piątek, 27 marca 2015

Rozdział VI

Ciągnę Peetę za sobą, być może znajdę kogoś kto opatrzy nam rany. Mówiąc nam, mam namyśli Peetę. Moja rana się zagoi, jeśli wyjmę pozostałości gwoździa.
Sytuacja w mieście jest w miarę opanowana. Co jakiś czas nowe hordy zmiechów napierają na wioskę, ale ludzie Paylor je rozstrzeliwują.
Pukam do paru domów, ale nikt nie jest chętny nam pomóc. Rana Peety krwawi. Boję się założyć mu krępulec, nie chcę, żeby stracił drugą nogę.
Nie mam siły nieść go dłużej. Kładę go przy drzewie i siadam. Czekam na jakiś moment, który zmotywuje mnie do dalszego działania. Nie sądzę, żeby ktokolwiek nam pomógł.
Wyciągam z torby butelkę wody, biorę łyka, a następnie obmywam Peecie i sobie ranę.
Słyszę warczenie, ale nie przejmuję się tym za bardzo. Jednak warczenie nie ustaje. Odwracam głowę i widzę zmiecha, który biegnie prosto na nas. Gwałtownie wstaję, ale przez bolącą nogę upadam. Po chwili podnoszę się i próbuję wycelować w zmiecha, jednak nie udaje mi się to, więc wyciągam nóż, który zabrałam Peecie. Zmiech przewraca mnie i biegnie dalej, ale wbijam mu nóż w nogę, co o dziwo go nie zatrzymuje i zaczyna mnie ciągnąć. Próbuję wyszarpnąć moją broń z jego łapy, ale ponieważ chyba utknęła tam na stałe, puszczam ją i upadam na ziemię. Przed czymś uciekał. Czołgam się w z powrotem w stronę drzewa.
Nagle nad nami pojawia się poduszkowiec, a na nim wyświetla się twarz Paylor.
- Uwaga!- zaczyna.- Z racji, iż nasze radary wykryły ogromną ilość zmieszańców, które nadciągają ze strony lasu, postanowiliśmy zabić je z powietrza.- Co to oznacza? Chyba nie mają zamiaru zrzucić bomb zapalających, by pozbyć się zmiechów? Podnoszę Peetę i ciągnę go w stronę najbliższego domu. Moje pukanie ponownie zagłusza głos naszego Prezydenta.
- Radzimy niezwłoczne schowanie się w domu, zamknięcie wszystkich okien lub drzwi i nie wychodzenie z budynku do odwołania. Zgromadźcie zapasy starczące na co najmniej dwa dni. Za pięć minut zrzucimy bomby z gazem, które powinny zabić zmieszańce.
Świetnie! Mamy tyle urządzeń, które pomogły by nam w walce, a oni chcą zagazować całą dwunastkę.
Nie zdążę. Nikt nie otwiera drzwi. Wszyscy biegają, szukają się nawzajem, niektórzy krzyczą, że Kapitol znowu chce nas wykończyć. Nie mam czasu się zamartwiać innymi ludźmi. Panicznie się boję, że nie uratuję Peety, że przeze mnie zginie. Nie dopuszczę do tego. W chwili gdy Paylor wykrzykuje, że została nam minuta, napotykam się na dziwny uchwyt wystający z ziemi. Bez zastanowienia chwytam go i próbuję podnieść do góry, co nie jest łatwym zadaniem. Kładę Peetę na ziemi i z całej siły ciągnę uchwyt. To był schron.
- Dziesięć sekund…- wpycham Peetę do środka, a on stacza się po paru schodach. W uszach dźwięczą mi słowa naszej Prezydent ,,pięć, cztery, trzy, dwa...". Zamykam klapę i upadam na podłogę.
