piątek, 19 czerwca 2015

Rozdział XV

Krąży wokół mnie niczym sęp wokół pożywienia. Staram się wbić wzrok w martwy punkt, by nikt nie mógł odczytać co właśnie przeżywam. Chwile milczenia są okropne. Chwile wyczekiwania jeszcze gorsze, a chwile, w których nie ma Peety to najgorsze chwile jakich mogę doświadczyć.
-Pierwsze pytanie. Jedna szansa.
Zawiesza głos, a jego słowa dźwięczą mi w głowie przez jakiś czas, który chyba zatrzymał się w miejscu.
-Czemu mnie nie kochasz?
Ktoś wysuwa drugie takie samo krzesło, ale odwrócone, więc nie widzę czy cokolwiek się na nim znajduje. Muszę zachować zimną krew, nie pokażę, że się boję, o siebie, Peetę i o wszystkich, którzy są tutaj ściągnięci. Skorupa na nodze pękła kompletnie, przez co bardzo duży ból sprawia mi choćby napięcie mięśni.
-Mówisz, czy mamy go potraktować jeszcze gorzej, za zabicie siedmiu ludzi z mojej ekipy?
-Myślisz, że czemu Cię nie kocham? Jesteś krwiopijcą i sadystą, zmieniłeś się, Gale!
Wyrzucam z siebie. Gale macha ręką, po czym ledwo widzialną przeźroczystą rurką w stronę fotela przepływa zgniło żółta substancja. Po pokoju roznosi się głuchy, przeraźliwy krzyk. Przeszywa mnie dreszcz, gdy pomyślę, co zawierał ten płyn. Gale coś wspominał o jadzie gończych os, ale on ma inną konsystencje.
-Co to?
-Trucizna.
Ironiczny uśmiech nie schodzi mu z twarzy. Mam co raz większe obawy, że osobą od której dzieli mnie zaledwie dwadzieścia metrów może być Peeta. Zauważyłam, że z nadgarstków i stóp sączy się krew. Zapewne w napadzie złości zaczęłam się szarpać, a igły wykorzystały okazję do wbicia się w moje ciało. Mroczy mi przed oczami, chcę,  żeby ktoś mnie przytulił, ale nie chcę, żeby tym kimś był Gale. Zresztą on nie był by do tego zdolny, właściwie nie wiem jakie ma zamiary. Wiem tyle, że chce mnie dla siebie, lecz w ogóle nie rozumiem co chce tym osiągnąć. Nigdy go nie polubię, a co do dopiero pokocham. Nie czuję nic do nikogo, prócz Peety. On jest jedynym powodem dla którego walczę. Mogą mnie torturować, ale nie zabiją moich uczuć.
-Zastanawiam się czy dalej pytać, czy po prostu działać? Uparta jesteś.
Nie odzywam się. Nie mam najmniejszych szans wpłynąć na to, co się dzieje z osobą po drugiej stronie. Najchętniej pozbyłabym się Gale'a jedną strzałą, ale w tej pozycji jedyne co mogę zrobić to się nie poddawać. Kolejna dawka trucizny wlewa się do czyjegoś organizmu. Dopiero teraz zauważam, iż krzyki nie ustają.
-Przestań!
Staram się wydać z siebie jak najgłośniejszy dźwięk, ale nie daję rady. O dziwo on podchodzi do mnie po czym popycha narzędzie tortur, na którym siedzę bliżej butli ze zgniło żółtym płynem. Jestem na tyle blisko, by wyraźnie słyszeć coraz głośniejsze i przerażające wrzaski. Odpinają moje ręce od kolczastych klamr, lecz kostki nadal w nich tkwią. Każda próba wyzwolenia nóg z obręczy kończy się kolejnymi draśnięciami skóry.
Rozglądam się po sali i widzę, że jeśli mogłabym wstać choć na chwilę, to byłabym w stanie dobiec do jednego ze strażników przy drzwiach i zabrać mu karabin. Plan jest, teraz trzeba go wykonać, co nie będzie łatwe z sześcioma pilnującymi mnie osobami, które nie mają zamiaru spuścić mnie z oka. Nie będę patrzeć na moje dłonie, ponieważ boję się co zobaczę. Widziałam o wiele gorsze rany, ale teraz każda rzecz jest w stanie wytrącić mnie z równowagi.
-Kotna, powiedzmy sobie szczerze, ile razy byłem dla Ciebie ważniejszy niż ten blondyn?
Obiecałam sobie, że będę mówić prawdę.
-Byłeś dla mnie ważny, gdyby nie Ty, pewnie Prim i mama umarłyby z głodu, gdybyś nie wspierał ich podczas siedemdziesiątych czwartych głodowych igrzysk.
-A Peeta? Czy on im pomógł? Czy Tobie pomógł? Miałaś przez niego kłopoty, a ze mnie pożytek.
-Pomógł, bardziej niż Ty!
