Ladies and Gentelman!
Czemu Siedemdziesiąte Szóste Głodowe Igrzyska?
Bo przez wakacje nie pojawi się ani jeden rozdział! :D
Już kiedyś o tym wspominałam.
Nie będzie rozdziałów.
Nie dlatego, że nie mam, ani dlatego, że nie chcę, tylko dlatego, że chcę się pobawić w Snowa i was pomęczyć, oraz dlatego, że muszę odetchnąć.
Najprawdopodobniej pojawią się opisy paru postaci i co mi jeszcze przyjdzie do głowy. :D
Chyba ostatni rozdział skończył się dość drastycznie i to wam wystarczy... XD
May the odds be ever in your favor!
sobota, 27 czerwca 2015
piątek, 26 czerwca 2015
Rozdział XVI
Idę powoli w głąb korytarzy licząc, że znajdę w pobliżu jakąś broń zanim Peecie stanie się krzywda. Właściwie to nie wiem czy chodzi o niego, wiem tylko tyle, iż Gale był pod czyimś wpływem. Staram się mieć uniesioną nogę, by nie wydawać nie potrzebnego hałasu. To wszystko wydaje się być koszmarem, niczym więcej. Jeżeli Gale jest pionkiem, a Peeta przynętą, to kim jestem ja? Czyżby ktoś popadł z mojego powodu w paranoję? Chyba wyznanie Peety podczas Siedemdziesiątych Czwartych Głodowych Igrzysk nie osiągnęło do końca takiego skutku, jakiego spodziewał się Haymitch, bo on chciał osiągnąć tylko to, że będziemy mieć sponsorów, ale chyba nie miał na myśli, żeby ludzie oszaleli na moim punkcie do tego stopnia, by chcieć pozabijać innych? Ktokolwiek to jest, musi być szaleńcem. Minęły trzy lata od tamtego momentu, a jednak utkwiłam w czyjejś głowie na stałe. Przez te trzy lata wiele się zmieniło. Pokochałam Peete jak nigdy przedtem, straciłam siostrę, podpadłam całemu Panem, wskrzesiłam rebelię... na dodatek, to wszystko miało wyglądać zupełnie inaczej. Miałam do końca życia polować i być sama, a tymczasem moje plany poległy w gruzach, bo nie wyobrażam sobie życia bez Peety, ani też poprzedniego stanu rzeczy.
W jednej z klatek zauważam miecz, który niestety jest między żebrami do piersi kościotrupa. Zapewne popełnił samobójstwo, bo obydwoma rękoma kurczowo trzyma rękojeść. Kraty są rozchylone, więc bez problemu przeciskam się pomiędzy nimi.
-Przepraszam...
Szepczę i gwałtownym ruchem wyszarpuję broń z zaciśniętych dłoni. Cały szkielet przez chwilę drży, aż w końcu cały się rozlatuje. Mam wyrzuty sumienia. Czuję się, jakbym właśnie zbezcześciła czyiś grób, lecz chyba właśnie tak zrobiłam. Nie umiem za dobrze posługiwać się mieczem, ale to jedyna rzecz jaką mam pod ręką. Odganiam nim szczury, które próbowały wgryźć się w moją obolałą nogę. Krzyki nasilają się, więc nie zwracając uwagi na prawie złamaną nogę maszeruję prosto do pokoju tortur. Nie wiem co tam napotkam i czy dobrze robię narażając się komuś, kto jest we mnie szaleńczo zakochany i próbuje zabić Peetę plus zawładnąć Galem. Może jego zachowanie było spowodowane tym, że ktoś ma nad nim kontrolę. Co raz bardziej przestaje mi się to podobać. Strasznie się boję, że sytuacja z osaczaniem się powtórzy. Nie mam na myśli osaczenia Peety, ale Gale'a. Czuję, że muszę go również uratować. Jestem mu to winna. Mogłam go źle ocenić. Jest prawdopodobieństwo, że nie chciał mnie skrzywdzić, lecz był kontrolowany i nic z tym nie umiał zrobić. Trzask jaki wydaje moja stopa bardzo mi się nie podoba. Nie zwracając uwagi na ból brnę dalej ciemnymi korytarzami oświetlonych jedynie ledwo tlacymi się pochodniami.
W jednej z klatek zauważam miecz, który niestety jest między żebrami do piersi kościotrupa. Zapewne popełnił samobójstwo, bo obydwoma rękoma kurczowo trzyma rękojeść. Kraty są rozchylone, więc bez problemu przeciskam się pomiędzy nimi.
-Przepraszam...
Szepczę i gwałtownym ruchem wyszarpuję broń z zaciśniętych dłoni. Cały szkielet przez chwilę drży, aż w końcu cały się rozlatuje. Mam wyrzuty sumienia. Czuję się, jakbym właśnie zbezcześciła czyiś grób, lecz chyba właśnie tak zrobiłam. Nie umiem za dobrze posługiwać się mieczem, ale to jedyna rzecz jaką mam pod ręką. Odganiam nim szczury, które próbowały wgryźć się w moją obolałą nogę. Krzyki nasilają się, więc nie zwracając uwagi na prawie złamaną nogę maszeruję prosto do pokoju tortur. Nie wiem co tam napotkam i czy dobrze robię narażając się komuś, kto jest we mnie szaleńczo zakochany i próbuje zabić Peetę plus zawładnąć Galem. Może jego zachowanie było spowodowane tym, że ktoś ma nad nim kontrolę. Co raz bardziej przestaje mi się to podobać. Strasznie się boję, że sytuacja z osaczaniem się powtórzy. Nie mam na myśli osaczenia Peety, ale Gale'a. Czuję, że muszę go również uratować. Jestem mu to winna. Mogłam go źle ocenić. Jest prawdopodobieństwo, że nie chciał mnie skrzywdzić, lecz był kontrolowany i nic z tym nie umiał zrobić. Trzask jaki wydaje moja stopa bardzo mi się nie podoba. Nie zwracając uwagi na ból brnę dalej ciemnymi korytarzami oświetlonych jedynie ledwo tlacymi się pochodniami.
-Na oczach całego Panem porzucisz Katniss, a następnie skoczysz z urwiska krzycząc, że to był największy błąd w Twoim życiu. Pasuje?
Czuję, że osoba próbuje zaprzeczyć, ale udaje jej się wydać okrzyk brzmiący tak, jakby w ostatniej chwili zatkano komuś usta szmatą.
-O, jak mi przykro...Nie masz wyboru. Katniss zrozpaczona będzie szukać pocieszenia, które znajdzie u mnie.
Mam ochotę wyjść i cisnąć ostrze prosto w jego plecy. Powstrzymuje mnie świadomość, iż Peeta mógłby przez to ucierpieć. Już mnie nie obchodzi co miałoby się dziać ze mną. Zależy mi tylko na tym, by wyzwolić Peetę. Peeta sobie beze mnie nie poradzi, ale jeśli on będzie wolny, to ja ucieknę. Nic mnie nie powstrzyma. Mogę tu stać bezczynnie i czekać na odpowiedni moment, który najprawdopodobniej nigdy się nie przytrafi, więc będę tu ślęczeć dopóki, dopóty nie usłyszę, że coś się dzieje. To nie ma sensu, muszę działać. Biorę ze sobą lekko zardzewiały miecz po czym ruszam do komnaty. Skradanie mi nie wychodzi, ale wciąż mam nad nim przewagę, gdyż nie dość, że jest ciemno, to mężczyzna stoi odwrócony.
Sala jest mroczna i zimna, a po środku znajduje się odwrócone krzesło, które na sam widok przyprawia mnie o mdłości. Głośno przełykam ślinę, co na szczęście nie przykuwa uwagi mojego celu. Wyrównuję oddech, by niezauważalnie zabić oprawcę Peety i Gale'a. Jestem na tyle blisko, żeby dźgnąć go mieczem. Tak też robię, ale ostrze łamie się w połowie. Mężczyzna odwraca się przerażony. Jest ciemno, nie zobaczę jego twarzy. Cofam się o parę kroków w stronę wyjścia. Serce zaczyna mi bić bardzo szybko, czuję, że jestem bliska omdlenia.
-Nie spodziewałem się, że przyjdziesz...
Przestaję czuć się pewna siebie. Z powodu zawrotów głowy upadam, jednak odpycham rękoma moje obolałe ciało, by się oddalić chociaż o metr. Wszystko dzieje się za szybko. Coś z całej siły przygniata mnie do ściany. Słyszę wybuch niedaleko mnie, jednak nie dostaję odłamkami po głowie. Tupot nóg dobiegający zza wysadzonej wcześniej ściany przywołuje mnie do porządku. Podnoszę się, a ponieważ widzę leżącego przede mną mężczyznę biegnę do komnaty. Nie zważając na nic próbuję- mimo zawrotów głowy- dojść do celu. Znajomy głos niedaleko uspokaja mnie.
Sala jest mroczna i zimna, a po środku znajduje się odwrócone krzesło, które na sam widok przyprawia mnie o mdłości. Głośno przełykam ślinę, co na szczęście nie przykuwa uwagi mojego celu. Wyrównuję oddech, by niezauważalnie zabić oprawcę Peety i Gale'a. Jestem na tyle blisko, żeby dźgnąć go mieczem. Tak też robię, ale ostrze łamie się w połowie. Mężczyzna odwraca się przerażony. Jest ciemno, nie zobaczę jego twarzy. Cofam się o parę kroków w stronę wyjścia. Serce zaczyna mi bić bardzo szybko, czuję, że jestem bliska omdlenia.
-Nie spodziewałem się, że przyjdziesz...
Przestaję czuć się pewna siebie. Z powodu zawrotów głowy upadam, jednak odpycham rękoma moje obolałe ciało, by się oddalić chociaż o metr. Wszystko dzieje się za szybko. Coś z całej siły przygniata mnie do ściany. Słyszę wybuch niedaleko mnie, jednak nie dostaję odłamkami po głowie. Tupot nóg dobiegający zza wysadzonej wcześniej ściany przywołuje mnie do porządku. Podnoszę się, a ponieważ widzę leżącego przede mną mężczyznę biegnę do komnaty. Nie zważając na nic próbuję- mimo zawrotów głowy- dojść do celu. Znajomy głos niedaleko uspokaja mnie.
-Droga wolna Katniss, znajdź Peetę.
Beetee. Przyszli mi pomóc. Pewnie nie jest sam, bo gdyby tak było raczej nie słyszała bym odgłosów jakie wydają metalowe buty strażników.