Miałam koszmary- tylko tyle wiem, ale odzyskuję świadomość, gdy coś z całej siły wali mnie w głowę i budzę się z krzykiem. Odzyskuję świadomość. Spadłam ze schodów. Na szczęście, lub nieszczęście znajduję się w tym samym schronie, z żywym Peetą. Wstaję i rozglądam się po pomieszczeniu. Jest ciemno. Jedyne co udaje mi się dostrzec to świeczka, a obok niej zapałki. Leżą na półce, do której podchodzę i rozpalam świeczkę. Teraz widzę dokładnie całe pomieszczenie. Jest bardzo małe. W jednym rogu jest stolik z puszkami i alkoholem. Alkohol może odkazić ranę Peety. Podbiegam do stolika i tracę równowagę, po czym przewracam się na materac, upuszczając świeczkę, która od prędkości spadania gasi się. Staram się z niego sturlać, bo nie jestem w stanie się podnieść. sięgam po butelkę, zabieram wygasłą świecę i czołgam się dalej. W tym schronie nie ma kompletnie nic, co mogło by się przydać.
Gdy jestem przy schodach moją uwagę przykuwa niewielka metalowa szafeczka wisząca na ścianie. Podnoszę się, by przyjrzeć się obiektowi. Puszka- bo tak chyba można to nazwać- ma zardzewiałe drzwiczki i jest wielkości dłoni dorosłego mężczyzny. Delikatnie ją otwieram i przykładam świecę bliżej. W środku widzę jakieś plastikowe, okrągłe pudełeczko, gazy i bandaże. Pospiesznie zabieram zawartość szafeczki i zmierzam w stronę Peety. Kucam przy nim, wylewam alkohol na gazę i przykładam mu ją do ciągle krwawiących ran na nodze. Wzdryga się i otwiera oczy.
- Leż.- Mówię i zajmuję się dalszym odkażaniem rany. Teraz widzę, że zmiechy musiały bardzo go pogryźć. Jego rana jest bardzo głęboka, ale nie na tyle, by mówić o amputacji nogi. Kładę świeczkę obok i bandażuję, najsilniej jak się da.
Sięgam do torby, by napić się wody, gdy nagle zauważam, że moja kurtka jest cała przesiąknięta krwią. Zdejmuję ją, a następnie bluzkę i dopiero teraz uświadamiam sobie, że przecież moja rana od ugryzienia jeszcze się nie zagoiła. Zdejmuję bandaż, odkażam ją i zakładam nowy. Nie dobrze. Kończy mi się rolka, a ja mam do opatrzenia swoją nogę i rękę Peety. Ubieram się i przysuwam się do niego. Wygląda tak strasznie. Nie wiem, czy dam radę doprowadzić go do porządku. Płakać mi się chce, gdy pomyślę, że mogę go stracić. Nachylam się i całuję go w usta. Brakuje mi jego ciepła. Co prawda jest nie przytomny dopiero od paru godzin, ale dla mnie to bardzo dużo. Zwilżam bandaż alkoholem, żeby nie tracić gaz, kładę rękę Peety na kolanie i robię mu opatrunek.
Teraz muszę się zająć wyjęciem gwoździa z mojej nogi. Podwijam spodnie i przyglądam się łydce. Na szczęście z daleka widać ciało obce, więc bez problemu je wyciągam i upewniam się, czy wyjęłam cały przedmiot. Sądząc po wyraźnie widocznej ostrzejszej części przedmiotu, która tkwiła najgłębiej, uważam, że w mojej nodze nie ma niczego niepożądanego. Odkażam ranę bardzo dokładnie, a następnie owijam ją bandażem.
Wstaję i próbuję podnieść Peetę, by przenieść go na materac, gdy nagle budzi się.
- Cześć, Peeta.- Mówię cichutko, a on otwiera usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie może.
- Chcesz się napić?- widać w porę się orientuję o co mu chodziło, bo kiwa potwierdzająco głową. Odkręcam butelkę i daję mu ją. Bierze niepewnie łyk i oddaje mi butelkę, a ja dotykam jego rękę i pcham z powrotem w jego stronę. Po chwili zniknęła połowa zawartości butelki.
- Dziękuję, Katniss.
- Proszę. Peeta, wiem, że dopiero co się ocknąłeś, ale czy jesteś w stanie przemieścić się na ten materac?- pytam nieśmiało, wskazując przy okazji obiekt, który zamortyzował mój wcześniejszy upadek. Łatwiej jest przenosić osobę, która jest w pełni świadoma, tego co się z nią dzieje, aniżeli osobę na wpół przytomną.
