piątek, 13 marca 2015

Rozdział V

Stoję na ganku razem z Peetą. Zewsząd słychać warczenie i krzyki. W jednej ręce trzymam łuk, a drugą ręką podtrzymuję Peetę, który nie jest w stanie normalnie stać.
- Może zostaniesz? Poradzę sobie.- Mówię, bo nie chcę, żeby szedł ze mną w takim stanie, to byłoby za bardzo ryzykowne.
- Katniss, nigdy cię nie zostawię, nawet jeśli to jest konieczne. Ostatnim razem, nasza rozłąka skończyła się tym, że mnie porwali, a ty zostałaś Kosogłosem.
- To była zupełnie inna sytuacja.- Zaprzeczam.
- Idę z tobą. Dasz mi nóż czy cokolwiek innego czym mógłbym cię obronić?
Patrzę na jego nogę, nie wygląda, aż tak źle, jednak wolałabym, żeby jej nadwyrężał. Szukam w mojej torbie noża i wręczam mu go.
- Chodź.- Komenderuję.
Dookoła nas przebiegają ludzie, chowają się w domach, niektórzy stoją na środku z nożami i na coś czekają. Dobiegamy do domu oblężonego przez zmiechy. Strzelam w sześć z nich i podbiegam do moich ofiar, by wyciągnąć strzały. W tym czasie Peeta przygniata jednego cegłami, które leżały na taczce i zabija kolejne dwa nożem, po czym podbiega do mnie i odpędza wygłodniałe bestie, w czasie gdy strzelam.
- Peeta, co zrobiliście z tym zmiechem, który mnie dopadł w wiosce?
- Wyrzuciliśmy.
- Co?!- wrzeszczę na Peetę. Wyrzucając zmiecha, przyciągnęli inne. Powinni spalić ciało, by nie było śladu po nim.
- Katniss, nie rozumiem, o co ci chodzi?
- Wiesz, że jak się zabije szerszenia to inne przylatują, prawda?- mówię, zabijając jeszcze parę mutantów.
- Sugerujesz, że tak samo dzieje się z nimi?- pyta z niedowierzaniem.
- Tak!
Zmieniliśmy pozycję. Teraz stoimy na dachu jednego z niskich domów. Stąd lepiej widzę co się dzieje.
- Peeta, trzeba powiadomić Paylor, może przyśle żołnierzy.
- Ale nie mamy czym jej zawiadomić.
- Może dostaniemy się do wieży radiowej?
- Katniss, w dwunastce nie było nigdy wieży radiowej!
- W dwunastce nie.
- Uważasz, że uda się nam przejść przez to stado zmiechów?
- Nam nie, ale jeśli ty tu zostaniesz i ściągniesz na siebie ich uwagę, to ja wejdę na najbliższe drzewo i zastrzelę te, które będziesz wabił.
- Katniss, nie mogę cię zostawić. Nie tutaj.
- Peeta, mnie się nic nie stanie, ale tym ludziom...- daję mu czas na przemyślenie. Ponieważ nie dał mi odpowiedzi, mówię:
- Peeta, gdybyś miał wybrać pomiędzy jednym życiem, a życiem dwóch tysięcy osób, to co byś wybrał?
-Oczywiście, że życie dwóch tysięcy...- nie czekam na to, co powie dalej.
- Świetnie! To ja już idę.- Peeta gwałtownie szarpie mnie za rękę, zapewne chce mnie zatrzymać.
- Gdybyś nie była tą jedną osobą!
- Proszę, Peeta, ja muszę iść.- Po chwili odzywa się:
- Nadal wybieram ciebie, ale jeśli musisz, to idź.- Mówi i całuje mnie. Co prawda krótko, ale nie mam czasu, żeby się nad tym rozczulać.
Jestem przy drzewie. Rozglądam się, by ocenić czy muszę wchodzić na drzewo, by zabić zmiechy, które zainteresowały się Peetą. Patrząc na opustoszałą okolicę, uznaję, że łatwiej mi będzie je zastrzelić z tej pozycji.
Rozprawiłam się z nimi bez problemu, więc biegnę dalej. Po drodze dopada mnie parę zmieszańców, ale nie kończy to się dla nich dobrze.
Gdy jestem przy stacji radiowej przypomina mi się, że nie ustaliliśmy miejsca spotkania. Mogę jeszcze zawrócić, ale to jest zbyt ryzykowne. Napinam cięciwę i wchodzę po schodach naszykowana na atak.
Na górze widzę konsolę z przyciskami- na szczęście- jest ich kilka. Zapewne gdyby Beetee to zobaczył zacząłby się śmiać, ale dla mnie to była zbyt poważna i trudna sprawa. Podchodzę do konsolki i przyglądam się przyciskom. Widzę suwak, z cyframi od zera do trzynastu, który przesuwam na cyfrę zero. To pewnie dystrykty. Obok jest zielony przycisk, który wciskam i chwytam leżący obok mikrofon.
