piątek, 18 września 2015

Rozdział XIX

Peeta naszykował tonę papieru, farby, pędzle, tusz i pióro. Cały dzisiejszy dzień mamy zamiar spędzić na uzupełnianiu naszej książki, jednak znając nas i nasze pomysł jak zazwyczaj będziemy się wygłupiać. Zawsze tak robimy, póki nie dochodzimy do momentu, który przypomni nam o zmarłych osobach, lub chwilach udręki.
-Od czego zaczynamy?
Jego pytanie sprawiło, że w mojej głowie zakwitł pewien dość nienaganny pomysł. Moglibyśmy opisać siebie nawzajem. Może to trochę dziwne, bo w końcu mieliśmy tam udostępnić nasze wspomnienia, ale warto by przyszłe pokolenia dowiedziały się o naszym wyglądzie i charakterze, o ile w telewizji nie będzie lecieć milion powtórek z krwawych, pamiętnych igrzysk.
-Od nas.
Robi dziwną miną, która przypomina uśmiech, zdziwienie i lekkie zakłopotanie. Teraz sobie uświadamiam jak to mogło zabrzmieć, więc od razu się poprawiam.
-Opisania nas.
Zaczyna się śmiać.
-Co się stało?
Nie przestaje, więc szturcham go w bok.
-No co?
-Wiem o co Ci chodziło, a o czym Ty myślałaś?
W tej chwili ja wybucham śmiechem.
-O niczym co by Ci się nie spodobało.
Peeta uśmiecha się figlarnie po czym przysuwa się do mnie, całuje w głowę i pyta się jak to sobie wyobrażam. Opowiadam mu o moim pomyśle. Od razu zabiera się do szkicowania czegoś, co dopiero po parunastu minutach zaczyna przypominać mnie. Zastanawiam się, czy jego biegłe, dokładne i silne ręce nadawałyby się do zakładania sideł, czy tylko do malowania? Muszę to niedługo przetestować, gdyż jestem bardzo ciekawa efektu.
Gdy maluje wygląda jakby zamknął się w sobie i odizolował od świata zewnętrznego. Cała towarzyskość odpływa, a na jej miejsce wchodzi skupienie. Patrzenie się na niego sprawia mi radość. Chwilami mam nadzieję, że nastanie okres spokoju. Taki, w którym będziemy mieli szansę na nadrobienie zaległości i normalne porozmawianie nie zaprzątając sobie głowy problemami trzeciego świata. Możemy to nadrobić właśnie teraz, właśnie tu.
-Peeta.
Momentalnie odkłada ołówek.
-Tak, kochanie?
Chyba pierwszy raz mnie tak nazwał, lecz nie przeszkadza mi to.
Ślina ciśnie mi na język najprostsze pytanie jakie tylko mogłam zadać, żeby go odciągnąć od rysowania.
-Kiedy masz urodziny?
Peeta robi wielkie oczy.
-Który dzisiaj?
-Pierwszy...
Przeciągam ostatnią samogłoskę. Oddycha z ulgą. Podnoszę brwi, by zawiadomić go, że nie dostałam odpowiedzi.
-Dwudziestego lipca.
Kiwam powoli głową starając się zapamiętać datę. Na szczęście nie zostało mi ich dużo, ponieważ jedyne o czym muszę pamiętać to urodziny Peety i mamy, ewentualnie Annie. Haymitch w swoje urodziny jest i tak zawsze zlany w trupa. Nie wiem czemu. Być może ma to gdzieś zapisane, lub ktoś mu o tym przypomina?
Waha się, a ja, ponieważ nie chcę, by znów zaczynał zadaję kolejne, jeszcze głupsze pytanie.
-A ulubiony kolor?
-Naprawdę czasem nie słuchasz co się do Ciebie mówi. Pomarańczowy.
