Przysadzista kobieta, o ciemnych oczach i krótkich blond włosach, mężczyzna wyglądający bardzo podobnie oraz mały- na oko- dziesięcioletni chłopiec patrzący z wyrzutem na Peetę stoją przed drzwiami domu Annie, z walizkami.
-Jejku, a co wy tu robicie w trójkę? Na kartce mam wyraźnie napisany Twój adres, Peeta.
Ściska w ręku malutką, pogniecioną karteczkę. Peeta przygląda się jej uważnie i z niezadowoleniem kręci głową, a Annie zakrada się do nas od tyłu i szepce:
-Peeta, powiedz mi, kim są Ci ludzie?
Na jej ustach widnieje sztuczny uśmiech. Występuję przed nich, żeby mogli wszystko sobie wytłumaczyć i podaję rękę każdej osobie. Wiem, że nie są to nieznajomi, więc nie obawiam się przykrych przygód.
-Nazywam się Katniss Everdeen. Peeta już tu nie mieszka. Sprzedał swój dom i wprowadził się do mnie.
Wskazuję ręką miejsce, o którym opowiadam. Zanim ktokolwiek zdąży się odezwać Peeta ruchem wyprowadza ich za drzwi i mówi, żeby poszli do jego obecnego miejsca zamieszkania, bo muszę się przebrać.
-Annie, przynieś jej sukienkę, wiesz którą.
Mówi, podchodzi do mnie i obejmuje mnie w tali.
-To moja daleka rodzina z Anglii. Katniss, nie wiem czemu przyjechali bez zaproszenia, wybacz.
Lekko mnie całuje, lecz przestaje po chwili, bo Annie zbiega na dół z jakąś torebką.
-Siadaj.
Komenderuje swoim ponaglającym tonem. Peeta podsuwa krzesło pode mnie i obydwoje stają za mną dyskutując o mojej fryzurze. Nie wiem co wykombinowali, ale teraz jestem zajęta czymś innym, a konkretnie rozmyślaniem o nowych przybyszach.
Nigdy nic nie słyszałam o krewnych Peety. W ogóle rzadko opowiada o swojej rodzinie. Może go to boli? W sumie, to ja też staram się nie mówić o Prim, Gale'u i tacie. Mogłam ich chronić, coś zrobić, cokolwiek, ale nie zrobiłam. Umarli. Wszyscy. Przeze mnie. Ciekawe czy gdybym połknęła łykołaki na arenie, to by żyli? Peeta by sobie poradził, może nawet lepiej niż ja? Ech, co ja gadam? Dałby sobie radę na sto procent. Jednak, gdyby coś teraz planował na pewno by mi to powiedział.
Czuję jak Annie szarpie mnie za włosy, a już po chwili mam je mocno spięte spinką.
-To po to, żeby loki nie rozwaliły się do wieczoru.
Odwracam się z wytrzeszczonymi oczami, a ona zmieszana cofa się za Peetę, który spieszy z wyjaśnieniami.
-Annie chodziło o to, żeby utrzymać ten efekt dłużej.
Mówi ze stoickim spokojem.
Ujmuję kule i wstaję, choć nie zostałam przekonana. Sięgam do torby i wyjmuję białą sukienkę z granatowymi dodatkami. Tę samą, którą pokazała mi wczorajszego wieczoru Annie, która prowadzi mnie właśnie do łazienki karząc rozebrać się. Zrzucam koszulę nocną, po czym zakładam suknię, idealnie dopasowaną do mojej sylwetki. Patrzę w lustro. Może to śmieszne, ale chciałabym w takiej iść do ślubu. Czuję się w niej bardzo dobrze i zwiewnie. Wszystko psuje mój gips, ale na szczęście drugą stopę zgrabnie przyozdabia ciemny pantofelek.
