Nie kłamałam mówiąc, że nic nie czuje- naprawdę nic nie czułam. Widocznie zemdlałam.
Teraz znajduję się w naszej grupowej sypialni z bandażem na nodze oraz czymś w rodzaju cienkiej skorupy. Nie wygląda to na gips, więc chyba nie złamałam nogi. Próbuję się podnieść, ale jestem przypięta pasami. Przez moment czuję się jak zwierzę w klatce, na szczęście przechodzi mi gdy słyszę okrzyk powitalny Annie.
-Katniss! Martwiłam się bardzo.
Przytula mnie. Dopiero gdy się przesunęła, widzę, że za nią stoi Peeta. Ze spuszczoną głową, rękoma założonymi za plecy wygląda jak dziecko, które coś nabroiło. Zapewne za to, co mi się stało wini siebie. Annie nie zważając na nas odpina mi pasy, a następnie zaczyna mi tłumaczyć czemu jestem poprzypinana.
-Słuchaj, spałaś godzinę, musieli Ci podać zastrzyki, żebyś zasnęła, ale podczas tego strasznie się rzucałaś, a Peeta był w takim stanie, że musiałam go tu zaciągnąć razem z Johanną i Haymitchem. On też się martwił. Próbowałam mu powiedzieć, że go potrzebujesz, ale nic do niego nie docierało, stał przy oknie cały czas. Tak jak już mówiłam Haymitch dosłownie przywlókł go do Ciebie.
-Annie, rozumiem.
Przerywam jej bo zaczynała się nakręcać i zaraz zaczęłaby pewnie niepotrzebnie tłumaczyć siebie, a ona nie mówiąc wskazuje na sukienkę, którą mam cały czas na sobie. Nóż trafił tuż obok, jednak nie jest zakrwawiona.
-Podobno możesz chodzić, ale nie możesz nadwyrężać tej nogi. Ukruszyła Ci się kość. Nie pytaj co to znaczy, z tego co wiem, to nic bardzo poważnego.
Peeta podchodzi do nas.
-Zostawię was samych, jak będziesz chciała, to pamiętaj, że możesz wstać.
Gdy wychodzi dodaje:
-Mellow ma małe szanse na przeżycie, wiem, bo Gale powiedział, że się ,,zajmie małą".
-Idiota.
Skwitowałam.
Annie wychodzi bardzo cicho, a Peeta doskakuje do mnie.
-Katniss nie będę Cię przepraszał, bo za takie coś się nie wybacza, ale proszę nie gniewaj się.
-Da się przebaczyć i ja właśnie tak zrobię. Kocham Cię, a po drugie to nie była Twoja wina.
Zakrywam mu usta dwoma palcami. Nie chcę, żeby kontynuował. Bardziej przejmuje się losem Mel i wszystkich dzieci na arenie. Jedynym sposobem jest wysadzenie tego obszaru. Myślę, że w składzie broni znalazło by się C4. Mogę się swobodnie poruszać po budynku, aczkolwiek nie sądzę, żeby wpuścili mnie tam. Nikt nie może o tym wiedzieć, z wyjątkiem Beetee'go, bo on może mi skombinować, coś co pomoże mi dostać się do składu. Nie przejmuję się konsekwencjami, nie będzie ich, ponieważ wiem, że to był pomysł Gale'a- nie Paylor. Tak na prawdę wystarczyłoby pozbyć się tylko organizatora, lecz nie mam serca mu tego zrobić. Przelało się już za dużo krwi.
Wstaję i szybko zakładam spodnie, po czym idę za ścianę, za którą zmieniam sukienkę na bluzkę.
-Katniss, co robisz?
-Nieważne. Wiesz gdzie jest Beetee?
-Pewnie na dole, z trybutem, ale powiesz mi o co chodzi?
-Nie mogę Ci powiedzieć, nie martw się, zaufaj mi.
Biorę go za ręce.
-Proszę.
-Katniss...
Całuję go w policzek, po czym wychodzę. Peeta otwiera drzwi i krzyczy do mnie:
-Chyba czegoś zapomniałaś!
Pospiesznie zabieram kule, ale on nie daje mi się oddalić. Obejmuje mnie z całej siły.