Dobiegam do siedzenia i zawieszam się na oparciu, ponieważ tracę równowagę. Nie widzę i nie wiem czy chcę widzieć w jakim stanie jest to co znajduje się oo drugiej stronie. Dotąd myślałam, że to Peeta, jednak teraz mam wątpliwości co do tego. Biorę głęboki oddech i przesuwam się tak, by ujrzeć zmasakrowanego człowieka.
Na krześle nie siedzi ani zmasakrowana osoba, ani wycieńczona, bo widzę... Gale'a. Momentalnie się odsuwam, ponieważ nie wiem jakie ma zamiary.
-Katniss...
Porusza spiętymi dłońmi, jakby chciał się oswobodzić.
-Nie odsuwaj się proszę, pomóż mi.
Waham się. Może kłamać, jednak nie mogę pochopnie go oceniać.
-Gdzie jest Peeta?
-Ciągle to powtarzasz.
Przyciskam rękę do jego szyi.
-Gdzie?
Teraz ja mam nad nim władzę.
-Katniss próbuję Ci pomóc. Odepnij mnie, a wszystko Ci wytłumaczę po drodze.
-Nie wierzę w ani jedno Twoje słowo.
-Nie masz dużo czasu, zaraz zjawi się tu około stu rebeliantów.
Puszczam go. Patrzę z niedowierzaniem na jego wyschnięte usta, które przed chwilą oznajmiły mi, że gdzieś jest powstanie. Gale zapewne po mojej minie domyśla się, że jestem zaszokowana.
-Nie! To nie o to chodzi, Kotna. Miałem na myśli osoby, którymi zawładnął Brian. Nazywa ich tak.
Czuję ulgę, a zarazem presję. Odpinam od niego rurki doprowadzające truciznę, chociaż wiem, iż to mógł być jeden z moich największych błędów.
-Katniss, posłuchaj mnie.
Robię wymowną minę, lecz nie zwraca na to uwagi.
-Jad gończych os w połączeniu z pewnym pierwiastkiem daje możliwość chwilowej kontroli nad czyimś umysłem, rozumiesz? Otumaniono mnie.
-Co z Peetą?
Ciągnie mnie za rękę w stronę otworu w ścianie. Przechodzę za nim posłusznie, mimo iż wyczuwam podstęp. Pokazuje coś palcem, jednak nie jestem w stanie niczego dostrzec, póki moje oczy nie przyzwyczają się do ciemności. Jaskiniowe jeziorko emanujące gorącem nagrzewa całą grotę.
-Chcesz mi powiedzieć, że tam jest Peeta?
Pytam z powątpiewaniem w głosie.
-Tak. Musimy się przedostać pod tą skałą, a jedyna droga prowadzi przez wodę.
Wytężam wzrok. To prawda. Skała zakrywa przejście do innego miejsca. Zdejmuję buty, co sprawia, że moja noga znów wydaje nieprzyjemny dźwięk. W momencie gdy chcę wskoczyć Gale łapie mnie w pasie i odciąga od wody.
-Co znowu?
Krzyczę zdenerwowana. Niedawno mówił, że nie mamy wiele czasu.
-Ugotujesz się tam, nie radzę Ci skakać w ubraniu.
Dopiero teraz zauważam, iż stoi przede mną półnagi. Pcham go w stronę wody, a gdy jest odwrócony zrzucam z siebie odzienie zostawiając jedynie bieliznę i cienką koszulkę, a następnie wskakuję za Galem do wody. Miał rację mówiąc o temperaturze wody. Moje ciało momentalnie robi się zaczerwienione, a w głowie czuję nieprzyjemne uczucie jakie pojawia się gdy jest mi za gorąco. Nie pływam szybko z kontuzjowaną nogą, więc mam nadzieję, że nie będę musiała uciekać przed czymś. Gale nurkuje razem ze mną. Możliwe, że nadal jest pod czyimś wpływem, ale nie mam nic do stracenia, bo sama nie zdołałabym nawet znaleźć otworu w ścianie. Tęsknię za Peetą. Pewnie gdybym była w podobnej sytuacji poświęcił by się dla mnie.
Wychodząc z wody zauważam, że zapomniałam wziąć ubrania z brzegu, jednak jest za późno by się cofnąć. Nie mam zamiaru drugi raz przepływać dwudziestu metrów w temperaturze około trzydziestu stopni, która teraz diametralnie się obniżyły i drżę z zimna. Gale ruchem głowy wskazuje korytarz jaskini. Kuśtykam w kierunku niego, a on waha się czy iść za mną. Pewnie zastanawia się czy mnie przenieść czy nie, jednak nie ufam mu na tyle, by na to pozwolić.
Drogę pokonałam dość szybko. Szybko jak na kulawą osobę. Pęknięcie skalne o głębokości mniej więcej pięciu metrów i szerokości dwóch oddziela nas od drugiej strony jaskini. W środku płynie strumyk.
-Wychodzi na to, że musimy skoczyć.
Przemyślam jego propozycję, po czym dochodzę do wniosku, iż nie mam zamiaru łamać sobie drugiej kończyny.
-Nie ma innej drogi?
-Jeśli chcesz odzyskać Peetę jak najszybciej to nie, nie ma.
Gale jest gotowy do skoku, ale zatrzymuję go pytaniem.
-Powiesz mi co się dzieje?
Siada naprzeciwko mnie, ale ja nadal stoję
-Trucizna zmusza ludzi do wykonywania poleceń. Nie ważne jakie to są polecenia, po prostu wykonują. Można powiedzieć, że byłem osaczony. Nadal jestem, więc, gdy tylko Brian będzie chciał się mnie pozbyć, bądź też zrobić coś, co nie jest zgodne z moją wolą zrobi to.
-Kim jest Brian?
Pytam zaciekawiona i siadam, chociaż czuję presję czasu.
-Szaleńcem. Ja też kiedyś nim byłem. Obiecał, że Cię sprowadzi tutaj i pozbędzie się Peety...
Wstaję i odruchowo próbuję rzucić się na Gale'a, jednak po tylu latach spędzonych razem zna mój każdy ruch i zatrzymuję moją rękę tuż przed jego twarzą.
-Wysłuchaj mnie!
Kiwam potwierdzająco głową.
-Byłem wtedy zrozpaczony, zagubiony i opętany. Wierzyłem mu, ale gdy się dowiedziałem co jest jego prawdziwym celem chciałem mu się sprzeciwić. Nie pozwolił mi i otumanił mnie. Musiałem robić co każe.
-Co było celem?
-Zawładnięcie Panem, porwanie Ciebie, zabicie Peety, mam dalej wymieniać?
Przełykam ślinę.
-Nie, ale Gale, czemu teraz normalnie rozmawiamy?
-Bo Brian tego chce.
Odsuwam się od niego. Nie wiem czy potrafi nad tym zapanować, w końcu parę kroków do tyłu nie zaszkodzi.
-Uważasz, że jestem w stanie Cię skrzywdzić?
-Nie, ale Brian tak.
-Katniss, jego tu nie ma, zapomniałaś, że porwał Peetę?
Ciągnę go za rękę w stronę urwiska.
-Kto pierwszy?
Pytam obojętnie. Nie chcę, by widział, że mi zależy. Może jesteśmy na podsłuchu. Gale bez zastanowienia skacze na półkę skalną, a ja za nim. Łapie mnie w locie- to dobrze. Obawiam się, że moja noga mogłaby tego nie przetrwać. Od razu mnie stawia, zapewne w obawie, że będę chciała uciec jeżeli jeszcze chwilę zostanę w jego objęciach.
-Przypomnij mi, po co tam złazimy?
-Po Peetę.
Syczy.
-Jaką masz pewność, że tam jest?
-Zaufaj mi, jest tam.
Skaczę kolejne dwa metry w dół. Na szczęście przewracam się, a moja noga nie dotknęła nawet przez chwilę podłoża. Obok mnie ląduje mój przewodnik. Pomaga mi się podnieść.
-Prawo czy lewo?
Podchodzi do ściany i wciska ją, a ta drży po czym wsuwa się w głąb skały. Już nie mam pojęcia czy mu ufać, czy nie, ale jedno jest pewne- muszę odzyskać Peetę, za wszelką cenę. Mam nadzieję, że Gale panuje nad tym chociaż w najmniejszym stopniu.
Nietoperze przelatują nam nad głową. Ze skał przecieka woda. Nie podoba mi się atmosfera stworzona przez to miejsce, tym bardziej, że jestem tu z osobą, której nie mogę zaufać mimo paru lat spędzonych razem. Białe światło na końcu korytarza zwiastuje, że niedługo dotrzemy do celu, ale... czy ja Gale mamy ten sam cel?
Na krześle nie siedzi ani zmasakrowana osoba, ani wycieńczona, bo widzę... Gale'a. Momentalnie się odsuwam, ponieważ nie wiem jakie ma zamiary.
-Katniss...
Porusza spiętymi dłońmi, jakby chciał się oswobodzić.
-Nie odsuwaj się proszę, pomóż mi.
Waham się. Może kłamać, jednak nie mogę pochopnie go oceniać.
-Gdzie jest Peeta?
-Ciągle to powtarzasz.
Przyciskam rękę do jego szyi.
-Gdzie?
Teraz ja mam nad nim władzę.
-Katniss próbuję Ci pomóc. Odepnij mnie, a wszystko Ci wytłumaczę po drodze.
-Nie wierzę w ani jedno Twoje słowo.
-Nie masz dużo czasu, zaraz zjawi się tu około stu rebeliantów.
Puszczam go. Patrzę z niedowierzaniem na jego wyschnięte usta, które przed chwilą oznajmiły mi, że gdzieś jest powstanie. Gale zapewne po mojej minie domyśla się, że jestem zaszokowana.
-Nie! To nie o to chodzi, Kotna. Miałem na myśli osoby, którymi zawładnął Brian. Nazywa ich tak.
Czuję ulgę, a zarazem presję. Odpinam od niego rurki doprowadzające truciznę, chociaż wiem, iż to mógł być jeden z moich największych błędów.
-Katniss, posłuchaj mnie.
Robię wymowną minę, lecz nie zwraca na to uwagi.
-Jad gończych os w połączeniu z pewnym pierwiastkiem daje możliwość chwilowej kontroli nad czyimś umysłem, rozumiesz? Otumaniono mnie.
-Co z Peetą?