Gdy docieram do domu widzę, że wszystkie drzwi są dokładnie pozamykane, prócz jednego pokoju, który nie był od dawna używany, bo po prostu nie była nam potrzebna dodatkowa, malutka jadalnia. Peeta biegają w tą i z powrotem, bo goście nie dają mu spokoju. Na chwilę przystaje, by popatrzeć na mnie, lecz tylko wzdycha i biegnie dalej. Pomogłabym, ale w takim stanie mogę go spowolnić. Siadam przy wszystkich do stołu, na którym znajduje się mizerna waza z zupą, a chłopiec od razu zmienia miejsce, by siedzieć jak najbliżej mnie tym samym zabierając miejsce Peecie, który dopiero po dwudziestu minutach kompletnej ciszy siada z ulgą do stołu. Wtedy zaczyna się rozmowa.
-Jejku, a co wy tu robicie w trójkę? Na kartce mam wyraźnie napisany Twój adres, Peeta.
Ściska w ręku malutką, pogniecioną karteczkę. Peeta przygląda się jej uważnie i z niezadowoleniem kręci głową, a Annie zakrada się do nas od tyłu i szepce:
-Peeta, powiedz mi, kim są Ci ludzie?
Na jej ustach widnieje sztuczny uśmiech. Występuję przed nich, żeby mogli wszystko sobie wytłumaczyć i podaję rękę każdej osobie. Wiem, że nie są to nieznajomi, więc nie obawiam się przykrych przygód.
-Nazywam się Katniss Everdeen. Peeta już tu nie mieszka. Sprzedał swój dom i wprowadził się do mnie.
Wskazuję ręką miejsce, o którym opowiadam. Zanim ktokolwiek zdąży się odezwać Peeta ruchem wyprowadza ich za drzwi i mówi, żeby poszli do jego obecnego miejsca zamieszkania, bo muszę się przebrać.
-Annie, przynieś jej sukienkę, wiesz którą.
Mówi, podchodzi do mnie i obejmuje mnie w tali.
-To moja daleka rodzina z Anglii. Katniss, nie wiem czemu przyjechali bez zaproszenia, wybacz.
Lekko mnie całuje, lecz przestaje po chwili, bo Annie zbiega na dół z jakąś torebką.
-Siadaj.
Komenderuje swoim ponaglającym tonem. Peeta podsuwa krzesło pode mnie i obydwoje stają za mną dyskutując o mojej fryzurze. Nie wiem co wykombinowali, ale teraz jestem zajęta czymś innym, a konkretnie rozmyślaniem o nowych przybyszach.
Nigdy nic nie słyszałam o krewnych Peety. W ogóle rzadko opowiada o swojej rodzinie. Może go to boli? W sumie, to ja też staram się nie mówić o Prim, Gale'u i tacie. Mogłam ich chronić, coś zrobić, cokolwiek, ale nie zrobiłam. Umarli. Wszyscy. Przeze mnie. Ciekawe czy gdybym połknęła łykołaki na arenie, to by żyli? Peeta by sobie poradził, może nawet lepiej niż ja? Ech, co ja gadam? Dałby sobie radę na sto procent. Jednak, gdyby coś teraz planował na pewno by mi to powiedział.
Czuję jak Annie szarpie mnie za włosy, a już po chwili mam je mocno spięte spinką.
-To po to, żeby loki nie rozwaliły się do wieczoru.
Odwracam się z wytrzeszczonymi oczami, a ona zmieszana cofa się za Peetę, który spieszy z wyjaśnieniami.
-Annie chodziło o to, żeby utrzymać ten efekt dłużej.
Mówi ze stoickim spokojem.
Ujmuję kule i wstaję, choć nie zostałam przekonana. Sięgam do torby i wyjmuję białą sukienkę z granatowymi dodatkami. Tę samą, którą pokazała mi wczorajszego wieczoru Annie, która prowadzi mnie właśnie do łazienki karząc rozebrać się. Zrzucam koszulę nocną, po czym zakładam suknię, idealnie dopasowaną do mojej sylwetki. Patrzę w lustro. Może to śmieszne, ale chciałabym w takiej iść do ślubu. Czuję się w niej bardzo dobrze i zwiewnie. Wszystko psuje mój gips, ale na szczęście drugą stopę zgrabnie przyozdabia ciemny pantofelek.