-Jeśli nie chcesz mówić, to nie mów, ale pamiętaj o jednym...
Wstrzymuje oddech.
-Jesteś wszystkim co mam, jesteś moim jedynym światem, bez Ciebie moje życie straci sens, dbaj o siebie gdziekolwiek idziesz.
Wiem co mamy do stracenia. Ostatni raz spoglądam w pełne troski zmieszanej z bólem błękitne oczy i ruszam na spotkanie z Beeteem
Chodzenie o kulach jest o wiele łatwiejsze niż bez. Przed chwilą postawienie jednego kroku sprawiało mi problem, lecz teraz mogę swobodnie się poruszać.
Drzwi otwierają mi strażnicy, a ja żeby nie tracić czasu krzyczę:
-Beetee, Beetee!
Odwraca się, przy czym niemalże zeskakuje z wózka.
-Cześć, jak się czujesz? Jak dobrze, że Cię widzę, muszę coś Ci powiedzieć.
-Wszystko w porządku, też chcę z Tobą porozmawiać. Chodź.
Pcham jego wózek w kąt sali. Gdy docieramy do miejsca, które jest prawie w całości osłonięte kukłami treningowymi zaczynam mówić:
-Nie chcę, żeby igrzyska się odbyły, albo przekonamy Paylor, albo wysadzimy arenę, tylko, że w tym jesteś mi potrzebny Ty.
Beetee na szczęście nie zadaje dużo pytań.
-Paylor nie przekonamy, bo wyjechała, myślę, że specjalnie. Ona tego nie chciała, słyszałem też rozmowę Gale'a z jednym ze swoich ludzi.
Ponieważ nie mogę wytrzymać pytam:
-Swoich ludzi?
Kładę nacisk na pierwsze słowo.
-Tak, Katniss, jego ludzi, mówił, że zależało mu tylko na tym, żeby Cię tu ściągnąć i całe igrzyska to podpucha. Chce wypuścić dzieci udając ,,nawróconego", czyli chyba chodzi mu o to, że będzie udawał, że się zmienił, rozumiesz? Musicie stąd uciekać, boję się o was.
-O nas?
-Ciebie i Peete, on może chcieć się go pozbyć. Wracaj do niego. No już.
Zaczynam się sztucznie śmiać, by sprawiać wrażenie zadowolonej. Nie mam pojęcia czy nas obserwują. Serce zaczyna mi bić mocniej kiedy pomyśle, że Peecie coś może się stać przeze mnie. Boję się zaakceptować rzeczywistość, w której go nie ma.
Widzę drzwi, ale ponieważ nikt chyba nie ma zamiaru ich otworzyć próbuję na nie skoczyć. Zadziałało, ale niestety ktoś wyrywa mi podparcie z rąk.
-Brać ją!
Chwytają mnie za nadgarstki i powalają na ziemie. Zaczynam krzyczeć, ale zatykają mi usta jakąś szmatą.
-Hej, co to ma być? Podnieście ją, natychmiast!
Ktoś o bardzo dużych dłoniach podnosi mnie, a wraz z moimi oprawcami znika także dotychczasowy knebel.
-Katniss, wybacz, oni nic nie rozumieją.
Gale. Spoglądam na jego ramię, w które wbiłam wcześniej nóż. Musiałam to zrobić na prawdę mocno, bo ma zszyte pół przedramienia.
-O co Ci chodzi? Gdzie jest Peeta?
-Już nie musisz udawać, wszyscy wiemy, że nic do niego nie czujesz.
Cofa się o krok, a w trakcie tego szepcze- jak zapewne myślał- niesłyszalnie.
-Jak się zacznie rzucać, to zabierzcie ją do sali.
Stoję sztywno, staram się nie upaść. Ludzie Gale'a są uzbrojeni tylko w pistolety. Pewnie nie są oficjalnie zatrudnieni, w przeciwnym razie mieliby tyle broni, że strach byłoby do nich podejść.
