Jasna, wytapetowana, wypełniona białymi meblami sala przeraża mnie. Moja noga spoczywa na wyciągu, a obok łóżka siedzi komitet powitalny złożony z prawie wszystkich dotychczasowych współlokatorów. Nie widzę jedynie Beeteego, Peety, Annie i Enobarii- co nie jest dziwne. Nigdy nawet nie rozmawiałyśmy ze sobą. Wysilam się, by przypomnieć sobie jak się tu znalazłam. Ciepłe, delikatne barwy zachodzącego słońca spowodowały, że zasnęłam, lecz za nic nie pamiętam dalszego ciągu wydarzeń. Na widok przytomnej mnie wszyscy wstają i ślęczą nade mną co- nie ukrywam- denerwuje.
-Hej, ciemna maso, siedzisz tu od godziny i gapisz się na ścianę. Rozum Ci odjęło?
Przekręcam głowę, ale nic więcej nie robię. Czuję się obolała i jest mi niedobrze. Musieli mnie tu przenieść w surowych warunkach, bo gdyby przyjechała karetka czy cokolwiek innego, co mogłoby wygodnie przewieść mnie do tego miejsca nie miałabym licznych siniaków na nogach i rękach. Pielęgniarka prowadzi w moją stronę wózek i komenderuje, że nie możemy dłużej czekać. Na co czekać? Czy nie powinno się przytrzymać mnie jakiś czas w szpitalu?
Atmosfera wydaje się dziwnie napięta, nikt nic mówi, ale za to przemieszczamy się tak szybko, że gdy Haymitch- który pcha mój wózek- zatrzymał się na pewnym skręcie omal nie spadłam. Osoby, które mijamy są przestraszone i zdezorientowane. Ja też. Co mogłoby nakłonić ich, by tak szybko ewakuować się ze szpitala? Oby to nie miało związku z Peetą, myślę. Przeczuwam, że tak jest, ale cały czas nie mogę pojąć czemu atmosfera jest taka jaka jest.
Świeże powietrze owiewające moją twarz pomaga się odprężyć, jednak po chwili znowu zaczynam się denerwować, gdyż władowują mnie na peron, a zaraz potem do najbliższego pociągu. Rzecz jasna sami również wsiadają, ale walizki już czekają w środku. Coś jest nie tak. Czemu się ich nie spytałam wcześniej o co chodzi? Mogłabym już obmyślać dalszy plan działania, a tym czasem siedzę na przypiętym do barierki wózku inwalidzkim podczas gdy inni nerwowo wykonują typowe dla nich czynności, czyli Haymitch przetrząsa barek w poszukiwaniu wódki, Effie sprawdza grafik- jej nieodzowną cześć życia- a Johanna oskrobuje stół nożem do masła. Nikt nie pisnął nawet słowem czemu oraz gdzie jedziemy.
-Powie mi ktoś o co chodzi?
Odzywam się wreszcie. Mój były mentor wypuszcza z ręki szklankę, a ta rozsypuje się w setki kawałków i syczy do Johanny:
-Hej, ciemna maso, siedzisz tu od godziny i gapisz się na ścianę. Rozum Ci odjęło?
Przekręcam głowę, ale nic więcej nie robię. Czuję się obolała i jest mi niedobrze. Musieli mnie tu przenieść w surowych warunkach, bo gdyby przyjechała karetka czy cokolwiek innego, co mogłoby wygodnie przewieść mnie do tego miejsca nie miałabym licznych siniaków na nogach i rękach. Pielęgniarka prowadzi w moją stronę wózek i komenderuje, że nie możemy dłużej czekać. Na co czekać? Czy nie powinno się przytrzymać mnie jakiś czas w szpitalu?
