś silna, wiem, że sobie poradzisz. Jutro za pewne już mnie nie będzie, ale pamiętaj, że ja zawsze będę cię kochać i zawsze będę przy tobie.
Nie mam pojęcia czy Peeta zwariował, czy nie, ale to ewidentnie brzmi jak pożegnanie. Serce zaczyna mi bić mocniej, ale nie mogę pokazać mu, że nie śpię.- Katniss, masz klucze do mojego domu. Możesz z nim zrobić co zechcesz.
O czym on mówi? Słyszę w jego głosie niewyobrażalny ból.
- Być może będę tego żałował, ale wiem, że kiedyś się tam spotkamy. Przepraszam.- Kończy i wychodzi.
Boże, o czym on mówił, gdzie mamy się spotkać? Co ja narobiłam? Wyglądam zza okna i widzę Peetę, który wchodzi do domu. Wyciągam z szuflady ubrania i patrzę na zegarek. Jest czwarta nad ranem. Ubieram się i biorę szybką kąpiel. Ponieważ na dworze jest już jasno. Podchodzę do telefonu i wybieram numer do mojej mamy.
- Katniss?- słyszę zdziwiony głos. Sama jestem zdziwiona, że zadzwoniłam i że w ogóle odebrała.
- Tak, cześć mamo.
- Cześć, jak sobie radzisz?
- Źle, mamo nie wiem co zrobić. Nikogo nie ma w domu, nie mam kogo się zapytać o radę, a przed chwilą był u mnie Peeta i się ze mną żegnał.
- Katniss, o czym ty mówisz?
- Nie wiem, boję się.- Odpowiadam z drżeniem głosu.
- Spokojnie, powiedz mi co się stało.
- Pokłóciłam się z Peetą, a on dzisiaj przyszedł się pożegnać.
- Co powiedział? Czemu go nie zatrzymałaś?
- Powiedział, że gdzieś idzie i że kiedyś się tam spotkamy, ja nie chcę, żeby wyjechał- mówię bezradnie i ledwo powstrzymuję się od płaczu.
- Katniss, czemu go nie zatrzymałaś?- powtarza.
- Bo udawałam, że śpię.
- Spokojnie, wszystko będzie dobrze, powiedz mi dokładnie, co ci mówił.
- Mówił, że zawsze będzie przy mnie i będzie mnie kochał, i że być może będzie tego żałował, ale wie, że się spotkamy.
Cisza.
- Mamo?
- Jestem, ale się zastanawiam.
Po paru minutach odzywa się:
- Katniss?
- Tak?
- Idź do niego szybko.- Ponagla.
- Czemu?
- Czy Peeta po osaczeniu nie miał jakichś samobójczych myśli?
- Mamo, o czym ty mówisz?- pytam przerażona.
- Katniss, musisz być spokojna, po prostu to pożegnanie brzmiało jakby...- zawiesza głos.
- Jakby co?!- krzyczę.
- Jakby się z tobą żegnał na zawsze.- Mówi powoli, żebym zrozumiała.
- Czy ty myślisz, że Peeta będzie chciał się zabić?
- Tego nie mówię, ale warto to sprawdzić.
- Pa, kocham cię.
Pospiesznie zakładam buty i biorę zapasowe klucze do domu Peety.
Wchodzę i bez zastanowienia przebiegam całe mieszkanie- nie ma go. Zaczynam panikować. Przechodzę cały dom jeszcze raz, bardzo powoli. Widzę, że tylne drzwi są uchylone, więc wychodzę na zewnątrz. Rozglądam się i dostrzegam świeżo wydeptaną ścieżkę. Po cichu idę po wyznaczonej trasie. Niestety przez kałuże ślady się urywają. Co Peeta sobie myślał? Nie pozwolę mu umrzeć. Nie po to walczyłam o niego przez te trzy lata.
Nagle dostrzegam rzuconą w krzaki kurtkę, która daje mi nadzieję, na odnalezienie Peety. Podchodzę do niej bliżej i nagle moja nadzieja znika. Kurtka jest zakrwawiona.