- Halo, odbiór.- Mówię. Nie mam pojęcia jak można skontaktować się z Paylor. Nie wiem też czy wszystkie blokady, blokujące sygnał są przełamane .
- Halo, odbiór!- ku mojemu zdziwieniu ktoś się odzywa.
- Halo? Odbiór.
- Mówi Katniss Everdeen, odbiór.
- Katniss? Mówi Beetee, odbiór.- Beetee? Skąd on się wziął w Kapitolu?
- W dwunastce są zmiechy, powiedz Paylor, żeby przysłała posiłki, odbiór.
- Już mówię, poduszkowiec zaraz przyleci, bez odbioru.- Teraz pozostało mi tylko wrócić do Peety.
Gdy jestem na wysokości mniej więcej pierwszego piętra, deski zaczynają się uginać. Zaczynam biec, omijając przy tym co drugi stopień. W pewnym momencie deska zarywa się pode mną.
- Kto to budował?!- wrzeszczę, oskarżając przy tym, zapewne zmarłe już osoby. Pospiesznie wyciągam nogę spomiędzy desek, a jeden gwóźdź wbija mi się w nią. Wyjmuję go, ale chyba nie całego, bo był zardzewiały. Ledwo idę dalej, ale na szczęście już nic się nie załamało.
- Teraz wróć do Peety, Katniss…- mówię do siebie, by się zmotywować. Nie mogę upaść, nie wstanę.
Zmierzam w kierunku budynku, na którym pocałował mnie Peeta. Podpieram się drzewa i spoglądam na ranę. Nie jest duża, ale gwóźdź za pewne nadal tkwi we mnie. Patrzę na niebo. Poduszkowiec nadlatuje. Przybyli na czas.
Odwracam się i widzę stado zmiechów goniące kogoś. Strzelam do paru z nich i gdy sięgam do kołczanu po nowe strzały słyszę krzyk dobiegający zza moich pleców. Odwracam się i widzę zmiechy, które otoczyły Peetę. Napinam cięciwę i w tym samym momencie coś ciska mnie drzewo gryząc mnie w rękę. Sięgam po nóż, który...dałam Peecie. Rzucam łuk i odpycham zmieszańca, a następnie biorę strzałę, którą go zabijam.
Gwałtownie padam na ziemie szukając broni. Nie jestem w stanie się podnieść, więc czołgam się. Ziemia jest zimna i krucha, także wbijam w nią palce. Nie wiem po co. Być może, żeby czuć, że mam jakąś podporę? Opieram się o płot i idę dalej.
Gdy dochodzę do budynku, na którym powinien być Peeta, dostrzegam zmiechy, które się na coś rzuciły. Bez zastanowienia strzelam w cztery zmieszańce i podbiegam do obiektu ich zainteresowania.
Widzę pogryzionego Peetę. Jego nogą krwawi, jest blady i jakby nieobecny. W ręku trzyma nóż, którym zapewne się bronił.
Niebo jest zachmurzone. Dookoła zdaje się słyszeć strzały i wycie syren, ludzie biegają i pomagają rannym, kolejne fale zmiechów nadchodzą z północy, ludzie Paylor stoją z karabinami i strzelają w nie, jakaś bardzo ranna osoba przyszła do mnie i prosiła mnie o pomoc, ale nic mnie teraz mnie obchodzi. Podchodzę do Peety bliżej i kucam przy nim.
- Peeta, nie możesz umrzeć, słyszysz? Odezwij się, spójrz się na mnie, Peeta! Nie odpływaj!- potrząsam nim. Nie budzi się, więc nachylam się i całuję go. Czuję to samo gorączkowe ciepło, jak wtedy na arenie. Staram się wziąć go na ręce, lub znaleźć jakąś taczkę, żeby go przewieźć, ale w tym samym momencie budzi się. Doskakuję do niego.
- Peeta, Boże, ty żyjesz!
- Katniss...- mówi półgłosem.
- Nic nie mów, nie trać sił.- Przerywam mu.
- Katniss, jeśli będę mógł wybierać, wybiorę ciebie.

2 komentarze:

  1. Dodaj kolejny rozdział! Nie mogę się już doczekać, co będzie dalej. To jest takie wciągające. Czekam na dalsze części!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, jeszcze dwa tygodnie, poczekaj, poczekaj....

      Usuń

Wiem, że Wam się nie chce komentować moich postów, ale tylko i wyłącznie dzięki temu mogę się dowiedzieć co o nich sądzicie, proszę poświęćcie tę chwilę.
Doceniam to, iż w ogóle to jesteś, jednak proszę zastosuj się do poniższych reguł:
**Czytasz- komentujesz, :D
**Jeżeli chcesz coś skrytykować, to podaj argumenty,
**Nie maskuj głupoty wulgaryzmami,
**Baw się dobrze!