Ciągnie mnie za rękę w stronę otworu w ścianie. Przechodzę za nim posłusznie, mimo iż wyczuwam podstęp. Pokazuje coś palcem, jednak nie jestem w stanie niczego dostrzec, póki moje oczy nie przyzwyczają się do ciemności. Jaskiniowe jeziorko emanujące gorącem nagrzewa całą grotę.
-Chcesz mi powiedzieć, że tam jest Peeta?
Pytam z powątpiewaniem w głosie.
-Tak. Musimy się przedostać pod tą skałą, a jedyna droga prowadzi przez wodę.
Wytężam wzrok. To prawda. Skała zakrywa przejście do innego miejsca. Zdejmuję buty, co sprawia, że moja noga znów wydaje nieprzyjemny dźwięk. W momencie gdy chcę wskoczyć Gale łapie mnie w pasie i odciąga od wody.
-Co znowu?
Krzyczę zdenerwowana. Niedawno mówił, że nie mamy wiele czasu.
-Ugotujesz się tam, nie radzę Ci skakać w ubraniu.
Dopiero teraz zauważam, iż stoi przede mną półnagi. Pcham go w stronę wody, a gdy jest odwrócony zrzucam z siebie odzienie zostawiając jedynie bieliznę i cienką koszulkę, a następnie wskakuję za Galem do wody. Miał rację mówiąc o temperaturze wody. Moje ciało momentalnie robi się zaczerwienione, a w głowie czuję nieprzyjemne uczucie jakie pojawia się gdy jest mi za gorąco. Nie pływam szybko z kontuzjowaną nogą, więc mam nadzieję, że nie będę musiała uciekać przed czymś. Gale nurkuje razem ze mną. Możliwe, że nadal jest pod czyimś wpływem, ale nie mam nic do stracenia, bo sama nie zdołałabym nawet znaleźć otworu w ścianie. Tęsknię za Peetą. Pewnie gdybym była w podobnej sytuacji poświęcił by się dla mnie.
Wychodząc z wody zauważam, że zapomniałam wziąć ubrania z brzegu, jednak jest za późno by się cofnąć. Nie mam zamiaru drugi raz przepływać dwudziestu metrów w temperaturze około trzydziestu stopni, która teraz diametralnie się obniżyły i drżę z zimna. Gale ruchem głowy wskazuje korytarz jaskini. Kuśtykam w kierunku niego, a on waha się czy iść za mną. Pewnie zastanawia się czy mnie przenieść czy nie, jednak nie ufam mu na tyle, by na to pozwolić.
Drogę pokonałam dość szybko. Szybko jak na kulawą osobę. Pęknięcie skalne o głębokości mniej więcej pięciu metrów i szerokości dwóch oddziela nas od drugiej strony jaskini. W środku płynie strumyk.
-Wychodzi na to, że musimy skoczyć.
Przemyślam jego propozycję, po czym dochodzę do wniosku, iż nie mam zamiaru łamać sobie drugiej kończyny.
-Nie ma innej drogi?
-Jeśli chcesz odzyskać Peetę jak najszybciej to nie, nie ma.
Gale jest gotowy do skoku, ale zatrzymuję go pytaniem.
-Powiesz mi co się dzieje?
Siada naprzeciwko mnie, ale ja nadal stoję
-Trucizna zmusza ludzi do wykonywania poleceń. Nie ważne jakie to są polecenia, po prostu wykonują. Można powiedzieć, że byłem osaczony. Nadal jestem, więc, gdy tylko Brian będzie chciał się mnie pozbyć, bądź też zrobić coś, co nie jest zgodne z moją wolą zrobi to.
-Kim jest Brian?
Pytam zaciekawiona i siadam, chociaż czuję presję czasu.
-Szaleńcem. Ja też kiedyś nim byłem. Obiecał, że Cię sprowadzi tutaj i pozbędzie się Peety...
Wstaję i odruchowo próbuję rzucić się na Gale'a, jednak po tylu latach spędzonych razem zna mój każdy ruch i zatrzymuję moją rękę tuż przed jego twarzą.
-Wysłuchaj mnie!
Kiwam potwierdzająco głową.
-Byłem wtedy zrozpaczony, zagubiony i opętany. Wierzyłem mu, ale gdy się dowiedziałem co jest jego prawdziwym celem chciałem mu się sprzeciwić. Nie pozwolił mi i otumanił mnie. Musiałem robić co każe.
-Co było celem?
-Zawładnięcie Panem, porwanie Ciebie, zabicie Peety, mam dalej wymieniać?
Przełykam ślinę.
-Nie, ale Gale, czemu teraz normalnie rozmawiamy?
-Bo Brian tego chce.
Odsuwam się od niego. Nie wiem czy potrafi nad tym zapanować, w końcu parę kroków do tyłu nie zaszkodzi.
-Uważasz, że jestem w stanie Cię skrzywdzić?
-Nie, ale Brian tak.
-Katniss, jego tu nie ma, zapomniałaś, że porwał Peetę?
Ciągnę go za rękę w stronę urwiska.
-Kto pierwszy?
Pytam obojętnie. Nie chcę, by widział, że mi zależy. Może jesteśmy na podsłuchu. Gale bez zastanowienia skacze na półkę skalną, a ja za nim. Łapie mnie w locie- to dobrze. Obawiam się, że moja noga mogłaby tego nie przetrwać. Od razu mnie stawia, zapewne w obawie, że będę chciała uciec jeżeli jeszcze chwilę zostanę w jego objęciach.
-Przypomnij mi, po co tam złazimy?
-Po Peetę.
Syczy.
-Jaką masz pewność, że tam jest?
-Zaufaj mi, jest tam.
Skaczę kolejne dwa metry w dół. Na szczęście przewracam się, a moja noga nie dotknęła nawet przez chwilę podłoża. Obok mnie ląduje mój przewodnik. Pomaga mi się podnieść.
-Prawo czy lewo?
Podchodzi do ściany i wciska ją, a ta drży po czym wsuwa się w głąb skały. Już nie mam pojęcia czy mu ufać, czy nie, ale jedno jest pewne- muszę odzyskać Peetę, za wszelką cenę. Mam nadzieję, że Gale panuje nad tym chociaż w najmniejszym stopniu.
Nietoperze przelatują nam nad głową. Ze skał przecieka woda. Nie podoba mi się atmosfera stworzona przez to miejsce, tym bardziej, że jestem tu z osobą, której nie mogę zaufać mimo paru lat spędzonych razem. Białe światło na końcu korytarza zwiastuje, że niedługo dotrzemy do celu, ale... czy ja Gale mamy ten sam cel?
Drogę przechodzimy w milczeniu. Oślepiająca lampa jaką stosuje się w trakcie przesłuchań dobija mnie. Mam coraz większe obawy co do Gale'a.
Gale zasłania mnie ręką, a sam idzie parę kroków do przodu. Lampa- mimo, iż mocno świeci- nie oświetla całego pomieszczenia, tak jakbym to chciała.
Po drugiej stornie słychać szarpnięcie łańcuchów. Wypruwam na przód, a on nie protestuje. Szerokim łukiem omijam pole oświetlone przez żarówkę i po ciemku idę w stronę łańcucha. Coś, albo ktoś przekręcił sprzęt tak, że promień pada prosto na to miejsce.
Tylko oczy pozostały niezmiennie błękitne, bo wyczerpany człowiek z zółtymi żyłami w niczym nie przypomina osaczonego, a tym bardziej normalnego Peety.
Gale zasłania mnie ręką, a sam idzie parę kroków do przodu. Lampa- mimo, iż mocno świeci- nie oświetla całego pomieszczenia, tak jakbym to chciała.
Po drugiej stornie słychać szarpnięcie łańcuchów. Wypruwam na przód, a on nie protestuje. Szerokim łukiem omijam pole oświetlone przez żarówkę i po ciemku idę w stronę łańcucha. Coś, albo ktoś przekręcił sprzęt tak, że promień pada prosto na to miejsce.
Tylko oczy pozostały niezmiennie błękitne, bo wyczerpany człowiek z zółtymi żyłami w niczym nie przypomina osaczonego, a tym bardziej normalnego Peety.
piątek, 19 czerwca 2015
Rozdział XV
Krąży wokół mnie niczym sęp wokół pożywienia. Staram się wbić wzrok w martwy punkt, by nikt nie mógł odczytać co właśnie przeżywam. Chwile milczenia są okropne. Chwile wyczekiwania jeszcze gorsze, a chwile, w których nie ma Peety to najgorsze chwile jakich mogę doświadczyć.
-Pierwsze pytanie. Jedna szansa.
Zawiesza głos, a jego słowa dźwięczą mi w głowie przez jakiś czas, który chyba zatrzymał się w miejscu.
-Czemu mnie nie kochasz?
Ktoś wysuwa drugie takie samo krzesło, ale odwrócone, więc nie widzę czy cokolwiek się na nim znajduje. Muszę zachować zimną krew, nie pokażę, że się boję, o siebie, Peetę i o wszystkich, którzy są tutaj ściągnięci. Skorupa na nodze pękła kompletnie, przez co bardzo duży ból sprawia mi choćby napięcie mięśni.
-Mówisz, czy mamy go potraktować jeszcze gorzej, za zabicie siedmiu ludzi z mojej ekipy?
-Myślisz, że czemu Cię nie kocham? Jesteś krwiopijcą i sadystą, zmieniłeś się, Gale!
Wyrzucam z siebie. Gale macha ręką, po czym ledwo widzialną przeźroczystą rurką w stronę fotela przepływa zgniło żółta substancja. Po pokoju roznosi się głuchy, przeraźliwy krzyk. Przeszywa mnie dreszcz, gdy pomyślę, co zawierał ten płyn. Gale coś wspominał o jadzie gończych os, ale on ma inną konsystencje.
-Co to?
-Trucizna.
Ironiczny uśmiech nie schodzi mu z twarzy. Mam co raz większe obawy, że osobą od której dzieli mnie zaledwie dwadzieścia metrów może być Peeta. Zauważyłam, że z nadgarstków i stóp sączy się krew. Zapewne w napadzie złości zaczęłam się szarpać, a igły wykorzystały okazję do wbicia się w moje ciało. Mroczy mi przed oczami, chcę, żeby ktoś mnie przytulił, ale nie chcę, żeby tym kimś był Gale. Zresztą on nie był by do tego zdolny, właściwie nie wiem jakie ma zamiary. Wiem tyle, że chce mnie dla siebie, lecz w ogóle nie rozumiem co chce tym osiągnąć. Nigdy go nie polubię, a co do dopiero pokocham. Nie czuję nic do nikogo, prócz Peety. On jest jedynym powodem dla którego walczę. Mogą mnie torturować, ale nie zabiją moich uczuć.