Dławię się łzami, bo mam stu procentową pewność, iż Peeta jest właśnie torturowany na moich oczach. Prawdą nic nie wskóram, muszę mieć na niego sposób. Jeżeli zacznę udawać zakochaną, to może wypuszczą Peetę, a ja ucieknę- w przeciwnym razie Peeta będzie chciał popełnić samobójstwo i nie będzie miał nikogo, kto go przed tym powstrzyma. Nigdy nie miał samobójczych myśli, ale możliwe, że efekty osaczania ujawniają się dopiero teraz. Nie mogę też kłamać, inaczej Peeta będzie miał jeszcze większe przekonanie, że nie kochałam go naprawdę. Bardzo mi go brakuje. Tęsknię za nim, zawsze tęsknię gdy go nie ma i zawsze o nim myślę, w mojej głowie jest zawsze dla niego miejsce.
-Czemu to robisz?
Gale kuca obok mnie i chwyta za rękę.
-Bo Cię kocham i nie chcę, żebyś resztę życia spędziła z oszustem.
-To nie jest oszust, Ty nim jesteś.
-Nie mów tak, kochanie.
-Nie nazywaj mnie tak!
Dwóch mężczyzn podbiega do mnie i przyciska z powrotem do krzesła, a pozostali wychodzą.
-Myślałem, że jesteś mnie warta, a tym czasem się myliłem! Jesteś przekonana, że Peeta Cię kocha i Ty go kochasz, a to nie prawda! Może mi powiesz, że igrzyska was połączyły?
-Połączyła nas jego miłość do mnie, a nie show w telewizji!
Wściekam się.
-Jego do Ciebie?
Mówi, jakby coś sobie uświadomił i był z tego dumny.
-Tak jego miłość, bo gdyby mnie nie kochał, to nic by z tego nie było.
Serce zaczyna mi bić mocniej z nerwów.
-Będzie mu przykro, gdy powiem, że nie była odwzajemniona, prawda?
-Nie, bo Peeta wie, że go kocham. Kocham i nie przestanę, rozumiesz?
-Katniss...
Doskakuje do mnie
-Przy mnie będziesz miała wszystko co tylko będziesz chciała, przez te miesiące rozłąki zrozumiałem co do Ciebie czuję.
Jedyne co bym chciała, oprócz uwolnienia prawdopodobnie zniewolonego Peetę , to gips, lub inne usztywnienie na spuchniętą nogę.
-Miłość?
Pytam zgryźliwie.
-Tak, kocham Cię ponad wszystko, nie chcę bez Ciebie żyć, Kotna zgódź się.
Nie zgodzę się na bycie z nim, bo życie bez Peety jest pozbawione kolorów i szczęścia. Muszę stąd uciec, nie obchodzi mnie jakie będą tego konsekwencje, byleby Peecie się nic nie stało.
-Gdzie jest Peeta?
-Dla niego jest już za późno, mamy tylko siebie.
Mówi to z takim spokojem, że wydaje mi się to nieprawdziwe. Krzyki nadal nie ustają, więc jest szansa, że da się coś zrobić. To jeszcze nie jest czas, by się poddać, mogę spróbować walczyć.
-Oswobodź mnie.
Przybieram minę zdenerwowanej, ale jednocześnie słabej i kruchej dziewczyny. Gale ruchem ręki wskazuje na moje nogi, które po chwili są uwolnione od kolczastych klamr. Oddycham z ulgą i powoli wstaję, a on widząc, że kuśtykam podbiega po czym kładzie moją ręką na jego ramieniu. Nie mam siły się rzucać, szarpać, czy też uciekać. Nie robię tego też dlatego, że to przypomina mi o pobytach w lesie, gdy to jedno z nas musiało pomóc drugiemu przejść drogę do domu, gdyż tamto nie było w stanie. Prowadzi mnie w kierunku przeciwnym od krzesła, przy którym tkwi rurka transportująca truciznę do czyjegoś ciała. Zawracam, na co Gale nie reaguje gniewnie, wręcz przeciwnie, wygląda jakby toczył walkę z samym sobą. Jestem przekonana, iż coś go na siłę zmieniło. Nie był osaczony, bo niby czym, skoro wszystkie kokony i wszelkie rzeczy związane z panowaniem Snowa były usunięte. To prawda, że nie zlikwidowano wszystkich, ale Gale raczej nie miałby dostępu do dużej dawki jadu, a tym bardziej ktoś z zewnątrz, w końcu Gale przyczynił się w dużej mierze do obalenia władz Kapitolu. Opieram się o kolumnę, a w tym samym czasie do pomieszczenia wchodzi uzbrojona grupa ludzi, co powoduje panikę u Gale'a i jego ekipy. Narzędzia tortur momentalnie zostają przesunięte do dawnych cel, a w sali robi się cicho jak na cmentarzu. Niepostrzeżenie zmierzam ku celi, do której schowali się wszyscy obecni tu mężczyźni, bo jest szansa, że trafię do Peety. Słyszę dźwięk, jaki wydaje pistolet podczas ładowania magazynku. Teraz wiem, że nas szukają i że to, co robi Gale jest nielegalne. Mogłabym do nich podejść, lecz obawiam się, iż to może źle poskutkować, ponieważ nie jestem w stu procentach pewna, że to o nas chodzi i ci ludzie są po naszej stronie. Poruszanie się sprawia mi bardzo duży ból, ale czuję w sobie konieczność zobaczenia kto jest na fotelu. Ktoś wychodzi z pokoju jednocześnie zostawiając uchylone drzwi, do których zmierzam, ale nie kończy się do dla niego dobrze, bo gdy podnosi strzelbę na ziemi pojawia się czerwona plama, która oznacza, że już nie wstanie.