- Peeta!- krzyczę i klękam na ziemi. Nie wyobrażam sobie dalej bez niego żyć. Musi być ratunek. Przez głowę przechodzą mi najczarniejsze myśli. Peeta nie zginie, nie może.
Trzymam bezradnie kurtkę i krążę wokół drzewa. Być może jeszcze jest szansa, że odnajdę go. Rozglądam się, ale nie widzę kompletnie nic, oprócz drzew i krzewów. Wyciągam z kieszeni perłę i ściskam ją mocno. Teraz widzę, że wybiegłam z domu w samej bluzce i spodniach. Nie mam przy sobie nawet łuku. Przechodzę obok jeziora, przy którym siedziałam z Peetą. Siadam na kamieniu i przykładam perłę do ust. Robię dokładnie to samo z w trzynastce. Zaciskam oczy. Chcę być jak najdalej stąd. Muszę pomyśleć o czymś przyjemnym, o czymś co zajmie mnie choć na chwilę. Chowam prezent od Peety i wbijam palce w piasek. Nabieram garść i przesypuję go z ręki do ręki, póki cały nie spadnie na ziemie. To nie może być prawda. Nie chcę, żeby to była prawda. Nie wyobrażam sobie życia bez niego, ani teraz, ani za dwadzieścia lat. Jeśli ma umrzeć, to ja umrę razem z nim. Póki co nie mogę się poddać. Jeśli znajdę Peetę nie żywego, dopiero wtedy będę myśleć nad przyszłością.
Te myśli dodają mi otuchy, wstaję i wracam do miejsca gdzie znalazłam kurtkę. Zahaczam twarzą o parę gałęzi, ale nie czuję bólu. O dziwo kurtki nie ma, jest tylko mokra plama na pniu, na której wisiała. Dotykam drzewa. Ktoś był tu nie dawno, jest szansa, że tym kimś był Peeta. Wącham rękę i na szczęście nie czuję krwi. To najprawdopodobniej woda. Uświadamiam sobie, że przecież od kurtki nie śmierdziało krwią. Była tylko czerwona. Odrzucam myśl, że mógł malować, bo po co przychodzić do lasu? Idę za śladami wody i znów docieram do jeziora. Bezwładnie chodzę po plaży. Nie mam pomysłu nad odnalezienie go. Muszę pogodzić się z myślą, że nigdy już nie będzie przy mnie. Postanawiam zawrócić.
Za nim doszłam do domu zdążyło się ściemnić- po drodze pytałam się wszystkich o Peetę.
Wchodzę do środka, ale nikogo nie widzę, więc kroję chleb, nalewam sobie wodę do kubka i idę na górę. Przeżuwam kromkę bardzo powoli, jakby to miałby być ostatni posiłek w moim życiu. Chleb. Wszystkie moje myśli zajmuje Peeta. Widzę go w obrazach, w perle, a nawet w chlebie. To jest moja wina, jak zwykle. Zawsze jak mnie poniesie, to mówię coś, czego później żałuję.
Kładę się na parapecie i patrzę na gwiazdy. Nie obchodzi mnie czy spadnę, równie dobrze mogłabym znowu uczestniczyć w głodowych igrzyskach. Ponieważ jest zimno zamykam okno i wyciągam łuk spod łóżka. Wychodzę na dwór. Tej nocy i tak bym spokojnie nie przespała.
Spaceruję po mieście. Tylko w nielicznych domach można zobaczyć światła- reszta zapewne śpi. Zimne powiewy wiatru są orzeźwiające. Jak byłam mała lubiłam taką jesienną pogodę. Patrzę na wielki zegar w centrum i widzę, że dochodzi ósma. Kręcę się dookoła placu, ale to i tak nie ma sensu. Wracam i dzwonię do mamy. Ostatnio nie mam nikogo, kogo mogłabym się poradzić. Nigdy wcześniej do niej nie dzwoniłam, bo miałam Peetę.
- Halo?- mówi.