-Zastanawiam się czy dalej pytać, czy po prostu działać? Uparta jesteś.
Nie odzywam się. Nie mam najmniejszych szans wpłynąć na to, co się dzieje z osobą po drugiej stronie. Najchętniej pozbyłabym się Gale'a jedną strzałą, ale w tej pozycji jedyne co mogę zrobić to się nie poddawać. Kolejna dawka trucizny wlewa się do czyjegoś organizmu. Dopiero teraz zauważam, iż krzyki nie ustają.
-Przestań!
Staram się wydać z siebie jak najgłośniejszy dźwięk, ale nie daję rady. O dziwo on podchodzi do mnie po czym popycha narzędzie tortur, na którym siedzę bliżej butli ze zgniło żółtym płynem. Jestem na tyle blisko, by wyraźnie słyszeć coraz głośniejsze i przerażające wrzaski. Odpinają moje ręce od kolczastych klamr, lecz kostki nadal w nich tkwią. Każda próba wyzwolenia nóg z obręczy kończy się kolejnymi draśnięciami skóry.
Rozglądam się po sali i widzę, że jeśli mogłabym wstać choć na chwilę, to byłabym w stanie dobiec do jednego ze strażników przy drzwiach i zabrać mu karabin. Plan jest, teraz trzeba go wykonać, co nie będzie łatwe z sześcioma pilnującymi mnie osobami, które nie mają zamiaru spuścić mnie z oka. Nie będę patrzeć na moje dłonie, ponieważ boję się co zobaczę. Widziałam o wiele gorsze rany, ale teraz każda rzecz jest w stanie wytrącić mnie z równowagi.
-Kotna, powiedzmy sobie szczerze, ile razy byłem dla Ciebie ważniejszy niż ten blondyn?
Obiecałam sobie, że będę mówić prawdę.
-Byłeś dla mnie ważny, gdyby nie Ty, pewnie Prim i mama umarłyby z głodu, gdybyś nie wspierał ich podczas siedemdziesiątych czwartych głodowych igrzysk.
-A Peeta? Czy on im pomógł? Czy Tobie pomógł? Miałaś przez niego kłopoty, a ze mnie pożytek.
-Pomógł, bardziej niż Ty!
Dławię się łzami, bo mam stu procentową pewność, iż Peeta jest właśnie torturowany na moich oczach. Prawdą nic nie wskóram, muszę mieć na niego sposób. Jeżeli zacznę udawać zakochaną, to może wypuszczą Peetę, a ja ucieknę- w przeciwnym razie Peeta będzie chciał popełnić samobójstwo i nie będzie miał nikogo, kto go przed tym powstrzyma. Nigdy nie miał samobójczych myśli, ale możliwe, że efekty osaczania ujawniają się dopiero teraz. Nie mogę też kłamać, inaczej Peeta będzie miał jeszcze większe przekonanie, że nie kochałam go naprawdę. Bardzo mi go brakuje. Tęsknię za nim, zawsze tęsknię gdy go nie ma i zawsze o nim myślę, w mojej głowie jest zawsze dla niego miejsce.
-Czemu to robisz?
Gale kuca obok mnie i chwyta za rękę.
-Bo Cię kocham i nie chcę, żebyś resztę życia spędziła z oszustem.
-To nie jest oszust, Ty nim jesteś.
-Nie mów tak, kochanie.
-Nie nazywaj mnie tak!
Dwóch mężczyzn podbiega do mnie i przyciska z powrotem do krzesła, a pozostali wychodzą.
-Myślałem, że jesteś mnie warta, a tym czasem się myliłem! Jesteś przekonana, że Peeta Cię kocha i Ty go kochasz, a to nie prawda! Może mi powiesz, że igrzyska was połączyły?
-Połączyła nas jego miłość do mnie, a nie show w telewizji!
Wściekam się.
-Jego do Ciebie?
Mówi, jakby coś sobie uświadomił i był z tego dumny.
-Tak jego miłość, bo gdyby mnie nie kochał, to nic by z tego nie było.
Serce zaczyna mi bić mocniej z nerwów.
-Będzie mu przykro, gdy powiem, że nie była odwzajemniona, prawda?
-Nie, bo Peeta wie, że go kocham. Kocham i nie przestanę, rozumiesz?
-Katniss...
Doskakuje do mnie
-Przy mnie będziesz miała wszystko co tylko będziesz chciała, przez te miesiące rozłąki zrozumiałem co do Ciebie czuję.
Jedyne co bym chciała, oprócz uwolnienia prawdopodobnie zniewolonego Peetę , to gips, lub inne usztywnienie na spuchniętą nogę.
-Miłość?
Pytam zgryźliwie.
-Tak, kocham Cię ponad wszystko, nie chcę bez Ciebie żyć, Kotna zgódź się.
Nie zgodzę się na bycie z nim, bo życie bez Peety jest pozbawione kolorów i szczęścia. Muszę stąd uciec, nie obchodzi mnie jakie będą tego konsekwencje, byleby Peecie się nic nie stało.
-Gdzie jest Peeta?
-Dla niego jest już za późno, mamy tylko siebie.
Mówi to z takim spokojem, że wydaje mi się to nieprawdziwe. Krzyki nadal nie ustają, więc jest szansa, że da się coś zrobić. To jeszcze nie jest czas, by się poddać, mogę spróbować walczyć.
-Oswobodź mnie.
Przybieram minę zdenerwowanej, ale jednocześnie słabej i kruchej dziewczyny. Gale ruchem ręki wskazuje na moje nogi, które po chwili są uwolnione od kolczastych klamr. Oddycham z ulgą i powoli wstaję, a on widząc, że kuśtykam podbiega po czym kładzie moją ręką na jego ramieniu. Nie mam siły się rzucać, szarpać, czy też uciekać. Nie robię tego też dlatego, że to przypomina mi o pobytach w lesie, gdy to jedno z nas musiało pomóc drugiemu przejść drogę do domu, gdyż tamto nie było w stanie. Prowadzi mnie w kierunku przeciwnym od krzesła, przy którym tkwi rurka transportująca truciznę do czyjegoś ciała. Zawracam, na co Gale nie reaguje gniewnie, wręcz przeciwnie, wygląda jakby toczył walkę z samym sobą. Jestem przekonana, iż coś go na siłę zmieniło. Nie był osaczony, bo niby czym, skoro wszystkie kokony i wszelkie rzeczy związane z panowaniem Snowa były usunięte. To prawda, że nie zlikwidowano wszystkich, ale Gale raczej nie miałby dostępu do dużej dawki jadu, a tym bardziej ktoś z zewnątrz, w końcu Gale przyczynił się w dużej mierze do obalenia władz Kapitolu. Opieram się o kolumnę, a w tym samym czasie do pomieszczenia wchodzi uzbrojona grupa ludzi, co powoduje panikę u Gale'a i jego ekipy. Narzędzia tortur momentalnie zostają przesunięte do dawnych cel, a w sali robi się cicho jak na cmentarzu. Niepostrzeżenie zmierzam ku celi, do której schowali się wszyscy obecni tu mężczyźni, bo jest szansa, że trafię do Peety. Słyszę dźwięk, jaki wydaje pistolet podczas ładowania magazynku. Teraz wiem, że nas szukają i że to, co robi Gale jest nielegalne. Mogłabym do nich podejść, lecz obawiam się, iż to może źle poskutkować, ponieważ nie jestem w stu procentach pewna, że to o nas chodzi i ci ludzie są po naszej stronie. Poruszanie się sprawia mi bardzo duży ból, ale czuję w sobie konieczność zobaczenia kto jest na fotelu. Ktoś wychodzi z pokoju jednocześnie zostawiając uchylone drzwi, do których zmierzam, ale nie kończy się do dla niego dobrze, bo gdy podnosi strzelbę na ziemi pojawia się czerwona plama, która oznacza, że już nie wstanie.
-Znaleźć ich!
Zostało mi niewiele czasu, a muszę dotrzeć do Peety na czas i w razie potrzeby go chronić.
Z balkonów na linach zjeżdża paru mężczyzn. Rozpoczyna się prawdziwa rzeź, w której na szczęście nie biorę udziału. Korzystając z okazji wchodzę do pokoju, z którego wydobywają się głuche jęki. Po drodze parę pocisków przelatuje tuż obok mnie, lecz orientuję się, że nie były one wystrzelone celowo w moją stronę. Ciągnę swoją nogę za sobą, gdyż ból całkowicie mi ją sparaliżował.
Celę blokuje kłódka po drugiej stronie, co znacząco zmienia mój plan działania.
Kiedyś ojciec opowiadał mi o tym, jak jego kolega trafił do więzienia w Dwunastce, ponieważ ukradł jeden, mały kawałek węgla, ale ten uciekł przez kraty wentylujące pomieszczenie. Pozostaje teraz pytanie, czy i w kapitolińskich lochach były owe kraty?
Wszystko wydaje się zanikać w ciemności. Nawet ból i dźwięki strzelaniny ustają. Jedyne co przeszywa mnie dogłębnie to krzyki, które są niemalże niesłyszalne, jednak po wsłuchaniu się, można się dowiedzieć z której celi dochodzą wrzaski. Nadzieję daje mi otwór w ścianie, przez który byłabym w stanie się przecisnąć. Dziura jest na wysokości okna łazienkowego, ale z nogą w takim stanie nic nie zdziałam. Potrzebuję czegoś, na czym mogłabym się podsadzić, jednak nie ma w pobliżu nic co pomogłoby mi się wspiąć.
Po mojej lewej słyszę kroki- muszę się streszczać. Podchodzę do ściany i łapię się kawałka zerwanej tapety, a zdrową stopę wpycham w szczelinę, by mieć podparcie. Wdrapanie się na wysokość otworu okazało się nie być trudnym zadaniem, więc już po chwili siedzę po drugiej stronie na parapecie. Krzyki nasilają się i zaczynam mieć obawy, że nie jestem sama. Skaczę po czym czuję ból niezabezpieczonej nodze. Z drugiego końca pomieszczenia dochodzą jęki. Zmierzam na czworaka w tym kierunku, ale w pewnym momencie podłoga zarywa się pode mną przez co wpadam do zakurzonego tunelu, w którym zjeżdżam do nieznanej mi lokacji. Panicznie próbuję wyhamować rękami, lecz nic nie pomaga i właśnie znajduję się w ciasnym korytarzu. Jestem blisko celu, jednak nie wiem czy to jest to, co chciałam osiągnąć, ponieważ szepty i krzyki dobiegające zza zakrętu odbijają się echem po pokoju. Idę w ciemności do oświetlonego miejsca. Przywieram do ściany gdy do moich uszu dociera czyjś głos:
-Gadaj!