- Myślę, że tak, ale pomożesz mi?
- Oczywiście.- Peeta wstaje, ale nie daje rady utrzymać się i upada prosto na mnie.
- Katniss....
- Co się stało?
- Mogę tu poleżeć, czy nadal chcesz, żeby znalazł się na materacu?
- Chcę i to bardzo, ale nie chcę, żebyś się nadwyrężał.
- Dobrze, a więc pójdę, ale pomóż mi.- Peeta idzie zgarbiony. Zapewne obawia się, że upadnie.
Kładę Peetą, a sama siadam tak, by jego głowa spoczywała na moich kolanach.
Przypominam sobie o okrągłym pudełeczku, które wyjęłam z szafki. Nie mam pojęcia gdzie może teraz być. Chcę być przy Peecie, ale muszę znaleźć opakowanie. Ostrożnie zsuwam jego głowę i po chichu wstaję. Mimo, iż pomieszczenie jest małe, to i tak trudno znaleźć w nim cokolwiek. Podchodzę do świeczki i nagle zauważam, że obok leży moja zguba. Podnoszę ją i wracam do Peety.
Na opakowaniu jest napisane, żeby stosować tylko przy wysokiej gorączce, lub przy dużym bólu
Zaglądam do środka i widzę tylko dwie tabletki. Dopiero teraz do mnie dociera, że właśnie kogoś okradam. Nie obchodzi mnie to za bardzo, teraz liczy się dla mnie tylko to, żeby doprowadzić Peetę do porządku. Siadam przy nim i daję mu dwie tabletki i wodę.
- Co to?- pyta zaskoczony.
- Tabletki przeciwbólowe.
- A co z tobą? Przecież widzę, że masz zabandażowaną nogę.
- To nic.
- Katniss, ty też je potrzebujesz.
- Właśnie, że nie! To ty masz gorączkę, nie ja!- krzyczę na niego. Co prawda mnie też przydała by się tabletka przeciw bólowa, ale jemu jest bardziej potrzebna.
- Połknę tylko jedną, z drugą zrób co chcesz.- Mówi po chwili.
- Znasz mnie, prawda?
- Tak Katniss, znam cię i wiem, że i tak mi tą tabletkę przemycisz w jedzeniu.
- Jedzenie!- nagle przypomniałam sobie o puszkach, które leżą obok nas. Biorę je do ręki. Jedna jest pusta, ale druga jest nawet nie otwarta.
- Skąd to masz?- pyta i po chwili dodaje, jakby coś sobie uświadomił.- I gdzie my jesteśmy?
- Peeta, jesteśmy w jakimś schronie, kazali nie wychodzić z domów, aż do odwołania, bo zagazowują teren.
- W czyim schronie?- podnosi się.
- Myślisz, że wiem?
- Katniss, czy my właśnie kogoś okradamy?!- mówi podniesionym głosem.
- Nie… to znaczy tak, ale możemy potem zapłacić tym ludziom.- Peeta się trochę uspokoił. Odkładam puszkę.
- A teraz połknij tabletkę.- Komenderuję, a on posłusznie ją połyka.
- Katniss, możesz mi obiecać, że nigdy mnie nie okłamiesz?- zaskakuje mnie tym pytaniem, więc chwilę się zastanawiam, ale ponieważ rozumiem, że dla Peety to bardzo ważne, odpowiadam:
- Obiecuję.- Tak myślę.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wiem, że Wam się nie chce komentować moich postów, ale tylko i wyłącznie dzięki temu mogę się dowiedzieć co o nich sądzicie, proszę poświęćcie tę chwilę.
Doceniam to, iż w ogóle to jesteś, jednak proszę zastosuj się do poniższych reguł:
**Czytasz- komentujesz, :D
**Jeżeli chcesz coś skrytykować, to podaj argumenty,
**Nie maskuj głupoty wulgaryzmami,
**Baw się dobrze!