- Cześć.- Odpowiadam krótko.
- Katniss, czy Peeta...
- Nie wiem gdzie jest!- krzyczę znów bez potrzeby.
- Nie znalazłaś nic, co wskazywałoby co się z nim dzieje?
- Oprócz kurtki nic.
- Jakiej kurtki?
- Nie wiem, znalazłam jakąś kurtkę, która jak mi się wydawało była zakrwawiona, lecz nie była.
- Należała do Peety?
- Tak, to raczej była jego kurtka.
- Katniss, co z nią zrobiłaś?- pyta dociekliwie, jakby coś zaczynała kojarzyć.
- Odłożyłam, a gdy wróciłam już jej nie było.
- Przeszukałaś okolicę?
- Tak!- jestem poirytowana, przecież to oczywiste, że przeszukałam.
- Nie umiem ci pomóc na odległość, zadzwoń jak się czegoś dowiesz.
- Dobrze.- Chcę odłożyć słuchawkę, gdy nagle słyszę głos mamy.
- Katniss!
- Tak?
- Obiecaj, że oddzwonisz.
Ostatnio moje obietnice mi nie wychodzą, ale mówię:
- Obiecuję, dobranoc.- Odkładam słuchawkę i idę do sypialni.
Siadam na fotelu i zamykam oczy. W pewnym momencie zasypiam i budzę się rano. To była pierwsza przespana noc, bez Peety. Czyżbym się odzwyczajała od niego, albo co gorsza nie potrzebowała go? Nie na pewno nie, bo od razu po tym jak wstałam zaczęłam płakać jak dziecko, co było dziwne bo nigdy nie płakałam. Jedyne co przytrzymuje mnie przy zdrowych zmysłach, to świadomość, iż jeszcze nie jest za późno.
Od paru godzin wykonuję te same czynności. To staje się monotonne. Siadam na parapecie i obserwuję co się dzieje.
Zwierzęta zbierają zapasy na zimę, ptaki odlatują. Zapewne muszę dziwnie wyglądać, bo ludzie, którzy przechodzą obok patrzą się na mnie jak na odmieńca. Nie dziwie się im. Siedzę teraz w samej koszuli nocnej, a na dworze jest co najmniej minus pięć stopni.
Nagle do moich uszu dociera głos Haymitcha.
- Do cholery, gdzie ty byłeś?
Nie widzę go, ale wiem, że rozmawia z kimś niedaleko domu. Osoba, do której skierowana była ta wypowiedź odpowiada mu, jednak mówi to tak cicho, że nie jestem w stanie usłyszeć kto, ani co mówił. Zakładam spodnie, zarzucam kurtkę i schodzę na dół w kapciach.
Omijam Sae i uchylam drzwi, przez które wchodzi Haymitch.
- Cześć.- mówi krótko, ale widzę w jego oczach coś w rodzaju ulgi.- Idź, przewietrz się.- dopowiada po chwili.
Nie wiem o co mu chodzi, ale być może chce się mnie pozbyć. Wychodzę na dwór i idę w kierunku miasta. Mogłabym pójść szukać Peety, ale straciłam nadzieję. Po drodze zbliżam się do grupki ludzi, którzy najwyraźniej mnie nie zauważają, bo rozmawiają dalej. W pewnym momencie pada imię Peeta i natychmiast odchodzę.
Ponieważ jest mi strasznie zimno spoglądam na stopy. No tak, nie wzięłam butów. Zawracam, a w tym samym momencie słyszę za sobą głos:
- Nie przywitasz się?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wiem, że Wam się nie chce komentować moich postów, ale tylko i wyłącznie dzięki temu mogę się dowiedzieć co o nich sądzicie, proszę poświęćcie tę chwilę.
Doceniam to, iż w ogóle to jesteś, jednak proszę zastosuj się do poniższych reguł:
**Czytasz- komentujesz, :D
**Jeżeli chcesz coś skrytykować, to podaj argumenty,
**Nie maskuj głupoty wulgaryzmami,
**Baw się dobrze!