Gale podchodzi do mnie z uśmiechem na ustach i obejmuje mnie. Śmierdzi od niego krwią. Coraz bardziej mi się to nie podoba, nie chcę, żeby narodził się kolejny Snow. Gryzę go w ramię, a następnie odskakuję i powalam jednego strażnika na ziemie zabierając mu broń palną. Celuję w jednego z napastników, ale nie pociągam za spust.
-Możesz mi powiedzieć, o co Ci chodzi?
-O nic, Kotna, po prostu chcę, żebyś przestała udawać, teraz nic nam nie przeszkodzi.
Strzelam do osoby, którą miałam na celowniku, bo zaczęła się niebezpiecznie zachowywać, a ta pada na ziemię. Nie widzę krwi, więc spoglądam na magazynek- strzałki usypiające. Takie same kiedyś stosowałam do zabijania zwierząt, ale gdy zrozumiałam, że one nic nie poczują przestałam.
-Teraz!
Krzyczy Gale. Pięć osób otacza mnie z każdej strony, lecz jedyne co udaje mi się zrobić, to chwilowo pozbyć się dwóch z nich. Dopadają mnie, a jeden przerzuca przez ramię. Po drodze kopnęłam paru w brzuch, lecz nie zareagowali.
-Czemu?
-Bo Cię kocham i nigdy nie przestanę, a teraz, gdy nie ma nikogo, kto mógłby mi Cię zabrać, sprawa jest o wiele łatwiejsza.
-Jak to nie ma?
Po tym co powiedział moja rozpacz przeradza się w niepowstrzymaną złość. Walę łokciem osobę, która mnie powstrzymuje od rzucenia się na tegorocznego organizatora po czym upadam na plecy. Słyszę okrzyki radości. Może oni się cieszą, ale mi nie jest do śmiechu. Jakaś niewyobrażalna siła ciągnie mnie za rękę w głąb korytarza. Wyrywają mi z ręki pistolet i strzelają do mnie moją własną bronią. Ostatkiem sił wstaję, ale nie mam wystarczająco czasu, by wybiec z budynku, więc jedyne co robię wyciągam pocisk z dłoni, który już po chwili ugrzęzł w czyjejś szyi. Mam nadzieję, że jad usypiający zadziała na moją ofiarę. Gale podnosi mnie, a mi brak siły, by się bronić.
Zasypiam na jego rękach. Nie chciałam, ale co miałam zrobić? Nad tym się nie panuje.
Jedyne rzeczy, które odebrałam to wpatrzony we mnie Gale i krzyki jakiegoś chłopaka. Zapewne widział co się działo, więc go też zabrali. Ponieważ krzyki nie ustają, a trucizna przestaje działać budzę się. Jestem przypięta wielką metalową klamrą do ściany.
-Trzeba było się nie rzucać. Już niedługo nie będziesz musiała udawać i nic Ci nie przeszkodzi, żeby nareszcie być ze mną szczęśliwa.
-Gdzie Peeta?
-Kochasz mnie?
-Gdzie on jest?
Warczę.
-Wiem, że kochasz.
-Nie kocham Cię, kocham Peetę, rozumiesz, świrze?
-Łżesz!
Co mu się stało?! Niedawno wspierał mnie i moją rodzinę, a teraz coś go opętało. Powoli wyjmuję ręce z obezwładniającej osłony, rozmasowuję je. Gdyż Gale poszedł, mogę spokojnie rozejrzeć się po pomieszczeniu. Ciemna, stara sala z równie starymi obrazami, kolumnami, kajdankami i- co najgorsze trupami. Gdzieniegdzie biegają szury. Już wiem czemu śmierdzi stęchlizną. Naciągam rękawy bluzki na dłonie, bo jest zimno. Przez głowę momentalnie przelatują mi najgorsze myśli. Gale mógł pojmać Peetę, następnie torturować jego, a mnie trzymać na tyle blisko bym widziała co się dzieje. Nie dam mu tej satysfakcji. Wydostanę nas stąd. Wyślizguję się z potrzasku po czym przywieram do jednej z kolumn. Na podłodze leży nóż. Zardzewiały, ale kto wie co może się przydać? Obchodzę ją na około. Obserwuję każdy ruch organizatora. Gdy podchodzi do klamry wpada w wściekłość.