Gdy docieram do domu widzę, że wszystkie drzwi są dokładnie pozamykane, prócz jednego pokoju, który nie był od dawna używany, bo po prostu nie była nam potrzebna dodatkowa, malutka jadalnia. Peeta biegają w tą i z powrotem, bo goście nie dają mu spokoju. Na chwilę przystaje, by popatrzeć na mnie, lecz tylko wzdycha i biegnie dalej. Pomogłabym, ale w takim stanie mogę go spowolnić. Siadam przy wszystkich do stołu, na którym znajduje się mizerna waza z zupą, a chłopiec od razu zmienia miejsce, by siedzieć jak najbliżej mnie tym samym zabierając miejsce Peecie, który dopiero po dwudziestu minutach kompletnej ciszy siada z ulgą do stołu. Wtedy zaczyna się rozmowa.
-Peeta, muszę Ci powiedzieć, że bardzo zaintrygowało nas to show, które było u was non- stop puszczane. Te śmierci były takie realistyczne. Fajnie, że zgodziliście się w nim uczestniczyć. Jesteście idealnymi aktorami.
Tkwię wpatrzona w kobietę z łyżką w buzi. Cała krew odpływa mi z twarzy.
-Bardzo chcielibyśmy poznać tych aktorów. Szczególnie tego chłopaka- jak wy to mówicie- z Czwórki.
Nadal żadne z nas nie ma ochoty się ruszyć. Czy ona mówi o Głodowych Igrzyskach? Czy w Anglii jest to puszczane jako film, by cała reszta świata myślała, że to jest zaplanowane? Finnick. Ewidentnie mówi o nim mowa.
Nigdy, przenigdy nie pojadę do kraju, z którego oni pochodzą.
-Gray, kochanie, nie strasz tych młodych ludzi.
Odzywa się jej mąż.
-Ach, no tak, wybaczcie, nie przedstawiliśmy się Tobie.
Wiem, że mówi do mnie, ale czuję, że wszystkie mięśnie zdrętwiały, Peeta lekko wystraszony przysuwa się do mnie i otacza mnie ramieniem, jednak nie zważając na to kobieta podaje mi rękę. Mięśnie odmawiają mi posłuszeństwa. Jestem niemal pewna, że gdybym podniosła rękę, to z trzaskiem wylądowałaby ona w talerzu zupy.
-Ja jestem Gray, to mój mąż Rob i nasz syn Kevin. Kevin bardzo Cię lubi i chciał Cię poznać, a my ponieważ dawno nie widzieliśmy naszego kochanego kuzyna, to postanowiliśmy przyjechać.
Nie ruszam się, a oni zrezygnowani siadają na krzesłach.
-Ona jest jakaś pomylona.
Mimo że szeptała dokładnie słyszymy jej słowa. Pomylona? Ja? Czy przez to, co się wydarzyło w moim życiu ludzie tak na mnie patrzą? Jak na pomyleńca? Kurczowo ściskam dłoń Peety. Nie rozpłaczą się, nie ma mowy. Nie przed nimi, bo uznają mnie za osobę niestabilną psychicznie. Mimo że palcom Peety wyraźnie brakuje krwi, moje kości znieruchomiały i za nic nie potrafią się rozluźnić, nawet wtedy, gdy w myślach błagam je, by to zrobiły.
-Dobra, dosyć tego. Możemy zamienić parę słów?
Wskazuje palcem przedpokój. Z trudem puszczam jego rękę. Obydwoje posłusznie wychodzą, każąc zostać synowi. Peeta lekko kiwa głową. Pewnie nie chce bym się martwiła i próbuje mi powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Ale... co ma być dobrze, skoro ludzie mnie tak postrzegają? Może Igrzyska jednak zamieniły mnie w zmieszańca? Zmiecha, który z daleka wydaje się straszny i tylko znajomi są w stanie normalnie na mnie patrzeć, bo wiedzą jaka byłam dawniej?
-Możesz po chichu otworzyć drzwi?
Zwracam się chrapliwym głosem do Kevina. Bez słowa wstaje i wykonuje moje polecenie nie spuszczając ze mnie wzroku.
Niestety- rozmawiają tak cicho, że słyszę tylko poszczególne słowa.