Atmosfera wydaje się dziwnie napięta, nikt nic mówi, ale za to przemieszczamy się tak szybko, że gdy Haymitch- który pcha mój wózek- zatrzymał się na pewnym skręcie omal nie spadłam. Osoby, które mijamy są przestraszone i zdezorientowane. Ja też. Co mogłoby nakłonić ich, by tak szybko ewakuować się ze szpitala? Oby to nie miało związku z Peetą, myślę. Przeczuwam, że tak jest, ale cały czas nie mogę pojąć czemu atmosfera jest taka jaka jest.
Świeże powietrze owiewające moją twarz pomaga się odprężyć, jednak po chwili znowu zaczynam się denerwować, gdyż władowują mnie na peron, a zaraz potem do najbliższego pociągu. Rzecz jasna sami również wsiadają, ale walizki już czekają w środku. Coś jest nie tak. Czemu się ich nie spytałam wcześniej o co chodzi? Mogłabym już obmyślać dalszy plan działania, a tym czasem siedzę na przypiętym do barierki wózku inwalidzkim podczas gdy inni nerwowo wykonują typowe dla nich czynności, czyli Haymitch przetrząsa barek w poszukiwaniu wódki, Effie sprawdza grafik- jej nieodzowną cześć życia- a Johanna oskrobuje stół nożem do masła. Nikt nie pisnął nawet słowem czemu oraz gdzie jedziemy.
-Powie mi ktoś o co chodzi?
Odzywam się wreszcie. Mój były mentor wypuszcza z ręki szklankę, a ta rozsypuje się w setki kawałków i syczy do Johanny:
-Miałaś jej powiedzieć.
Obojętnym wzrokiem patrzy na niego i wzrusza ramionami.
-Cały niepotrzebny czas spędziłam przy pilnowaniu Peety i Katniss razem z wami. Powinniście więc wiedzieć, że nic takiego nie zrobiłam. Skoro jesteś taki chętny do tłumaczeń, proszę!
Haymitch zaciska w dłoni klamkę od szafeczki, która została przed chwilą perfidnie wyrwana w napadzie złości. Effie poprawia brunatną perukę i zaczyna bardzo cichym i spokojnym głosem.
-Widzisz, kochana, musimy się stąd jak najszybciej wynosić, bo Kapitolińczycy troszkę się zbuntowali po tym, gdy taki los spotkał te niewinne dzieci. Oczywiście to nie nasza wina.
Przygryzam wargę, a Effie jak gdyby nigdy nic kontynuuje.
-Peeta Annie i Beetee są w swoich dystryktach. Nie chcieliśmy was wywozić razem, bo nie wiadomo jakby to się skończyło.
Dawna Trinket wróciła. Widzę to, bo znów trzyma notatki w ręku, a jej entuzjazm jest nieznacznie mniejszy od tego, który miała dwa lata temu. Jednak jej nowa odsłona podoba mi się o wiele bardziej, gdyż brązowe włosy i purpurowe ubrania sprawiają, że wygląda młodziej. Haymitch wyciąga kolejną szklankę po czym z kieszeni wydobywa piersiówkę. Nie dam mu się upić póki nie wydobędę wszystkich informacji. Podnoszę kule, które leżą tuż obok mnie i nie zastanawiając się wstaję, wytrącam z jego rąk wódkę po czym z powrotem siadam w obawie, że wpadnie w szał. O dziwo tylko patrzy się na mnie i również siada zrezygnowany. Może zrozumiał swój błąd?
-Od początku.
Proponuję im wyjaśnienie zaistniałej sytuacji, której nie do końca rozumiem.
Johanna bierze głęboki oddech, przewala się na kanapę i poprawia poduszki.
-Z Peetą jest w porządku, bo zapewne o to Ci chodzi.
Kręcę głową. Nie chodzi mi wyłącznie o niego, a raczej o całą resztę.
-No więc dzieciaki wpadły na jakże cudowny pomysł i dobrały się w wyimaginowane pary, jeśli można to tak nazwać po czym w imię miłości zadźgały się nożami. Ponieważ przeżyły tylko dwie z sześciu osób ludzie się zbuntowali i uznali, że to nasza wina, bo nie umiemy się nimi zająć. Informacje zostały zatajone, ale Kapitolińczycy nadal chcą nas dopaść, więc uciekamy. Zrozumiałaś?