Słucham. Pamiętam jak miałam na sobie sukienkę w tym kolorze i uważałam, że mu się spodoba. Rzecz jasna nie powiem tego, bo w przeciwnym razie mogłabym powiedzieć co innego niż walnąć pierwsze lepsze słowo, które przyszło mi do głowy.
-Katniss, o co chodzi?
-Czemu uważasz, że o coś musi chodzić?
Reaguję od razu, co nie wygląda wiarygodnie.
-Bo widzę to.
W końcu daję za wygraną:
-Pomyślałam, że może ten czas możemy spędzić inaczej.
Wstaje i bez słowa prowadzi mój wózek, sadza mnie na kanapie przed kominkiem, a następnie idzie do kuchni. Mam nadzieję, że się nie obraził. Chyba nie posadził mnie tutaj i  nie poszedł kontynuować uzupełniania książki?
Na szczęście nie, bo już po chwili wraca z grubym, puszystym kocem i dwoma kubkami. Przekręcam głowę na bok robiąc przy tym dziwną minę, która ma pokazać, że nie do końca wiem co ma zamiar zrobić. Usadawia się tuż obok i podaje mi naczynie. Już z daleka czułam ten piękny zapach, choć nie wiedziałam, że to ta sama gorąca czekolada, której nie piłam już dawno. Niemalże podskakuję w miejscu kiedy dostaję ją w swoje ręce. Przykładam kubek do ust w czasie gdy Peeta dokładnie opatula mnie kocem. Napój rozlewa mi się po języku. Uwielbiam ten smak. Nigdy przedtem nie miałam okazji, szansy na delektowanie się każdą chwilą, a tym bardziej posiłkiem bo ciągle czegoś ode mnie wymagano. Może to się zmieni? Marne powstanie w Kapitolu nie robi nikomu różnicy. W telewizji lecą non stop informacje z przebitkami na odbudowywane dystrykty. Miejmy nadzieje, że lata udręki mam już za sobą. Nie muszę pracować i polować. Praktycznie śpimy na pieniądzach, chociaż oddaliśmy część nagrody na rzecz Dwunastki.
-Jak noga?
Pyta popijając czekoladę i odsłaniając skrawek koca, by ujrzeć gips.
-Kiedy masz umówioną wizytę?
Dodaje pospiesznie. Szczerze to nie mam pojęcia. Haymitch może wiedzieć coś na ten temat. Od razu wywieziono mnie ze szpitala bez słowa wytłumaczenia.
-Nie wiem.
-Katniss...
Sięga po telefon. Jeżeli teraz zadzwoni to znając życie umówi mnie na najbliższy termin, albo jeszcze dzisiaj. Nie czuję się na siłach, więc wyrywam mu słuchawkę i chowam za sobą.
-Musimy się dowiedzieć.
Protestuje.
-Dowiemy się od Haymitcha.
Kończę rozmowę. Błyskawicznie kładę głowę na jego kolanach, bo widzę, że chciał się podnieść.
Nawija moje włosy związane w kitkę na palec. Robi tak przez dłuższy czas, aż w końcu odzywa się:
-Jutro?
Kręcę głową. Marzę o spędzeniu dniu nie robiąc nic konkretnego, ale przy Peecie.
Włącza telewizor, ale gdy tylko jest pokazane nasze zdjęcie z Dożynek chwyta z powrotem po pilot. Zatrzymuję jego rękę i przykładam palec do ust.
-Katniss i Peeta Mellark spowodowali śmierć czterech tegorocznych trybutów swoim aktem miłości...
Patrzę się na niego oburzonym wzorkiem. Nie chodzi mi o niego, lecz o to, co wygaduje reporterka. Nie jesteśmy po ślubie, choć- co jest prawdą- dużo osób tak uważa.