Przyglądam się mojemu odbiciu w zimnej zupie. Skóra wróciła do normalności po oparzeniach, więc dochodzę do wniosku, że ta kobieta za szybko ocenia ludzi, nawet nie po wyglądach, a po niektórych czynach, bądź ich braku. Gdy moja podobizna rozmazuje się, rozumiem, że wszyscy wrócili do pokoju i po pół godzinie znów zasiadają przy stole. Nigdy nie widziałam Peety bardziej zdenerwowanego. Cała szczęka mu drży i wygląda, jak chodząca bomba.
-Kiedy macie pociąg na lotnisko?
Stara się mówić najbardziej spokojnym tonem, ale mu to kompletnie nie wychodzi, ponieważ jego pytanie brzmi jak rozkaz. Czyżby zdenerwował się tak, bo mnie obrazili? Jeżeli tak, to się cieszę, że mam osobę, która zawsze stanie po mojej stronie. Ale szkoda, że się zdenerwował. I tak już dużo przeżył.
-Cóż, jeżeli to konieczne, to możemy pojechać już wieczorem.
Mówi Rob bardzo niskim głosem. Stara się zrobić wrażenie smutnej osoby. Widzę, że tak nie jest. Robi to tylko dla żony.
-Byłoby najlepiej.
Odpowiada dość nieuprzejmie Peeta. Zareagowałabym podobnie, gdyby jego tak obrażano.
Oburzona Gray wstaje, chwyta wszystkie walizki, a już za chwilę nie ma śladu po ich rodzinie.
-To jakaś porażka.
Peeta opada bezsilnie na krzesło. Przysuwam w dość niezgrabny sposób stołek, na którym siedzę co lekko go rozbawia. I o to chodzi. Żeby go rozchmurzyć. Kiedy się smuci jego oczy tracą cały błękit i robią się szare, a ja tego nie znoszę.
-Peeta, wiem, że niedługo wyjeżdżam...
Zawieszam się i nabieram powietrze. Tak strasznie się tego boję. Na szczęście nie muszę dokańczać. Peeta właśnie wstał, wziął mnie na ręce i zaniósł do jednego z zamkniętych pokoi. Jest ciemno. Nawet moja ręka zaciśnięta na ramieniu Peety jest niewidoczna.
Po zapaleniu światła widok jest oszałamiający. Widzę coś, czego nie zapomnę do końca życia, tyle, że moje dotychczasowe, niezapomniane wspomnienia to były koszmary, a tym razem czuję jak całe moje ciało napawa się widokiem. Praktycznie nikt, nigdy, nic dla mnie nie zrobił. Z Peetą jest wręcz odwrotnie. Robi wszystko, aby mnie uszczęśliwić, nie przejmując się swoim losem. Co prawda teraz nie poświęca się dla mnie, ale wiem, że gdyby miał to zrobić, to zrobiłby to.
Uwagę przykuwa biurko z wielgaśnym tortem na środku. Jest w połowie brązowy, a u góry pokryty lukrem co świadczy, że jest najprawdopodobniej czekoladowy. Na ścianach są namalowane wszystkie nasze wspomnienia począwszy od momentu podarowania chleba, skończywszy na tej chwili. Pokój, w którym praktycznie nigdy nie przebywałam stał pusty. Nadal taki jest, aczkolwiek biurko z wsuniętymi dwoma krzesłami, pastelowa lampa idealnie wpasowująca się w kolorystykę pomieszczenia i dwuosobowa kanapa dekorują go. Peeta stworzył miejsce do pisania książki, myślę.
Przyglądam się Prim widniejącej na ścianie. Jej chude, wątłe ręce ściskają mnie, bym nie poszła na platformę podczas Dożynek.
Jak na złość Jaskier właśnie podszedł do mnie i kładzie się na moich stopach. Nie odtrącam go, bo jest jedyną rzeczą po siostrze.
Dalej, po prawej widzę Rue, Peetę przykrytego warstwą błota i mchu, Catona próbującego skręcić kark dzieciakowi z Trójki, zmiechy, korony przyozdabiające skronie zwycięzców, czyli nas, mnie polującą razem z Galem...
Ocieram oczy z mimowolnie spływających łez i patrzę dalej, by nie przegapić niczego. Cały czas mam wrażenie, że śnię.