Do końca podróży siedzę cicho jak myszka. Odezwanie się w tak napiętej sytuacji grozi kłótnią, a to jest ostatnie czego bym chciała. Czwórka zabitych dzieci spowodowała zamieszki, ale co to ma do nas? Chyba nie sądzą, że my je podburzyliśmy? Nie chcę powstania. Kapitol ma sprzymierzeńców w Jedynce, więc może niektóre osoby będą walczyć w imię dobra? Zaprzątam sobie głowę niepotrzebnymi rzeczami, ponieważ cokolwiek tam się dzieje nie dotyczy nas. Jesteśmy mile drogi stamtąd, więc co nam może grozić?
Effie pcha mnie, a Haymitch przechwytuje w locie, bo z zamyślenia nie zauważyła, że mamy do pokonania schody, więc gdyby nie on zjechałabym w dół, najprawdopodobniej na kolejną stację. Zaraz potem Trinket macha radośnie przez okno. Johanna nawet się nie pożegnała, ale co mi zależy. I tak znając Panem i jego możliwości niedługo się spotkamy. Peeta wygląda jakby przesiedział na peronie całą noc. Tępy wzrok i znoszona koszula sprawia, że jego wygląd diametralnie się zmienił. Obok niego siedzi Annie z Feenem i cały czas o czymś nawija. Zapewne próbuje go zagadać, ale on tylko przytakuje. Walizki leżą rozwalone przed nimi. Feen zaczyna płakać, ale na głos mamy uspokaja się. Z początku nie zauważają nas, ale Annie niczym wyrwana z transu krzyczy do Peety, mimo, że ten siedzi obok.
-Hej, przyjechali! Peeta, przyjechali!
Podnosi głowę z początku wolno i ociężale, lecz gdy nasz wzrok się krzyżuje jakby olśniony podskakuje i podbiega do Haymitcha po czym odpycha go tym samym zabierając mnie z jego objęć. Zerkam przez jego ramię na Annie. Wygląda na szczęśliwą. Może to przez to, że widzi radosnych nas, albo, że trzyma w rękach najważniejszą dla niej osobę na świecie. Haymitch zajmuje miejsce obok niej, a walizki układa jedna obok drugiej, by łatwiej było je zabrać. Odwraca się. Chyba daje nam czas dla siebie. Peeta przez cały ten czas patrzył na moje oczy. Zarumieniam się, lecz ponieważ nie mogę zakryć twarzy włosami, ani też schować jej w futrze robię to, co zrobiłam podczas wywiadu z Caesarem Filckermanem, czyli chowam twarz w koszuli Peety. Nie sadza mnie na wózku ani na ławce, tylko bez słowa zmierza w kierunku Wioski Zwycięzców.
W połowie drogi daję Haymitchowi znak, żeby dał mi kule, ponieważ nie wiem ile Peeta może wytrzymać ze mną na rękach. Posłusznie podaje mi je, ale Peeta na ich widok przyspiesza kroku. Próbuję się wyszarpnąć co nie jest łatwe z nogą w gipsie. W sumie to dla niego lepiej, gdyż nie ucieknę i nie sprzeciwię się kiedy będzie chciał mnie gdziekolwiek przenieść. Annie chyba załatwiła wszystkie formalności związane z kupnem domu w Kapitolu, bo od razu do niego wchodzi zaś my mamy do przejścia jeszcze kawałek, bo jego dom był oddalony na odległość trzech budynków. Pierwsze co robi po wejściu to sadza mnie i idzie rozpalić w kominku. Gdy kończy siada obok po czym nakrywa nas trzema kocami. Cała drżę. To prawda, ale nie wiem czy to z zimna czy z nerwów. Co mam myśleć o ich samobójstwie? Nawet mnie przy tym nie było i uznano nas za martwych, więc jakim cudem oskarżają o to właśnie nas? Może szukają winnego, albo sensacji do telewizji. Liczyłam, że show się skończyło, ale chyba nie miałam racji. Niektóre osoby nadal pragną krwawych walk, lub po prostu czegoś ciekawego. Dręczą mnie te myśli i to bardzo. Kładę głowę na kolanach Peety.