-Znajdźcie ją, musi zobaczyć co czeka kochasia!
Cała banda zaczyna rechotać. Jeśli tylko będę miała szanse, osobiście dopilnuję, żeby Gale nie wyszedł z tego cało. Nie pozwolę na torturowanie Peety, jeśli o nim mowa. Dobywam broni, by mieć chociaż najmniejsze przekonanie, że wszystko będzie dobrze. Annie nie miała racji- moja noga bardzo boli i przeszkadza w swobodnym poruszaniu. Jeżeli Peecie stanie się cokolwiek złego nie daruję Gale'owi do końca życia. Moje teraźniejsze przemyślenia mogą wszystko zepsuć, muszę się skupić tylko na uratowaniu Peety i siebie.
Ściana na przeciwko ma drzwi, które są moją jedyną nadzieją. Skradanie się odpada z moją nogą w skorupie. Podnoszę kamyk, czyli rzecz potrzebną mi do odwrócenia uwagi zgrai. Surowiec po chwili ląduje stóp Gale'a, lecz wcześniej odbił się o ścianę zmieniając kierunek lotu, co sprawiło, że wszyscy poszli szukać mnie w drugim końcu pokoju.
Gwałtownie otwieram drzwi, a następnie je zamykam. Siadam, staram się wyrównać oddech. Dziwne powiewy wiatru napełniają pomieszczenie zimnym powietrzem. Tutaj nie śmierdzi stęchlizną, tylko czymś nie przyjemnym, jakby potem zmieszanym z krwią. Boję się wchodzić w ciemność. Dopiero pozbyłam się lęków o utracenie Peety, a teraz powracają z podwójną siłą.
Godziny spędzone w trzynastce pod ziemią procentują, ponieważ w przeciągu nie całej minuty widzę dokładnie całą- jak się okazało- celę. Po mojej prawej stronie leży przykuty kajdankami trup. Niedobrze mi. Zawsze miałam kogoś, kto był gotów zrobić dla mnie wszystko, w tym pocieszać. Nie mogę wytrzymać smrodu, więc wyglądam zza framugi.
Wiem, że idę na być może pewną śmierć, ale co za różnica, jak i tak jesteśmy rozdzieleni?
-Gale!
Obraca się i natychmiast podbiega.
-Katniss, wiedziałem, że uciekniesz!
-Nie uciekłam, po prostu chciałam się przejść.
Kłamię w żywe oczy, ale jednocześnie przybieram wyraz twarzy, zakochanej osoby.
-Nie chciałem na Ciebie krzyczeć. Nie powinienem Cię przypinać. Powiedz mi Katniss...
Klęka przede mną.
-Powiedz mi czego chcesz, a ja spełnię każde Twoje życzenie.
Nie zastawiam się nad konsekwencjami, dlatego mówię:
-Wypuść Peete.
Udawanie zakochanej źle mi wychodzi. Być może na Siedemdziesiątych Czwartych Głodowych Igrzyskach nie udawałam, inaczej nie wyszłoby mi to tak wiarygodnie. Jest też możliwość, iż to przez zachowanie Gale'a nie umiem nawet udawać, że go lubię, albo nie mam odpowiedniej motywacji.
-Złe życzenie. Myślałem, że się zmieniłaś. Co tak stoicie?!
Paru mężczyzn do mnie podbiega, po czym obezwładniają rzucając na podłogę i zapinając kajdanki.
-Spokojnie, dam Ci wybór, nie jestem sadystą.
-Jesteś.
Mamroczę pod nosem. Czuję się bezsilna, gdy przypominają mi się wszystkie pocałunki i chwile spędzone z osobą, którą chce zobaczyć, o którą walczę, którą kocham i tę, której nie zobaczę. Gale traktuje mnie jako łup wojenny skory do ucieczki. To boli. To bardzo boli. Najgorsze jest fakt, iż nie wiem co dzieje się z Peetą, z tym samym Peetą, który kochał mnie od dziecka i który myśli o mnie non stop, nawet gdy nie może, gdy musi się skupić na czymś innym nadal o mnie myśli.