Do kogokolwiek mówił nie dostał odzewu.
-Uknułeś to, żeby ją zranić. Udało Ci się- owinąłeś ją sobie wokół palca i teraz o nikim innym nie myśli. Jaka szkoda, że to Twoje ostatnie chwile, prawda?
-Pierwsze pytanie. Jedna szansa.
Zawiesza głos, a jego słowa dźwięczą mi w głowie przez jakiś czas, który chyba zatrzymał się w miejscu.
-Czemu mnie nie kochasz?
Ktoś wysuwa drugie takie samo krzesło, ale odwrócone, więc nie widzę czy cokolwiek się na nim znajduje. Muszę zachować zimną krew, nie pokażę, że się boję, o siebie, Peetę i o wszystkich, którzy są tutaj ściągnięci. Skorupa na nodze pękła kompletnie, przez co bardzo duży ból sprawia mi choćby napięcie mięśni.
-Mówisz, czy mamy go potraktować jeszcze gorzej, za zabicie siedmiu ludzi z mojej ekipy?
-Myślisz, że czemu Cię nie kocham? Jesteś krwiopijcą i sadystą, zmieniłeś się, Gale!
Wyrzucam z siebie. Gale macha ręką, po czym ledwo widzialną przeźroczystą rurką w stronę fotela przepływa zgniło żółta substancja. Po pokoju roznosi się głuchy, przeraźliwy krzyk. Przeszywa mnie dreszcz, gdy pomyślę, co zawierał ten płyn. Gale coś wspominał o jadzie gończych os, ale on ma inną konsystencje.
-Co to?
-Trucizna.
Ironiczny uśmiech nie schodzi mu z twarzy. Mam co raz większe obawy, że osobą od której dzieli mnie zaledwie dwadzieścia metrów może być Peeta. Zauważyłam, że z nadgarstków i stóp sączy się krew. Zapewne w napadzie złości zaczęłam się szarpać, a igły wykorzystały okazję do wbicia się w moje ciało. Mroczy mi przed oczami, chcę, żeby ktoś mnie przytulił, ale nie chcę, żeby tym kimś był Gale. Zresztą on nie był by do tego zdolny, właściwie nie wiem jakie ma zamiary. Wiem tyle, że chce mnie dla siebie, lecz w ogóle nie rozumiem co chce tym osiągnąć. Nigdy go nie polubię, a co do dopiero pokocham. Nie czuję nic do nikogo, prócz Peety. On jest jedynym powodem dla którego walczę. Mogą mnie torturować, ale nie zabiją moich uczuć.
-Zastanawiam się czy dalej pytać, czy po prostu działać? Uparta jesteś.
Nie odzywam się. Nie mam najmniejszych szans wpłynąć na to, co się dzieje z osobą po drugiej stronie. Najchętniej pozbyłabym się Gale'a jedną strzałą, ale w tej pozycji jedyne co mogę zrobić to się nie poddawać. Kolejna dawka trucizny wlewa się do czyjegoś organizmu. Dopiero teraz zauważam, iż krzyki nie ustają.
-Przestań!
Staram się wydać z siebie jak najgłośniejszy dźwięk, ale nie daję rady. O dziwo on podchodzi do mnie po czym popycha narzędzie tortur, na którym siedzę bliżej butli ze zgniło żółtym płynem. Jestem na tyle blisko, by wyraźnie słyszeć coraz głośniejsze i przerażające wrzaski. Odpinają moje ręce od kolczastych klamr, lecz kostki nadal w nich tkwią. Każda próba wyzwolenia nóg z obręczy kończy się kolejnymi draśnięciami skóry.
Rozglądam się po sali i widzę, że jeśli mogłabym wstać choć na chwilę, to byłabym w stanie dobiec do jednego ze strażników przy drzwiach i zabrać mu karabin. Plan jest, teraz trzeba go wykonać, co nie będzie łatwe z sześcioma pilnującymi mnie osobami, które nie mają zamiaru spuścić mnie z oka. Nie będę patrzeć na moje dłonie, ponieważ boję się co zobaczę. Widziałam o wiele gorsze rany, ale teraz każda rzecz jest w stanie wytrącić mnie z równowagi.
-Kotna, powiedzmy sobie szczerze, ile razy byłem dla Ciebie ważniejszy niż ten blondyn?
Obiecałam sobie, że będę mówić prawdę.
-Byłeś dla mnie ważny, gdyby nie Ty, pewnie Prim i mama umarłyby z głodu, gdybyś nie wspierał ich podczas siedemdziesiątych czwartych głodowych igrzysk.
-A Peeta? Czy on im pomógł? Czy Tobie pomógł? Miałaś przez niego kłopoty, a ze mnie pożytek.
-Pomógł, bardziej niż Ty!
Dławię się łzami, bo mam stu procentową pewność, iż Peeta jest właśnie torturowany na moich oczach. Prawdą nic nie wskóram, muszę mieć na niego sposób. Jeżeli zacznę udawać zakochaną, to może wypuszczą Peetę, a ja ucieknę- w przeciwnym razie Peeta będzie chciał popełnić samobójstwo i nie będzie miał nikogo, kto go przed tym powstrzyma. Nigdy nie miał samobójczych myśli, ale możliwe, że efekty osaczania ujawniają się dopiero teraz. Nie mogę też kłamać, inaczej Peeta będzie miał jeszcze większe przekonanie, że nie kochałam go naprawdę. Bardzo mi go brakuje. Tęsknię za nim, zawsze tęsknię gdy go nie ma i zawsze o nim myślę, w mojej głowie jest zawsze dla niego miejsce.
-Czemu to robisz?
Gale kuca obok mnie i chwyta za rękę.
-Bo Cię kocham i nie chcę, żebyś resztę życia spędziła z oszustem.
-To nie jest oszust, Ty nim jesteś.
-Nie mów tak, kochanie.
-Nie nazywaj mnie tak!
Dwóch mężczyzn podbiega do mnie i przyciska z powrotem do krzesła, a pozostali wychodzą.
-Myślałem, że jesteś mnie warta, a tym czasem się myliłem! Jesteś przekonana, że Peeta Cię kocha i Ty go kochasz, a to nie prawda! Może mi powiesz, że igrzyska was połączyły?
-Połączyła nas jego miłość do mnie, a nie show w telewizji!
Wściekam się.
-Jego do Ciebie?
Mówi, jakby coś sobie uświadomił i był z tego dumny.
-Tak jego miłość, bo gdyby mnie nie kochał, to nic by z tego nie było.
Serce zaczyna mi bić mocniej z nerwów.
-Będzie mu przykro, gdy powiem, że nie była odwzajemniona, prawda?
-Nie, bo Peeta wie, że go kocham. Kocham i nie przestanę, rozumiesz?
-Katniss...
Doskakuje do mnie
-Przy mnie będziesz miała wszystko co tylko będziesz chciała, przez te miesiące rozłąki zrozumiałem co do Ciebie czuję.
Jedyne co bym chciała, oprócz uwolnienia prawdopodobnie zniewolonego Peetę , to gips, lub inne usztywnienie na spuchniętą nogę.
-Miłość?
Pytam zgryźliwie.
-Tak, kocham Cię ponad wszystko, nie chcę bez Ciebie żyć, Kotna zgódź się.
Nie zgodzę się na bycie z nim, bo życie bez Peety jest pozbawione kolorów i szczęścia. Muszę stąd uciec, nie obchodzi mnie jakie będą tego konsekwencje, byleby Peecie się nic nie stało.
-Gdzie jest Peeta?
-Dla niego jest już za późno, mamy tylko siebie.
Mówi to z takim spokojem, że wydaje mi się to nieprawdziwe. Krzyki nadal nie ustają, więc jest szansa, że da się coś zrobić. To jeszcze nie jest czas, by się poddać, mogę spróbować walczyć.
-Oswobodź mnie.
Przybieram minę zdenerwowanej, ale jednocześnie słabej i kruchej dziewczyny. Gale ruchem ręki wskazuje na moje nogi, które po chwili są uwolnione od kolczastych klamr. Oddycham z ulgą i powoli wstaję, a on widząc, że kuśtykam podbiega po czym kładzie moją ręką na jego ramieniu. Nie mam siły się rzucać, szarpać, czy też uciekać. Nie robię tego też dlatego, że to przypomina mi o pobytach w lesie, gdy to jedno z nas musiało pomóc drugiemu przejść drogę do domu, gdyż tamto nie było w stanie. Prowadzi mnie w kierunku przeciwnym od krzesła, przy którym tkwi rurka transportująca truciznę do czyjegoś ciała. Zawracam, na co Gale nie reaguje gniewnie, wręcz przeciwnie, wygląda jakby toczył walkę z samym sobą. Jestem przekonana, iż coś go na siłę zmieniło. Nie był osaczony, bo niby czym, skoro wszystkie kokony i wszelkie rzeczy związane z panowaniem Snowa były usunięte. To prawda, że nie zlikwidowano wszystkich, ale Gale raczej nie miałby dostępu do dużej dawki jadu, a tym bardziej ktoś z zewnątrz, w końcu Gale przyczynił się w dużej mierze do obalenia władz Kapitolu. Opieram się o kolumnę, a w tym samym czasie do pomieszczenia wchodzi uzbrojona grupa ludzi, co powoduje panikę u Gale'a i jego ekipy. Narzędzia tortur momentalnie zostają przesunięte do dawnych cel, a w sali robi się cicho jak na cmentarzu. Niepostrzeżenie zmierzam ku celi, do której schowali się wszyscy obecni tu mężczyźni, bo jest szansa, że trafię do Peety. Słyszę dźwięk, jaki wydaje pistolet podczas ładowania magazynku. Teraz wiem, że nas szukają i że to, co robi Gale jest nielegalne. Mogłabym do nich podejść, lecz obawiam się, iż to może źle poskutkować, ponieważ nie jestem w stu procentach pewna, że to o nas chodzi i ci ludzie są po naszej stronie. Poruszanie się sprawia mi bardzo duży ból, ale czuję w sobie konieczność zobaczenia kto jest na fotelu. Ktoś wychodzi z pokoju jednocześnie zostawiając uchylone drzwi, do których zmierzam, ale nie kończy się do dla niego dobrze, bo gdy podnosi strzelbę na ziemi pojawia się czerwona plama, która oznacza, że już nie wstanie.