-Nie mamy łatwo.
Wzdycha. Nie odzywam się, dzięki czemu może kontynuować.
-Arena, Ćwierćwiecze, rebelia, powstanie w Kapitolu... Co jeszcze nas czeka?
Odgarnia mi włosy z czoła po czym kładzie się obok.
-Nie wiem.
Zaczynam.
-Ale wiem, że damy radę, bo mamy siebie.
Mówię stanowczo, co chyba go rozwesela. Mocno mnie przytula. Czuję, że jest zdenerwowany, bo serce mu bije bardzo szybko. Patrzy się w martwy punkt na ścianie. Nie chcę, żeby coś doprowadziło go do większej depresji.
Otulam nas kocem, gdyż nadal jest strasznie zimno. Zapomniałam już co spotkało Gale'a. To okropne. Wybuch zabił trzy ważne dla mnie osoby. Czemu to nie mogło być co innego? Czemu nie mogli zginąć poprzez wpakowanie im kuli w łeb? Czemu musieli cierpieć?
-Jesteś najlepszą dziewczyną jaką kiedykolwiek poznałem.
Takie wyznania ni z tego ni z owego zawsze sprawiają, że czuję się głupio gdy pomyśle o moich zamiarach parę lat temu. Nadal nie wiem co do niego czułam i zapewne się nie przekonam.
-Dużo poznałeś?
Próbuję przekręcić to w żart, ponieważ nie czuję się pewna w takich sytuacjach.
-Wiesz, odkąd wygraliśmy sporo osób koniecznie chciało się ze mną poznać.
Uśmiecha się figlarnie, a ja przeczesuję ręką jego gęste, blond włosy. Obok nas kładzie się Jaskier, który najwyraźniej odnalazł się w świecie, w którym nic nie jest pewne, bo jego właściciel może zniknąć w każdej chwili zostawiając go. Dałabym wszystko, by ta chwila zatrzymała się i bym mogła w niej żyć. To samo kiedyś powiedział Peeta. Nie rozumiałam znaczenia tych słów, gdyż myślałam, że gramy, a tym czasem on czuł to co ja dzisiaj.
Odległość jaka dzieli nas od ognia jest dość duża, jednak jego oczy zrobiły się szkliste od patrzenia się w płomień.
Kładę nogę na poduszce, bo boję się, że przy pierwszej lepszej okazji zgniotę ją, czego bardzo nie chcę.
Przy słabym świetle kominka mój salon wydaje się być mały i przytulny. W całym domu jest ciemno. Jedynie księżyc oświetla kuchnie. W mroku wyszukuję ust Peety. Całuję go z początku wolno i delikatnie, ponieważ czekam aż się ocknie, bo przez chwilę kompletnie nie zareagował tylko nadal patrzył się w nicość. Wygląda jakbym pocałunkiem wyrwała go z transu. Poprawia koc, ale nie przestaje mnie całować. Głód. Właśnie to czuję za każdym razem i powiększa się z każdą kolejną chwilą. Nie nazwałabym się specjalistką od głodu, bo ten jest zupełnie inny. Po dłuższej chwili przestajemy, a ja od razu usypiam w jego objęciach. Przygryzam wargę, a Effie jak gdyby nigdy nic kontynuuje.
-Peeta Annie i Beetee są w swoich dystryktach. Nie chcieliśmy was wywozić razem, bo nie wiadomo jakby to się skończyło.