Peeta genialnie uwiecznił noce w pociągu, kiedy tuliłam się do niego, by przegonić koszmary, kolejne Dożynki, wszystkich sprzymierzonych z nami trybutów, cyferblat, rebelię, kokony, wybuch Orzecha, a nawet moment gdy przyłapałam go na sadzeniu prymulek.
Teraz muszę to wszystko zostawić.
Dopiero po skończeniu napawaniem się cudnym widokiem zauważam moją mamę i Annie z Feenem na kanapie. Mamę. Wróciła.
-Wszystkiego najlepszego, kochana!
Annie radośnie wykrzykuje życzenia i delikatnie przytula by nie zgnieść synka.
-Prezent już dostałaś.
Wskazuje głową na mój ubiór. Racja, ale czemu miałabym w ogóle dostać prezent?
Mama bez słowa wręcza małe pudełeczko raz po raz spoglądając na Peetę, który właśnie obejmuje mnie w tali.
-Albo mam sklerozę, albo to wam coś się poprzekręcało.
Mówię żartobliwie.
Prawda jest taka, że nie mam pojęcia czemu zostałam obsypana prezentami.
-Masz za dwa dni imieniny, Katniss.
Chowa twarz w moich włosach i lekko muska ustami moją szyję. Czuję jak przyjemne ciepło mnie wypełnia.
-Ja...
Przygryzam wargę i zaczynam szybciej mrugać oczami, żeby się nie rozpłakać.
-Nie dziękuj. Nie widziałaś wszystkich prezentów.
Annie jest wyraźnie szczęśliwa. To sztuka cieszyć się ze szczęścia innych. Umiejętność, którą można uzyskać dopiero po traumatycznych przeżyciach, jakich doznał każdy trybut i każda osoba z jego rodziny.
Uchylam wieczko pudełka. O dziwo znajduje się w nim jeszcze jedno, odrobinę mniejsze. Otwieram paręnaście pojemniczków, żeby dostać się tego właściwego.
-Możesz po chichu otworzyć drzwi?
Zwracam się chrapliwym głosem do Kevina. Bez słowa wstaje i wykonuje moje polecenie nie spuszczając ze mnie wzroku.
Niestety- rozmawiają tak cicho, że słyszę tylko poszczególne słowa.
Przyglądam się mojemu odbiciu w zimnej zupie. Skóra wróciła do normalności po oparzeniach, więc dochodzę do wniosku, że ta kobieta za szybko ocenia ludzi, nawet nie po wyglądach, a po niektórych czynach, bądź ich braku. Gdy moja podobizna rozmazuje się, rozumiem, że wszyscy wrócili do pokoju i po pół godzinie znów zasiadają przy stole. Nigdy nie widziałam Peety bardziej zdenerwowanego. Cała szczęka mu drży i wygląda, jak chodząca bomba.
-Kiedy macie pociąg na lotnisko?
Stara się mówić najbardziej spokojnym tonem, ale mu to kompletnie nie wychodzi, ponieważ jego pytanie brzmi jak rozkaz. Czyżby zdenerwował się tak, bo mnie obrazili? Jeżeli tak, to się cieszę, że mam osobę, która zawsze stanie po mojej stronie. Ale szkoda, że się zdenerwował. I tak już dużo przeżył.
-Cóż, jeżeli to konieczne, to możemy pojechać już wieczorem.
Mówi Rob bardzo niskim głosem. Stara się zrobić wrażenie smutnej osoby. Widzę, że tak nie jest. Robi to tylko dla żony.
-Byłoby najlepiej.
Odpowiada dość nieuprzejmie Peeta. Zareagowałabym podobnie, gdyby jego tak obrażano.
Oburzona Gray wstaje, chwyta wszystkie walizki, a już za chwilę nie ma śladu po ich rodzinie.
-To jakaś porażka.
Peeta opada bezsilnie na krzesło. Przysuwam w dość niezgrabny sposób stołek, na którym siedzę co lekko go rozbawia. I o to chodzi. Żeby go rozchmurzyć. Kiedy się smuci jego oczy tracą cały błękit i robią się szare, a ja tego nie znoszę.
-Peeta, wiem, że niedługo wyjeżdżam...