-Znaleźć ich!
Zostało mi niewiele czasu, a muszę dotrzeć do Peety na czas i w razie potrzeby go chronić.
Z balkonów na linach zjeżdża paru mężczyzn. Rozpoczyna się prawdziwa rzeź, w której na szczęście nie biorę udziału. Korzystając z okazji wchodzę do pokoju, z którego wydobywają się głuche jęki. Po drodze parę pocisków przelatuje tuż obok mnie, lecz orientuję się, że nie były one wystrzelone celowo w moją stronę. Ciągnę swoją nogę za sobą, gdyż ból całkowicie mi ją sparaliżował.
Celę blokuje kłódka po drugiej stronie, co znacząco zmienia mój plan działania.
Kiedyś ojciec opowiadał mi o tym, jak jego kolega trafił do więzienia w Dwunastce, ponieważ ukradł jeden, mały kawałek węgla, ale ten uciekł przez kraty wentylujące pomieszczenie. Pozostaje teraz pytanie, czy i w kapitolińskich lochach były owe kraty?
Wszystko wydaje się zanikać w ciemności. Nawet ból i dźwięki strzelaniny ustają. Jedyne co przeszywa mnie dogłębnie to krzyki, które są niemalże niesłyszalne, jednak po wsłuchaniu się, można się dowiedzieć z której celi dochodzą wrzaski. Nadzieję daje mi otwór w ścianie, przez który byłabym w stanie się przecisnąć. Dziura jest na wysokości okna łazienkowego, ale z nogą w takim stanie nic nie zdziałam. Potrzebuję czegoś, na czym mogłabym się podsadzić, jednak nie ma w pobliżu nic co pomogłoby mi się wspiąć.
Po mojej lewej słyszę kroki- muszę się streszczać. Podchodzę do ściany i łapię się kawałka zerwanej tapety, a zdrową stopę wpycham w szczelinę, by mieć podparcie. Wdrapanie się na wysokość otworu okazało się nie być trudnym zadaniem, więc już po chwili siedzę po drugiej stronie na parapecie. Krzyki nasilają się i zaczynam mieć obawy, że nie jestem sama. Skaczę po czym czuję ból niezabezpieczonej nodze. Z drugiego końca pomieszczenia dochodzą jęki. Zmierzam na czworaka w tym kierunku, ale w pewnym momencie podłoga zarywa się pode mną przez co wpadam do zakurzonego tunelu, w którym zjeżdżam do nieznanej mi lokacji. Panicznie próbuję wyhamować rękami, lecz nic nie pomaga i właśnie znajduję się w ciasnym korytarzu. Jestem blisko celu, jednak nie wiem czy to jest to, co chciałam osiągnąć, ponieważ szepty i krzyki dobiegające zza zakrętu odbijają się echem po pokoju. Idę w ciemności do oświetlonego miejsca. Przywieram do ściany gdy do moich uszu dociera czyjś głos:
-Gadaj!
Do kogokolwiek mówił nie dostał odzewu.
-Uknułeś to, żeby ją zranić. Udało Ci się- owinąłeś ją sobie wokół palca i teraz o nikim innym nie myśli. Jaka szkoda, że to Twoje ostatnie chwile, prawda?
Ledwo słyszalny wyraz wydobywa się z czyjś ust:
-On?
-Nie przejmujesz się tylko losem swojej ukochanej, co?
Pisk jaki wydaje nóż ocierający się o jakiś przedmiot jest przerażający.
-Powiem Ci, jeśli chcesz wiedzieć. On był tylko pionkiem, potrzebowałem go, żeby ją tu zaciągnął, a teraz Ty będziesz przynętą. Znowu.
-Powiem Ci, jeśli chcesz wiedzieć. On był tylko pionkiem, potrzebowałem go, żeby ją tu zaciągnął, a teraz Ty będziesz przynętą. Znowu.
piątek, 12 czerwca 2015
Rozdział XIV
Nie kłamałam mówiąc, że nic nie czuje- naprawdę nic nie czułam. Widocznie zemdlałam.
Teraz znajduję się w naszej grupowej sypialni z bandażem na nodze oraz czymś w rodzaju cienkiej skorupy. Nie wygląda to na gips, więc chyba nie złamałam nogi. Próbuję się podnieść, ale jestem przypięta pasami. Przez moment czuję się jak zwierzę w klatce, na szczęście przechodzi mi gdy słyszę okrzyk powitalny Annie.
-Katniss! Martwiłam się bardzo.
Przytula mnie. Dopiero gdy się przesunęła, widzę, że za nią stoi Peeta. Ze spuszczoną głową, rękoma założonymi za plecy wygląda jak dziecko, które coś nabroiło. Zapewne za to, co mi się stało wini siebie. Annie nie zważając na nas odpina mi pasy, a następnie zaczyna mi tłumaczyć czemu jestem poprzypinana.
-Słuchaj, spałaś godzinę, musieli Ci podać zastrzyki, żebyś zasnęła, ale podczas tego strasznie się rzucałaś, a Peeta był w takim stanie, że musiałam go tu zaciągnąć razem z Johanną i Haymitchem. On też się martwił. Próbowałam mu powiedzieć, że go potrzebujesz, ale nic do niego nie docierało, stał przy oknie cały czas. Tak jak już mówiłam Haymitch dosłownie przywlókł go do Ciebie.
-Annie, rozumiem.
Przerywam jej bo zaczynała się nakręcać i zaraz zaczęłaby pewnie niepotrzebnie tłumaczyć siebie, a ona nie mówiąc wskazuje na sukienkę, którą mam cały czas na sobie. Nóż trafił tuż obok, jednak nie jest zakrwawiona.
-Podobno możesz chodzić, ale nie możesz nadwyrężać tej nogi. Ukruszyła Ci się kość. Nie pytaj co to znaczy, z tego co wiem, to nic bardzo poważnego.
Peeta podchodzi do nas.
-Zostawię was samych, jak będziesz chciała, to pamiętaj, że możesz wstać.
Gdy wychodzi dodaje:
-Mellow ma małe szanse na przeżycie, wiem, bo Gale powiedział, że się ,,zajmie małą".
-Idiota.
Skwitowałam.
Annie wychodzi bardzo cicho, a Peeta doskakuje do mnie.
-Katniss nie będę Cię przepraszał, bo za takie coś się nie wybacza, ale proszę nie gniewaj się.
-Da się przebaczyć i ja właśnie tak zrobię. Kocham Cię, a po drugie to nie była Twoja wina.
Zakrywam mu usta dwoma palcami. Nie chcę, żeby kontynuował. Bardziej przejmuje się losem Mel i wszystkich dzieci na arenie. Jedynym sposobem jest wysadzenie tego obszaru. Myślę, że w składzie broni znalazło by się C4. Mogę się swobodnie poruszać po budynku, aczkolwiek nie sądzę, żeby wpuścili mnie tam. Nikt nie może o tym wiedzieć, z wyjątkiem Beetee'go, bo on może mi skombinować, coś co pomoże mi dostać się do składu. Nie przejmuję się konsekwencjami, nie będzie ich, ponieważ wiem, że to był pomysł Gale'a- nie Paylor. Tak na prawdę wystarczyłoby pozbyć się tylko organizatora, lecz nie mam serca mu tego zrobić. Przelało się już za dużo krwi.
Wstaję i szybko zakładam spodnie, po czym idę za ścianę, za którą zmieniam sukienkę na bluzkę.
-Katniss, co robisz?
-Nieważne. Wiesz gdzie jest Beetee?
-Pewnie na dole, z trybutem, ale powiesz mi o co chodzi?
-Nie mogę Ci powiedzieć, nie martw się, zaufaj mi.
Biorę go za ręce.
-Proszę.
-Katniss...
Całuję go w policzek, po czym wychodzę. Peeta otwiera drzwi i krzyczy do mnie:
-Chyba czegoś zapomniałaś!
Pospiesznie zabieram kule, ale on nie daje mi się oddalić. Obejmuje mnie z całej siły.
-Jeśli nie chcesz mówić, to nie mów, ale pamiętaj o jednym...
Wstrzymuje oddech.
-Jesteś wszystkim co mam, jesteś moim jedynym światem, bez Ciebie moje życie straci sens, dbaj o siebie gdziekolwiek idziesz.
Wiem co mamy do stracenia. Ostatni raz spoglądam w pełne troski zmieszanej z bólem błękitne oczy i ruszam na spotkanie z Beeteem
Chodzenie o kulach jest o wiele łatwiejsze niż bez. Przed chwilą postawienie jednego kroku sprawiało mi problem, lecz teraz mogę swobodnie się poruszać.
Drzwi otwierają mi strażnicy, a ja żeby nie tracić czasu krzyczę:
-Beetee, Beetee!
Odwraca się, przy czym niemalże zeskakuje z wózka.
-Cześć, jak się czujesz? Jak dobrze, że Cię widzę, muszę coś Ci powiedzieć.
-Wszystko w porządku, też chcę z Tobą porozmawiać. Chodź.
Pcham jego wózek w kąt sali. Gdy docieramy do miejsca, które jest prawie w całości osłonięte kukłami treningowymi zaczynam mówić:
-Nie chcę, żeby igrzyska się odbyły, albo przekonamy Paylor, albo wysadzimy arenę, tylko, że w tym jesteś mi potrzebny Ty.
Beetee na szczęście nie zadaje dużo pytań.
-Paylor nie przekonamy, bo wyjechała, myślę, że specjalnie. Ona tego nie chciała, słyszałem też rozmowę Gale'a z jednym ze swoich ludzi.
Ponieważ nie mogę wytrzymać pytam:
-Swoich ludzi?
Kładę nacisk na pierwsze słowo.
-Tak, Katniss, jego ludzi, mówił, że zależało mu tylko na tym, żeby Cię tu ściągnąć i całe igrzyska to podpucha. Chce wypuścić dzieci udając ,,nawróconego", czyli chyba chodzi mu o to, że będzie udawał, że się zmienił, rozumiesz? Musicie stąd uciekać, boję się o was.
-O nas?
-Ciebie i Peete, on może chcieć się go pozbyć. Wracaj do niego. No już.
Zaczynam się sztucznie śmiać, by sprawiać wrażenie zadowolonej. Nie mam pojęcia czy nas obserwują. Serce zaczyna mi bić mocniej kiedy pomyśle, że Peecie coś może się stać przeze mnie. Boję się zaakceptować rzeczywistość, w której go nie ma.