Dawna Trinket wróciła. Widzę to, bo znów trzyma notatki w ręku, a jej entuzjazm jest nieznacznie mniejszy od tego, który miała dwa lata temu. Jednak jej nowa odsłona podoba mi się o wiele bardziej, gdyż brązowe włosy i purpurowe ubrania sprawiają, że wygląda młodziej. Haymitch wyciąga kolejną szklankę po czym z kieszeni wydobywa piersiówkę. Nie dam mu się upić póki nie wydobędę wszystkich informacji. Podnoszę kule, które leżą tuż obok mnie i nie zastanawiając się wstaję, wytrącam z jego rąk wódkę po czym z powrotem siadam w obawie, że wpadnie w szał. O dziwo tylko patrzy się na mnie i również siada zrezygnowany. Może zrozumiał swój błąd?
-Od początku.
Proponuję im wyjaśnienie zaistniałej sytuacji, której nie do końca rozumiem.
Johanna bierze głęboki oddech, przewala się na kanapę i poprawia poduszki.
-Z Peetą jest w porządku, bo zapewne o to Ci chodzi.
Kręcę głową. Nie chodzi mi wyłącznie o niego, a raczej o całą resztę.
-No więc dzieciaki wpadły na jakże cudowny pomysł i dobrały się w wyimaginowane pary, jeśli można to tak nazwać po czym w imię miłości zadźgały się nożami. Ponieważ przeżyły tylko dwie z sześciu osób ludzie się zbuntowali i uznali, że to nasza wina, bo nie umiemy się nimi zająć. Informacje zostały zatajone, ale Kapitolińczycy nadal chcą nas dopaść, więc uciekamy. Zrozumiałaś?
Do końca podróży siedzę cicho jak myszka. Odezwanie się w tak napiętej sytuacji grozi kłótnią, a to jest ostatnie czego bym chciała. Czwórka zabitych dzieci spowodowała zamieszki, ale co to ma do nas? Chyba nie sądzą, że my je podburzyliśmy? Nie chcę powstania. Kapitol ma sprzymierzeńców w Jedynce, więc może niektóre osoby będą walczyć w imię dobra? Zaprzątam sobie głowę niepotrzebnymi rzeczami, ponieważ cokolwiek tam się dzieje nie dotyczy nas. Jesteśmy mile drogi stamtąd, więc co nam może grozić?
Effie pcha mnie, a Haymitch przechwytuje w locie, bo z zamyślenia nie zauważyła, że mamy do pokonania schody, więc gdyby nie on zjechałabym w dół, najprawdopodobniej na kolejną stację. Zaraz potem Trinket macha radośnie przez okno. Johanna nawet się nie pożegnała, ale co mi zależy. I tak znając Panem i jego możliwości niedługo się spotkamy. Peeta wygląda jakby przesiedział na peronie całą noc. Tępy wzrok i znoszona koszula sprawia, że jego wygląd diametralnie się zmienił. Obok niego siedzi Annie z Feenem i cały czas o czymś nawija. Zapewne próbuje go zagadać, ale on tylko przytakuje. Walizki leżą rozwalone przed nimi. Feen zaczyna płakać, ale na głos mamy uspokaja się. Z początku nie zauważają nas, ale Annie niczym wyrwana z transu krzyczy do Peety, mimo, że ten siedzi obok.
-Hej, przyjechali! Peeta, przyjechali!
Podnosi głowę z początku wolno i ociężale, lecz gdy nasz wzrok się krzyżuje jakby olśniony podskakuje i podbiega do Haymitcha po czym odpycha go tym samym zabierając mnie z jego objęć. Zerkam przez jego ramię na Annie. Wygląda na szczęśliwą. Może to przez to, że widzi radosnych nas, albo, że trzyma w rękach najważniejszą dla niej osobę na świecie. Haymitch zajmuje miejsce obok niej, a walizki układa jedna obok drugiej, by łatwiej było je zabrać. Odwraca się. Chyba daje nam czas dla siebie. Peeta przez cały ten czas patrzył na moje oczy. Zarumieniam się, lecz ponieważ nie mogę zakryć twarzy włosami, ani też schować jej w futrze robię to, co zrobiłam podczas wywiadu z Caesarem Filckermanem, czyli chowam twarz w koszuli Peety. Nie sadza mnie na wózku ani na ławce, tylko bez słowa zmierza w kierunku Wioski Zwycięzców.