Zawieszam się i nabieram powietrze. Tak strasznie się tego boję. Na szczęście nie muszę dokańczać. Peeta właśnie wstał, wziął mnie na ręce i zaniósł do jednego z zamkniętych pokoi. Jest ciemno. Nawet moja ręka zaciśnięta na ramieniu Peety jest niewidoczna.
Po zapaleniu światła widok jest oszałamiający. Widzę coś, czego nie zapomnę do końca życia, tyle, że moje dotychczasowe, niezapomniane wspomnienia to były koszmary, a tym razem czuję jak całe moje ciało napawa się widokiem. Praktycznie nikt, nigdy, nic dla mnie nie zrobił. Z Peetą jest wręcz odwrotnie. Robi wszystko, aby mnie uszczęśliwić, nie przejmując się swoim losem. Co prawda teraz nie poświęca się dla mnie, ale wiem, że gdyby miał to zrobić, to zrobiłby to.
Uwagę przykuwa biurko z wielgaśnym tortem na środku. Jest w połowie brązowy, a u góry pokryty lukrem co świadczy, że jest najprawdopodobniej czekoladowy. Na ścianach są namalowane wszystkie nasze wspomnienia począwszy od momentu podarowania chleba, skończywszy na tej chwili. Pokój, w którym praktycznie nigdy nie przebywałam stał pusty. Nadal taki jest, aczkolwiek biurko z wsuniętymi dwoma krzesłami, pastelowa lampa idealnie wpasowująca się w kolorystykę pomieszczenia i dwuosobowa kanapa dekorują go. Peeta stworzył miejsce do pisania książki, myślę.
Przyglądam się Prim widniejącej na ścianie. Jej chude, wątłe ręce ściskają mnie, bym nie poszła na platformę podczas Dożynek.
Jak na złość Jaskier właśnie podszedł do mnie i kładzie się na moich stopach. Nie odtrącam go, bo jest jedyną rzeczą po siostrze.
Dalej, po prawej widzę Rue, Peetę przykrytego warstwą błota i mchu, Catona próbującego skręcić kark dzieciakowi z Trójki, zmiechy, korony przyozdabiające skronie zwycięzców, czyli nas, mnie polującą razem z Galem...
Ocieram oczy z mimowolnie spływających łez i patrzę dalej, by nie przegapić niczego. Cały czas mam wrażenie, że śnię.
Peeta genialnie uwiecznił noce w pociągu, kiedy tuliłam się do niego, by przegonić koszmary, kolejne Dożynki, wszystkich sprzymierzonych z nami trybutów, cyferblat, rebelię, kokony, wybuch Orzecha, a nawet moment gdy przyłapałam go na sadzeniu prymulek.
Teraz muszę to wszystko zostawić.
Dopiero po skończeniu napawaniem się cudnym widokiem zauważam moją mamę i Annie z Feenem na kanapie. Mamę. Wróciła.
-Wszystkiego najlepszego, kochana!
Annie radośnie wykrzykuje życzenia i delikatnie przytula by nie zgnieść synka.
-Prezent już dostałaś.
Wskazuje głową na mój ubiór. Racja, ale czemu miałabym w ogóle dostać prezent?
Mama bez słowa wręcza małe pudełeczko raz po raz spoglądając na Peetę, który właśnie obejmuje mnie w tali.
-Albo mam sklerozę, albo to wam coś się poprzekręcało.
Mówię żartobliwie.
Prawda jest taka, że nie mam pojęcia czemu zostałam obsypana prezentami.
-Masz za dwa dni imieniny, Katniss.
Chowa twarz w moich włosach i lekko muska ustami moją szyję. Czuję jak przyjemne ciepło mnie wypełnia.
-Ja...
Przygryzam wargę i zaczynam szybciej mrugać oczami, żeby się nie rozpłakać.
-Nie dziękuj. Nie widziałaś wszystkich prezentów.
Annie jest wyraźnie szczęśliwa. To sztuka cieszyć się ze szczęścia innych. Umiejętność, którą można uzyskać dopiero po traumatycznych przeżyciach, jakich doznał każdy trybut i każda osoba z jego rodziny.
Uchylam wieczko pudełka. O dziwo znajduje się w nim jeszcze jedno, odrobinę mniejsze. Otwieram paręnaście pojemniczków, żeby dostać się tego właściwego.