Widzę drzwi, ale ponieważ nikt chyba nie ma zamiaru ich otworzyć próbuję na nie skoczyć. Zadziałało, ale niestety ktoś wyrywa mi podparcie z rąk.
-Brać ją!
Chwytają mnie za nadgarstki i powalają na ziemie. Zaczynam krzyczeć, ale zatykają mi usta jakąś szmatą.
-Hej, co to ma być? Podnieście ją, natychmiast!
Ktoś o bardzo dużych dłoniach podnosi mnie, a wraz z moimi oprawcami znika także dotychczasowy knebel.
-Katniss, wybacz, oni nic nie rozumieją.
Gale. Spoglądam na jego ramię, w które wbiłam wcześniej nóż. Musiałam to zrobić na prawdę mocno, bo ma zszyte pół przedramienia.
-O co Ci chodzi? Gdzie jest Peeta?
-Już nie musisz udawać, wszyscy wiemy, że nic do niego nie czujesz.
Cofa się o krok, a w trakcie tego szepcze- jak zapewne myślał- niesłyszalnie.
-Jak się zacznie rzucać, to zabierzcie ją do sali.
Stoję sztywno, staram się nie upaść. Ludzie Gale'a są uzbrojeni tylko w pistolety. Pewnie nie są oficjalnie zatrudnieni, w przeciwnym razie mieliby tyle broni, że strach byłoby do nich podejść.
Gale podchodzi do mnie z uśmiechem na ustach i obejmuje mnie. Śmierdzi od niego krwią. Coraz bardziej mi się to nie podoba, nie chcę, żeby narodził się kolejny Snow. Gryzę go w ramię, a następnie odskakuję i powalam jednego strażnika na ziemie zabierając mu broń palną. Celuję w jednego z napastników, ale nie pociągam za spust.
-Możesz mi powiedzieć, o co Ci chodzi?
-O nic, Kotna, po prostu chcę, żebyś przestała udawać, teraz nic nam nie przeszkodzi.
Strzelam do osoby, którą miałam na celowniku, bo zaczęła się niebezpiecznie zachowywać, a ta pada na ziemię. Nie widzę krwi, więc spoglądam na magazynek- strzałki usypiające. Takie same kiedyś stosowałam do zabijania zwierząt, ale gdy zrozumiałam, że one nic nie poczują przestałam.
-Teraz!
Krzyczy Gale. Pięć osób otacza mnie z każdej strony, lecz jedyne co udaje mi się zrobić, to chwilowo pozbyć się dwóch z nich. Dopadają mnie, a jeden przerzuca przez ramię. Po drodze kopnęłam paru w brzuch, lecz nie zareagowali.
-Czemu?
-Bo Cię kocham i nigdy nie przestanę, a teraz, gdy nie ma nikogo, kto mógłby mi Cię zabrać, sprawa jest o wiele łatwiejsza.
-Jak to nie ma?
Po tym co powiedział moja rozpacz przeradza się w niepowstrzymaną złość. Walę łokciem osobę, która mnie powstrzymuje od rzucenia się na tegorocznego organizatora po czym upadam na plecy. Słyszę okrzyki radości. Może oni się cieszą, ale mi nie jest do śmiechu. Jakaś niewyobrażalna siła ciągnie mnie za rękę w głąb korytarza. Wyrywają mi z ręki pistolet i strzelają do mnie moją własną bronią. Ostatkiem sił wstaję, ale nie mam wystarczająco czasu, by wybiec z budynku, więc jedyne co robię wyciągam pocisk z dłoni, który już po chwili ugrzęzł w czyjejś szyi. Mam nadzieję, że jad usypiający zadziała na moją ofiarę. Gale podnosi mnie, a mi brak siły, by się bronić.
Zasypiam na jego rękach. Nie chciałam, ale co miałam zrobić? Nad tym się nie panuje.
Jedyne rzeczy, które odebrałam to wpatrzony we mnie Gale i krzyki jakiegoś chłopaka. Zapewne widział co się działo, więc go też zabrali. Ponieważ krzyki nie ustają, a trucizna przestaje działać budzę się. Jestem przypięta wielką metalową klamrą do ściany.
-Trzeba było się nie rzucać. Już niedługo nie będziesz musiała udawać i nic Ci nie przeszkodzi, żeby nareszcie być ze mną szczęśliwa.
-Gdzie Peeta?
-Kochasz mnie?
-Gdzie on jest?
Warczę.
-Wiem, że kochasz.
-Nie kocham Cię, kocham Peetę, rozumiesz, świrze?
-Łżesz!
Co mu się stało?! Niedawno wspierał mnie i moją rodzinę, a teraz coś go opętało. Powoli wyjmuję ręce z obezwładniającej osłony, rozmasowuję je. Gdyż Gale poszedł, mogę spokojnie rozejrzeć się po pomieszczeniu. Ciemna, stara sala z równie starymi obrazami, kolumnami, kajdankami i- co najgorsze trupami. Gdzieniegdzie biegają szury. Już wiem czemu śmierdzi stęchlizną. Naciągam rękawy bluzki na dłonie, bo jest zimno. Przez głowę momentalnie przelatują mi najgorsze myśli. Gale mógł pojmać Peetę, następnie torturować jego, a mnie trzymać na tyle blisko bym widziała co się dzieje. Nie dam mu tej satysfakcji. Wydostanę nas stąd. Wyślizguję się z potrzasku po czym przywieram do jednej z kolumn. Na podłodze leży nóż. Zardzewiały, ale kto wie co może się przydać? Obchodzę ją na około. Obserwuję każdy ruch organizatora. Gdy podchodzi do klamry wpada w wściekłość.
-Znajdźcie ją, musi zobaczyć co czeka kochasia!
Cała banda zaczyna rechotać. Jeśli tylko będę miała szanse, osobiście dopilnuję, żeby Gale nie wyszedł z tego cało. Nie pozwolę na torturowanie Peety, jeśli o nim mowa. Dobywam broni, by mieć chociaż najmniejsze przekonanie, że wszystko będzie dobrze. Annie nie miała racji- moja noga bardzo boli i przeszkadza w swobodnym poruszaniu. Jeżeli Peecie stanie się cokolwiek złego nie daruję Gale'owi do końca życia. Moje teraźniejsze przemyślenia mogą wszystko zepsuć, muszę się skupić tylko na uratowaniu Peety i siebie.
Ściana na przeciwko ma drzwi, które są moją jedyną nadzieją. Skradanie się odpada z moją nogą w skorupie. Podnoszę kamyk, czyli rzecz potrzebną mi do odwrócenia uwagi zgrai. Surowiec po chwili ląduje stóp Gale'a, lecz wcześniej odbił się o ścianę zmieniając kierunek lotu, co sprawiło, że wszyscy poszli szukać mnie w drugim końcu pokoju.
Gwałtownie otwieram drzwi, a następnie je zamykam. Siadam, staram się wyrównać oddech. Dziwne powiewy wiatru napełniają pomieszczenie zimnym powietrzem. Tutaj nie śmierdzi stęchlizną, tylko czymś nie przyjemnym, jakby potem zmieszanym z krwią. Boję się wchodzić w ciemność. Dopiero pozbyłam się lęków o utracenie Peety, a teraz powracają z podwójną siłą.
Godziny spędzone w trzynastce pod ziemią procentują, ponieważ w przeciągu nie całej minuty widzę dokładnie całą- jak się okazało- celę. Po mojej prawej stronie leży przykuty kajdankami trup. Niedobrze mi. Zawsze miałam kogoś, kto był gotów zrobić dla mnie wszystko, w tym pocieszać. Nie mogę wytrzymać smrodu, więc wyglądam zza framugi.
Wiem, że idę na być może pewną śmierć, ale co za różnica, jak i tak jesteśmy rozdzieleni?
-Gale!
Obraca się i natychmiast podbiega.
-Katniss, wiedziałem, że uciekniesz!
-Nie uciekłam, po prostu chciałam się przejść.
Kłamię w żywe oczy, ale jednocześnie przybieram wyraz twarzy, zakochanej osoby.
-Nie chciałem na Ciebie krzyczeć. Nie powinienem Cię przypinać. Powiedz mi Katniss...
Klęka przede mną.
-Powiedz mi czego chcesz, a ja spełnię każde Twoje życzenie.
Nie zastawiam się nad konsekwencjami, dlatego mówię:
-Wypuść Peete.
Udawanie zakochanej źle mi wychodzi. Być może na Siedemdziesiątych Czwartych Głodowych Igrzyskach nie udawałam, inaczej nie wyszłoby mi to tak wiarygodnie. Jest też możliwość, iż to przez zachowanie Gale'a nie umiem nawet udawać, że go lubię, albo nie mam odpowiedniej motywacji.
-Złe życzenie. Myślałem, że się zmieniłaś. Co tak stoicie?!
Paru mężczyzn do mnie podbiega, po czym obezwładniają rzucając na podłogę i zapinając kajdanki.
-Spokojnie, dam Ci wybór, nie jestem sadystą.
-Jesteś.
Mamroczę pod nosem. Czuję się bezsilna, gdy przypominają mi się wszystkie pocałunki i chwile spędzone z osobą, którą chce zobaczyć, o którą walczę, którą kocham i tę, której nie zobaczę. Gale traktuje mnie jako łup wojenny skory do ucieczki. To boli. To bardzo boli. Najgorsze jest fakt, iż nie wiem co dzieje się z Peetą, z tym samym Peetą, który kochał mnie od dziecka i który myśli o mnie non stop, nawet gdy nie może, gdy musi się skupić na czymś innym nadal o mnie myśli.
Przenoszą moje bezwładne ciało na krzesło posiadające zatrzaski na ręce i stopy uzbrojone w igły. Trzech bandytów przesuwa siedzenie w stronę środka komnaty. Moja usztywnienie na kostce nie pomaga, bo już po chwili widzę na nim pęknięcie. Nie dam rady się wyszarpnąć, nawet gdybym bardzo chciała, bo każdy mój nagły ruch kończy się wbiciem igieł w kostkę. Gwałtowne położenie krzesła przyprawia mnie o zawroty głowy. Pomieszczenie jest oświetlane jedynie przez pochodnie trzymane przez każdego obecnego człowieka.
-Jak już mówiłem...
Zaczyna doniosłym głosem.
-Dam Ci wybór, ale pamiętaj, każda zła odpowiedź wiąże się z karą.
Przełykam ślinę. Jestem gotowa przyjąć każdą karę niezwiązaną z Peetą.
-Karą?