Nie szokuje mnie fakt, iż obwiniają nas za samobójstwa, lecz to, że jakimś cudem według osób transmitujących ten program jesteśmy małżeństwem. Nabieram powietrze, by wyrwać się z zamyślenia. Zaczynam słuchać bardzo uważnie każdego jej słowa. Niestety przegapiłam kawałek wypowiedzi, jednak nie robi mi to różnicy.
-...odwołane z powodu braku organizatora.
Założę się, że chodzi o Gale'a. Czyli to już pewne. Wszystkich moich bliskich po prostu trafił szlag. Oby Peeta został ze mną do końca.
Oczy mi napływają łzami. Peeta momentalnie wyłącza telewizor, a następnie rzuca pilotem w drugi kąt pokoju. Cała jego szczęka drży. Musi być bardzo zdenerwowany.
Kurczowo zaciska pięść na kocu. Nie jestem w stanie zatrzymać potoku łez. Peeta widząc to rozprostowuje dłonie i odgarnia mi włosy z czoła.
-Nic nie jest pewne.
Pociesza mnie. Jest pewne, skoro w mediach o tym mówią. Lekko popycham go za barki by się położył. Kładę głowę na jego ręce, a Peeta palcami unosi mój podbródek i nachyla się do pocałunku. W ostatniej chwili gdy nasze usta już się dotykają odwracam głowę. Wydaje się zaskoczony, ale zaczyna mnie całować w szyję. Przekładam nogę przez niego, lecz nie przestaje mnie całować. Moje ciało ogarnia fala gorąca. Kiedy chcę go pocałować z kolei on się odwraca. Szepczę mu do ucha, że go kocham najbardziej na świecie, a gdy nachylam się, żeby usłyszeć odpowiedź przyciąga mnie do siebie i bardzo mocno i namiętnie całuje. W momencie, w którym ponownie przykłada usta do szyi dzwoni telefon. Sięga po słuchawkę. Uważnie wsłuchuję się w każde wypowiedziane słowo. Mimo wszystko nie jestem w stanie wychwycić tego co chciałam. Peeta nerwowo zaczyna czegoś szukać.
Na pożegnanie rzuca tylko krótko zaraz wracam, odkłada słuchawkę i wychodzi.
Siedzę oszołomiona na kanapie. Słyszałam głos mężczyzny, tyle.
Po dłuższym zastanowieniu postanawiam zobaczyć co się stało. Pełznę w stronę kul. Trudno jest mi wstać z podłogi tym bardziej, że w całym domu jest potwornie zimno przez co zdrętwiały mi mięśnie. Nie wiem gdzie mógł pójść ani do kogo. Zapewne to musiało być coś ważnego, skoro poszedł nie zważając na nic. Otwieram drzwi akurat wtedy kiedy razem z poobijanym Haymitchem wpada do domu niczym burza. Bez słowa szybko przenosi mnie z powrotem do salonu.
-Co jest?
Pytam zdenerwowanym tonem. Peeta nawet nie usiadł. Kręci się po pokoju w kółko. Ręką wskazuje z wyrzutem na naszego gościa.
-Może mi ktoś powiedzieć co się stało?
Po wczorajszym incydencie z wywiezieniem mnie z Kapitolu wolę być informowana o ważnych sprawach.
-Katniss, jakby Ci to powiedzieć...
Zaczyna spokojnym tonem, ale Haymitch macha ręką.
-Daj spokój, po prostu jej powiedz.
Peeta patrzy na niego oburzony.
-Dobra, to ja powiem.
Peeta doskakuje do mnie i przytula. Coraz bardziej zaczyna mi to śmierdzieć.
-Skarbie, za trzy dni najprawdopodobniej wyjeżdżasz do Kapitolu.
Oznajmia to tak spokojnym tonem, że doprowadza mnie do szału, nim zrozumiałam co to oznacza.
-Że co proszę?!
-Przechwyciłem waszą pocztę gdy się dowiedziałem z telewizji, że przymusowo zostajesz organizatorem.
Wręcza mi list.