Przenoszą moje bezwładne ciało na krzesło posiadające zatrzaski na ręce i stopy uzbrojone w igły. Trzech bandytów przesuwa siedzenie w stronę środka komnaty. Moja usztywnienie na kostce nie pomaga, bo już po chwili widzę na nim pęknięcie. Nie dam rady się wyszarpnąć, nawet gdybym bardzo chciała, bo każdy mój nagły ruch kończy się wbiciem igieł w kostkę. Gwałtowne położenie krzesła przyprawia mnie o zawroty głowy. Pomieszczenie jest oświetlane jedynie przez pochodnie trzymane przez każdego obecnego człowieka.
-Jak już mówiłem...
Zaczyna doniosłym głosem.
-Dam Ci wybór, ale pamiętaj, każda zła odpowiedź wiąże się z karą.
Przełykam ślinę. Jestem gotowa przyjąć każdą karę niezwiązaną z Peetą.
-Karą?
-Zostało nam jeszcze trochę jadu gończych os.
Próbuję zeskoczyć, ale ból w stopach powodowany tysiącem igieł daje mi utrzymać kontakt z rzeczywistością. Po kafelkach spływa strużka krwi.
-Kotna, spokojnie, mamy dużo czasu. Każda odpowiedź się liczy.
Uśmiecha się ironicznie.
Nie mam zielonego pojęcia czy mówić prawdę, czy kłamać. Myśląc logicznie, jeżeli Peeta jest niedaleko, a i tak ma zostać torturowany, to niech wie co do niego czuje, niech to będzie ostatnia rzecz jaką usłyszy. Nie życzę mu tego, lecz jestem bez silna.
piątek, 12 czerwca 2015
Rozdział XIV
2 komentarze:
Wiem, że Wam się nie chce komentować moich postów, ale tylko i wyłącznie dzięki temu mogę się dowiedzieć co o nich sądzicie, proszę poświęćcie tę chwilę.
Doceniam to, iż w ogóle to jesteś, jednak proszę zastosuj się do poniższych reguł:
**Czytasz- komentujesz, :D
**Jeżeli chcesz coś skrytykować, to podaj argumenty,
**Nie maskuj głupoty wulgaryzmami,
**Baw się dobrze!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Okej, wpadłam tu pierwszy raz. Zapraszałaś mnie wcześniej, ale dzisiaj mnie olśniło że muszę poczytać spam.
OdpowiedzUsuńZawsze mam tak że jak wchodzę na bloga to czytam pierwszą notkę od góry. Miałam zamiar się cofnąć, ale skoro "Czytasz- komentujesz, :D" to musiałam skomentować.
Nie wiem czemu jakoś ciężko mi się to czyta. To znaczy wszystko jest w porządku, żadnych literówek ani czegoś takiego. Nie wiem. Ale w tym tekście jest coś takiego, że mam ochotę czytać dalej.
Ale i tak najbardziej mnie zauroczył kursor-kosogłos :D Cały blog jest bardzo ładny, nie jakiś udziwniany. Bardzo przyjemny :)
Jestem fatalnym komentatorem i tak dalej, więc może po prostu już skończę.
Życzę jak najwięcej weny i pomysłów ! ;3
---> http://igrzyska-smierci-dystrykt-4.blogspot.com/ <---
Martyna
Miło Cię tu widzieć. :3
UsuńMyślę, że pisząc ,,ciężko mi się to czyta" chodziło Ci o kolor czcionki i tło postów. Jeżeli zgadłam, to mogę Cię pocieszyć, ponieważ jeszcze nad tym pracuję.
Troszeczkę się pomieszałaś, bo raz piszesz, że ciężko, potem że masz ochotę czytać dalej, ale co za różnica... :D (mam nadzieję, że to drugie przeważa B) )
Ktoś nareszcie zauważył kursor! Dziękuję!
Liczę, że jeszcze tu Cię zastanę, bo oczywiście zawsze jesteś mile widziana.
Nie jesteś fatalnym komentatorem. Fatalny komentator pisze ,,fajne" i wychodzi. :D
PiŻW (Pozdrawiam i Życzę Weny- nie będę tego powtarzać, więc radzę zapamiętać... :3)
~D.