-Znaleźć ich!
Zostało mi niewiele czasu, a muszę dotrzeć do Peety na czas i w razie potrzeby go chronić.
Z balkonów na linach zjeżdża paru mężczyzn. Rozpoczyna się prawdziwa rzeź, w której na szczęście nie biorę udziału. Korzystając z okazji wchodzę do pokoju, z którego wydobywają się głuche jęki. Po drodze parę pocisków przelatuje tuż obok mnie, lecz orientuję się, że nie były one wystrzelone celowo w moją stronę. Ciągnę swoją nogę za sobą, gdyż ból całkowicie mi ją sparaliżował.
Celę blokuje kłódka po drugiej stronie, co znacząco zmienia mój plan działania.
Kiedyś ojciec opowiadał mi o tym, jak jego kolega trafił do więzienia w Dwunastce, ponieważ ukradł jeden, mały kawałek węgla, ale ten uciekł przez kraty wentylujące pomieszczenie. Pozostaje teraz pytanie, czy i w kapitolińskich lochach były owe kraty?
Wszystko wydaje się zanikać w ciemności. Nawet ból i dźwięki strzelaniny ustają. Jedyne co przeszywa mnie dogłębnie to krzyki, które są niemalże niesłyszalne, jednak po wsłuchaniu się, można się dowiedzieć z której celi dochodzą wrzaski. Nadzieję daje mi otwór w ścianie, przez który byłabym w stanie się przecisnąć. Dziura jest na wysokości okna łazienkowego, ale z nogą w takim stanie nic nie zdziałam. Potrzebuję czegoś, na czym mogłabym się podsadzić, jednak nie ma w pobliżu nic co pomogłoby mi się wspiąć.
Po mojej lewej słyszę kroki- muszę się streszczać. Podchodzę do ściany i łapię się kawałka zerwanej tapety, a zdrową stopę wpycham w szczelinę, by mieć podparcie. Wdrapanie się na wysokość otworu okazało się nie być trudnym zadaniem, więc już po chwili siedzę po drugiej stronie na parapecie. Krzyki nasilają się i zaczynam mieć obawy, że nie jestem sama. Skaczę po czym czuję ból niezabezpieczonej nodze. Z drugiego końca pomieszczenia dochodzą jęki. Zmierzam na czworaka w tym kierunku, ale w pewnym momencie podłoga zarywa się pode mną przez co wpadam do zakurzonego tunelu, w którym zjeżdżam do nieznanej mi lokacji. Panicznie próbuję wyhamować rękami, lecz nic nie pomaga i właśnie znajduję się w ciasnym korytarzu. Jestem blisko celu, jednak nie wiem czy to jest to, co chciałam osiągnąć, ponieważ szepty i krzyki dobiegające zza zakrętu odbijają się echem po pokoju. Idę w ciemności do oświetlonego miejsca. Przywieram do ściany gdy do moich uszu dociera czyjś głos:
-Gadaj!
Do kogokolwiek mówił nie dostał odzewu.
-Uknułeś to, żeby ją zranić. Udało Ci się- owinąłeś ją sobie wokół palca i teraz o nikim innym nie myśli. Jaka szkoda, że to Twoje ostatnie chwile, prawda?
Ledwo słyszalny wyraz wydobywa się z czyjś ust:
-On?
-Nie przejmujesz się tylko losem swojej ukochanej, co? 
Pisk jaki wydaje nóż ocierający się o jakiś przedmiot jest przerażający.
-Powiem Ci, jeśli chcesz wiedzieć. On był tylko pionkiem, potrzebowałem go, żeby ją tu zaciągnął, a teraz Ty będziesz przynętą. Znowu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wiem, że Wam się nie chce komentować moich postów, ale tylko i wyłącznie dzięki temu mogę się dowiedzieć co o nich sądzicie, proszę poświęćcie tę chwilę.
Doceniam to, iż w ogóle to jesteś, jednak proszę zastosuj się do poniższych reguł:
**Czytasz- komentujesz, :D
**Jeżeli chcesz coś skrytykować, to podaj argumenty,
**Nie maskuj głupoty wulgaryzmami,
**Baw się dobrze!