W połowie drogi daję Haymitchowi znak, żeby dał mi kule, ponieważ nie wiem ile Peeta może wytrzymać ze mną na rękach. Posłusznie podaje mi je, ale Peeta na ich widok przyspiesza kroku. Próbuję się wyszarpnąć co nie jest łatwe z nogą w gipsie. W sumie to dla niego lepiej, gdyż nie ucieknę i nie sprzeciwię się kiedy będzie chciał mnie gdziekolwiek przenieść. Annie chyba załatwiła wszystkie formalności związane z kupnem domu w Kapitolu, bo od razu do niego wchodzi zaś my mamy do przejścia jeszcze kawałek, bo jego dom był oddalony na odległość trzech budynków. Pierwsze co robi po wejściu to sadza mnie i idzie rozpalić w kominku. Gdy kończy siada obok po czym nakrywa nas trzema kocami. Cała drżę. To prawda, ale nie wiem czy to z zimna czy z nerwów. Co mam myśleć o ich samobójstwie? Nawet mnie przy tym nie było i uznano nas za martwych, więc jakim cudem oskarżają o to właśnie nas? Może szukają winnego, albo sensacji do telewizji. Liczyłam, że show się skończyło, ale chyba nie miałam racji. Niektóre osoby nadal pragną krwawych walk, lub po prostu czegoś ciekawego. Dręczą mnie te myśli i to bardzo. Kładę głowę na kolanach Peety.
-Nie mamy łatwo.
Wzdycha. Nie odzywam się, dzięki czemu może kontynuować.
-Arena, Ćwierćwiecze, rebelia, powstanie w Kapitolu... Co jeszcze nas czeka?
Odgarnia mi włosy z czoła po czym kładzie się obok.
-Nie wiem.
Zaczynam.
-Ale wiem, że damy radę, bo mamy siebie.
Mówię stanowczo, co chyba go rozwesela. Mocno mnie przytula. Czuję, że jest zdenerwowany, bo serce mu bije bardzo szybko. Patrzy się w martwy punkt na ścianie. Nie chcę, żeby coś doprowadziło go do większej depresji.
Otulam nas kocem, gdyż nadal jest strasznie zimno. Zapomniałam już co spotkało Gale'a. To okropne. Wybuch zabił trzy ważne dla mnie osoby. Czemu to nie mogło być co innego? Czemu nie mogli zginąć poprzez wpakowanie im kuli w łeb? Czemu musieli cierpieć?
-Jesteś najlepszą dziewczyną jaką kiedykolwiek poznałem.
Takie wyznania ni z tego ni z owego zawsze sprawiają, że czuję się głupio gdy pomyśle o moich zamiarach parę lat temu. Nadal nie wiem co do niego czułam i zapewne się nie przekonam.
-Dużo poznałeś?
Próbuję przekręcić to w żart, ponieważ nie czuję się pewna w takich sytuacjach.
-Wiesz, odkąd wygraliśmy sporo osób koniecznie chciało się ze mną poznać.
Uśmiecha się figlarnie, a ja przeczesuję ręką jego gęste, blond włosy. Obok nas kładzie się Jaskier, który najwyraźniej odnalazł się w świecie, w którym nic nie jest pewne, bo jego właściciel może zniknąć w każdej chwili zostawiając go. Dałabym wszystko, by ta chwila zatrzymała się i bym mogła w niej żyć. To samo kiedyś powiedział Peeta. Nie rozumiałam znaczenia tych słów, gdyż myślałam, że gramy, a tym czasem on czuł to co ja dzisiaj.