Panno Everdeen,
z radością informujemy, iż jest Pani jedyną krewną naszego organizatora Pana Hawthorne'a mogącą poprowadzić przyszłe Głodowe Igrzyska. Dajemy Pani 72 godziny na nastawienie się i przygotowanie do podróży. Musi Pani widzieć, iż jedzie Pani na czas nieokreślony. Należy uspokoić mieszkańców centrum, a tylko Pani jest w stanie to zrobić. Więcej wskazówek udzielimy na miejscu.
Z poważaniem
P. Brenn

Czytam zawiniątko po raz piąty, lecz nadal nie mogę w to uwierzyć. Tego nie napisała Paylor. Ona nie pisałaby tak entuzjastycznie. Ale co z tego? Widnieje tu wyraźny znak Kapitolu, więc nie mam jak się sprzeciwić. Mogłabym uciec na jakiś okres czasu, ale kara będzie nieunikniona. Nieokreślony czas? Nieokreślony czas bez Peety? Czyżby knuli jakąś krwawą jatkę dla kapitolińczyków? Po co aż tyle? Przecież przygotowania zawsze trwały rok, nie więcej, a tym razem to ja zostałam wybrana organizatora, czyli będę musiała zaplanować najgorszą z możliwych aren na tą okazję. Pamiętam co spotkało Senecę Crane'a... Teraz to raczej nie możliwe, chociaż kto wie? W każdej chwili mogli ze mną zrobić co tylko by zechcieli, jednak teraz Panem jest pod władzą rozsądnej osoby, ale to nie ma znaczenia, bo przecież ktoś ją do tego przekonał. Sama raczej nie urządziłaby czegoś, co wzbudziłoby zamieszki.
Z tego wszystkiego nie zauważyłam, że obok mnie siedzi tylko Annie. Rozkojarzona szukam Peety i Haymitcha, ale wyparowali. Nie kojarzę, żeby gdzieś wychodzili. Moja głowa czasem zawodzi pod tym względem. Spoglądam na Annie pytająco.
-Nie zauważyłaś, że wyszli? Peeta jest w sklepie. Poprosił, żebyś dzisiaj u mnie przenocowała.
To nie w jego stylu, raczej chciałby, żebym z nim została te ostatnie trzy dni.
Przysuwa nogą małą torbę i kule. Posłusznie podnoszę się bez większego zastanowienia. Nie pojadę, jestem tego wręcz przekonana. Nie opuszczę dystryktu na ,,nieokreślony czas" z nic na świecie.
Annie się zmieniła. Nie jest przestraszona i wydziczała. Pewnie dlatego, że ma dla kogo być silna. Jestem ciekawa jak wyglądało by moje życie gdyby chciała mieć dzieci? Po co w ogóle myśleć o dzieciach, skoro mroczne czasy wracają? Czy co roku będziemy urządzać krwawe igrzyska dzieciom z Kapitolu żeby się odegrać? Nie mam zamiaru narażać przyszłych pokoleń na to, co się teraz dzieje. Stoję na progu starego domu Peety. Annie zadbała o każdy najmniejszy szczegół. W niektórych miejscach stoją pięknie przyozdobione różnorakimi muszlami wazony. Na suficie wiszą sieci rybackie, a kąty ścian zdobią nieznane mi rośliny. Po schodach spływa aksamitny, turkusowy dywan. Gdzieniegdzie  stoją szafki upstrzone w kwiaty. Wrażenie robią ręcznie robione firanki z wyszytym drzewem genealogicznym. Musi naprawdę nie mieć co robić, uważam. Drzewo nie należy od zwykłego, bo zamiast liści widnieją na nim drobne muszelki. Wyszukuję na nim Finnicka. Jego wizerunek jest wyblakły. To pewnie zamierzony efekt. Myślę, że Annie i Peeta mieliby ze sobą o czym rozmawiać. Ma talent. Nie potrafiłabym usiedzieć w miejscu i tkać takie arcydzieła. Widać znalazła sobie zajęcie. Tęskni za Finnickiem, to jasne. Pamiętam jak wiązałam węzły, bo nie mogłam znieść świadomości, że Peeta cierpi.
Jej sypialnia jest kremowo- błękitna. Tutaj również widać efekty jej pracy. Lampy z własnoręcznie zrobionym abażurem owiniętym mnóstwem małych wstążeczek wygląda przepięknie, zresztą jak cała reszta idealnie dopasowanych kolorystycznie małych przedmiotów. Większość z nich wydaje mi się zbędna, jednak razem stanowią pokój marzeń.
-Rozgość się!
Rzuca moją torbę na łóżko.
-Porywam Cię na dwadzieścia cztery godziny!
Obwieszcza żartobliwie.
-Jutro rano będziesz z powrotem u siebie.
Zawiesza głos.
-W sumie to się cieszę, że tu ze mną będziesz, bo dzisiaj wypada rocznica śmierci Finnicka.
Nie wiem co powiedzieć, skoro do tej pory dręczą mnie myśli, że to ja pozbawiłam go życia.
Może to i dobrze, że ją dziś wesprę? Może tym choć w najmniejszym stopniu zmniejszę jej ból?

6 komentarzy:

  1. Ach, naprawdę rewelacyjnie piszesz...Nie mam pojęcia skąd bierzesz pomysły - świetne!
    http://obudzona-ze-wschodem-slonca.blogspot.com/2015/09/idea-doskonaosc.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To bardzo miłe, dziękuję. :)
      U Was już oczywiście byłam. ;)

      Usuń
  2. Super blog <3.Piszesz cudownie,miło mi się go czyta <3.
    Również zapraszam cię na swojego http://igrzyskasmiercialways.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję, to motywujące. :)
      U Ciebie już byłam i zostawiłam komentarz, możesz się mnie tam częściej spodziewać. ^-^

      Usuń
    2. Tak,wiem już ci odpisałam xD i dodałam to o co prosiłaś.Pozdrawiam i życzę ci weny! ;3

      Usuń
    3. Ooooo., super. :D
      Również PiŻW! :')

      Usuń

Wiem, że Wam się nie chce komentować moich postów, ale tylko i wyłącznie dzięki temu mogę się dowiedzieć co o nich sądzicie, proszę poświęćcie tę chwilę.
Doceniam to, iż w ogóle to jesteś, jednak proszę zastosuj się do poniższych reguł:
**Czytasz- komentujesz, :D
**Jeżeli chcesz coś skrytykować, to podaj argumenty,
**Nie maskuj głupoty wulgaryzmami,
**Baw się dobrze!