Odległość jaka dzieli nas od ognia jest dość duża, jednak jego oczy zrobiły się szkliste od patrzenia się w płomień.
Kładę nogę na poduszce, bo boję się, że przy pierwszej lepszej okazji zgniotę ją, czego bardzo nie chcę.
Na drzewie nic mi nie grozi, a jednak czarny zmiech dosięga mojej nogi przez co zlatuję. W chwili gdy moja strzała przeszywa jego ciało zamienia się w małą, drobną Rue. Doskakuję do niej gwałtownie próbując wyszarpnąć broń. Po wyjęciu jej dziewczynka skurcza się, a jej ręce zamieniają się w dwa, piękne czarne skrzydła. Po raz ostatni słyszę czteronutową melodię i odlatuje w przestworza. Skaczę za nią, ale nie jestem w stanie jej dosięgnąć. Przewracam się o kłodę leżącą pod moimi stopami, lecz gdy wstaję wszystko diametralnie się zmienia. Cała aura wytworzona przez jasne słońce znika, ziemia twardnieje, słyszę kogoś za mną i w dodatku czuję parzący ból w lewej ręce. Na domiar złego kompletnie nie wiem gdzie obecnie się znajduję. Unoszę się ponad ziemię, a już po chwili siedzę na czymś nadzwyczaj miękkim, a poparzenie- bo co innego mogłoby to być- przestaje szczypać i cała moja dłoń ochładza się. Mrugam szybko oczami, by dać mózgowi znać, że już koniec zmyślania i trzeba przejść do rzeczywistości, która okazuje się być przyjemna.
Przede mną klęczy Peeta starannie obmywając moją rękę i zerkający co chwila na mnie. Przymrużam oczy.
-Widać nie możesz beze mnie żyć.
Nadal nie mogę zrozumieć co się stało.
-Na chwilę poszedłem zrobić śniadanie, a Ty tak się rzucałaś, że spadłaś z kanapy po czym niemalże wsadziłaś rękę do kominka.
Wybuchamy śmiechem. Nie potrafię się uspokoić, bo wyobrażam sobie jak bardzo to musiało być komiczne.
-A co ze śniadaniem?
Pytam robiąc przy tym minę jaką robią dzieci gdy chcą coś dostać. Peeta podnosi mnie, lecz nie przestaje się śmiać.
Na stole czekają kanapki wyglądające przepysznie. Nie czekając na niego nakładam dwie na talerz. Wewnętrzna część ręki, która niefortunnie poparzyłam spuchła, przez co nie będę mogła strzelać z łuku. Mam nadzieję, że ta czynność nie przyda mi się w najbliższym czasie. Peeta podchodzi do mnie z apteczką .
-Nic mi nie będzie, daj spokój.
-Mam złe przeżycia z poparzeniami i tym podobnym. Zresztą Ty chyba też?
Racja. Strzelali do mnie kulami ognia, ale na szczęście trafiła mnie tylko jedna. Maść wsmarowywana w moją rękę przypomina tą z Kapitolu i tak naprawdę mam nadzieję, że nią jest, ponieważ tamta działała od razu. Nie myliłam się. Szczypanie znika od razu.
-Co dziś robimy?
Pytam po skończonym posiłku.
-W Twoim stanie pozwolę Ci ewentualnie pisać albo czytać, chyba, że chcesz ten czas spędzić ze mną.
Uśmiecham się na samą myśl o spędzeniu całego dnia tylko z Peetą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wiem, że Wam się nie chce komentować moich postów, ale tylko i wyłącznie dzięki temu mogę się dowiedzieć co o nich sądzicie, proszę poświęćcie tę chwilę.
Doceniam to, iż w ogóle to jesteś, jednak proszę zastosuj się do poniższych reguł:
**Czytasz- komentujesz, :D
**Jeżeli chcesz coś skrytykować, to podaj argumenty,
**Nie maskuj głupoty wulgaryzmami,
**Baw się dobrze!