-Zostało nam jeszcze trochę jadu gończych os.
Próbuję zeskoczyć, ale ból w stopach powodowany tysiącem igieł daje mi utrzymać kontakt z rzeczywistością. Po kafelkach spływa strużka krwi.
-Kotna, spokojnie, mamy dużo czasu. Każda odpowiedź się liczy.
Uśmiecha się ironicznie.
Nie mam zielonego pojęcia czy mówić prawdę, czy kłamać. Myśląc logicznie, jeżeli Peeta jest niedaleko, a i tak ma zostać torturowany, to niech wie co do niego czuje, niech to będzie ostatnia rzecz jaką usłyszy. Nie życzę mu tego, lecz jestem bez silna.
Teraz znajduję się w naszej grupowej sypialni z bandażem na nodze oraz czymś w rodzaju cienkiej skorupy. Nie wygląda to na gips, więc chyba nie złamałam nogi. Próbuję się podnieść, ale jestem przypięta pasami. Przez moment czuję się jak zwierzę w klatce, na szczęście przechodzi mi gdy słyszę okrzyk powitalny Annie.
-Katniss! Martwiłam się bardzo.
Przytula mnie. Dopiero gdy się przesunęła, widzę, że za nią stoi Peeta. Ze spuszczoną głową, rękoma założonymi za plecy wygląda jak dziecko, które coś nabroiło. Zapewne za to, co mi się stało wini siebie. Annie nie zważając na nas odpina mi pasy, a następnie zaczyna mi tłumaczyć czemu jestem poprzypinana.
-Słuchaj, spałaś godzinę, musieli Ci podać zastrzyki, żebyś zasnęła, ale podczas tego strasznie się rzucałaś, a Peeta był w takim stanie, że musiałam go tu zaciągnąć razem z Johanną i Haymitchem. On też się martwił. Próbowałam mu powiedzieć, że go potrzebujesz, ale nic do niego nie docierało, stał przy oknie cały czas. Tak jak już mówiłam Haymitch dosłownie przywlókł go do Ciebie.
-Annie, rozumiem.
Przerywam jej bo zaczynała się nakręcać i zaraz zaczęłaby pewnie niepotrzebnie tłumaczyć siebie, a ona nie mówiąc wskazuje na sukienkę, którą mam cały czas na sobie. Nóż trafił tuż obok, jednak nie jest zakrwawiona.
-Podobno możesz chodzić, ale nie możesz nadwyrężać tej nogi. Ukruszyła Ci się kość. Nie pytaj co to znaczy, z tego co wiem, to nic bardzo poważnego.
Peeta podchodzi do nas.
-Zostawię was samych, jak będziesz chciała, to pamiętaj, że możesz wstać.
Gdy wychodzi dodaje:
-Mellow ma małe szanse na przeżycie, wiem, bo Gale powiedział, że się ,,zajmie małą".
-Idiota.
Skwitowałam.
Annie wychodzi bardzo cicho, a Peeta doskakuje do mnie.
-Katniss nie będę Cię przepraszał, bo za takie coś się nie wybacza, ale proszę nie gniewaj się.
-Da się przebaczyć i ja właśnie tak zrobię. Kocham Cię, a po drugie to nie była Twoja wina.
Zakrywam mu usta dwoma palcami. Nie chcę, żeby kontynuował. Bardziej przejmuje się losem Mel i wszystkich dzieci na arenie. Jedynym sposobem jest wysadzenie tego obszaru. Myślę, że w składzie broni znalazło by się C4. Mogę się swobodnie poruszać po budynku, aczkolwiek nie sądzę, żeby wpuścili mnie tam. Nikt nie może o tym wiedzieć, z wyjątkiem Beetee'go, bo on może mi skombinować, coś co pomoże mi dostać się do składu. Nie przejmuję się konsekwencjami, nie będzie ich, ponieważ wiem, że to był pomysł Gale'a- nie Paylor. Tak na prawdę wystarczyłoby pozbyć się tylko organizatora, lecz nie mam serca mu tego zrobić. Przelało się już za dużo krwi.
Wstaję i szybko zakładam spodnie, po czym idę za ścianę, za którą zmieniam sukienkę na bluzkę.
-Katniss, co robisz?
-Nieważne. Wiesz gdzie jest Beetee?
-Pewnie na dole, z trybutem, ale powiesz mi o co chodzi?
-Nie mogę Ci powiedzieć, nie martw się, zaufaj mi.
Biorę go za ręce.
-Proszę.
-Katniss...
Całuję go w policzek, po czym wychodzę. Peeta otwiera drzwi i krzyczy do mnie:
-Chyba czegoś zapomniałaś!
Pospiesznie zabieram kule, ale on nie daje mi się oddalić. Obejmuje mnie z całej siły.
-Jeśli nie chcesz mówić, to nie mów, ale pamiętaj o jednym...
Wstrzymuje oddech.
-Jesteś wszystkim co mam, jesteś moim jedynym światem, bez Ciebie moje życie straci sens, dbaj o siebie gdziekolwiek idziesz.
Wiem co mamy do stracenia. Ostatni raz spoglądam w pełne troski zmieszanej z bólem błękitne oczy i ruszam na spotkanie z Beeteem
Chodzenie o kulach jest o wiele łatwiejsze niż bez. Przed chwilą postawienie jednego kroku sprawiało mi problem, lecz teraz mogę swobodnie się poruszać.
Drzwi otwierają mi strażnicy, a ja żeby nie tracić czasu krzyczę:
-Beetee, Beetee!
Odwraca się, przy czym niemalże zeskakuje z wózka.
-Cześć, jak się czujesz? Jak dobrze, że Cię widzę, muszę coś Ci powiedzieć.
-Wszystko w porządku, też chcę z Tobą porozmawiać. Chodź.
Pcham jego wózek w kąt sali. Gdy docieramy do miejsca, które jest prawie w całości osłonięte kukłami treningowymi zaczynam mówić:
-Nie chcę, żeby igrzyska się odbyły, albo przekonamy Paylor, albo wysadzimy arenę, tylko, że w tym jesteś mi potrzebny Ty.
Beetee na szczęście nie zadaje dużo pytań.
-Paylor nie przekonamy, bo wyjechała, myślę, że specjalnie. Ona tego nie chciała, słyszałem też rozmowę Gale'a z jednym ze swoich ludzi.
Ponieważ nie mogę wytrzymać pytam:
-Swoich ludzi?
Kładę nacisk na pierwsze słowo.
-Tak, Katniss, jego ludzi, mówił, że zależało mu tylko na tym, żeby Cię tu ściągnąć i całe igrzyska to podpucha. Chce wypuścić dzieci udając ,,nawróconego", czyli chyba chodzi mu o to, że będzie udawał, że się zmienił, rozumiesz? Musicie stąd uciekać, boję się o was.
-O nas?
-Ciebie i Peete, on może chcieć się go pozbyć. Wracaj do niego. No już.
Zaczynam się sztucznie śmiać, by sprawiać wrażenie zadowolonej. Nie mam pojęcia czy nas obserwują. Serce zaczyna mi bić mocniej kiedy pomyśle, że Peecie coś może się stać przeze mnie. Boję się zaakceptować rzeczywistość, w której go nie ma.
Widzę drzwi, ale ponieważ nikt chyba nie ma zamiaru ich otworzyć próbuję na nie skoczyć. Zadziałało, ale niestety ktoś wyrywa mi podparcie z rąk.
-Brać ją!
Chwytają mnie za nadgarstki i powalają na ziemie. Zaczynam krzyczeć, ale zatykają mi usta jakąś szmatą.
-Hej, co to ma być? Podnieście ją, natychmiast!
Ktoś o bardzo dużych dłoniach podnosi mnie, a wraz z moimi oprawcami znika także dotychczasowy knebel.
-Katniss, wybacz, oni nic nie rozumieją.
Gale. Spoglądam na jego ramię, w które wbiłam wcześniej nóż. Musiałam to zrobić na prawdę mocno, bo ma zszyte pół przedramienia.
-O co Ci chodzi? Gdzie jest Peeta?
-Już nie musisz udawać, wszyscy wiemy, że nic do niego nie czujesz.
Cofa się o krok, a w trakcie tego szepcze- jak zapewne myślał- niesłyszalnie.
-Jak się zacznie rzucać, to zabierzcie ją do sali.
Stoję sztywno, staram się nie upaść. Ludzie Gale'a są uzbrojeni tylko w pistolety. Pewnie nie są oficjalnie zatrudnieni, w przeciwnym razie mieliby tyle broni, że strach byłoby do nich podejść.
Gale podchodzi do mnie z uśmiechem na ustach i obejmuje mnie. Śmierdzi od niego krwią. Coraz bardziej mi się to nie podoba, nie chcę, żeby narodził się kolejny Snow. Gryzę go w ramię, a następnie odskakuję i powalam jednego strażnika na ziemie zabierając mu broń palną. Celuję w jednego z napastników, ale nie pociągam za spust.
-Możesz mi powiedzieć, o co Ci chodzi?
-O nic, Kotna, po prostu chcę, żebyś przestała udawać, teraz nic nam nie przeszkodzi.
Strzelam do osoby, którą miałam na celowniku, bo zaczęła się niebezpiecznie zachowywać, a ta pada na ziemię. Nie widzę krwi, więc spoglądam na magazynek- strzałki usypiające. Takie same kiedyś stosowałam do zabijania zwierząt, ale gdy zrozumiałam, że one nic nie poczują przestałam.
-Teraz!
Krzyczy Gale. Pięć osób otacza mnie z każdej strony, lecz jedyne co udaje mi się zrobić, to chwilowo pozbyć się dwóch z nich. Dopadają mnie, a jeden przerzuca przez ramię. Po drodze kopnęłam paru w brzuch, lecz nie zareagowali.
-Czemu?
-Bo Cię kocham i nigdy nie przestanę, a teraz, gdy nie ma nikogo, kto mógłby mi Cię zabrać, sprawa jest o wiele łatwiejsza.
-Jak to nie ma?
Po tym co powiedział moja rozpacz przeradza się w niepowstrzymaną złość. Walę łokciem osobę, która mnie powstrzymuje od rzucenia się na tegorocznego organizatora po czym upadam na plecy. Słyszę okrzyki radości. Może oni się cieszą, ale mi nie jest do śmiechu. Jakaś niewyobrażalna siła ciągnie mnie za rękę w głąb korytarza. Wyrywają mi z ręki pistolet i strzelają do mnie moją własną bronią. Ostatkiem sił wstaję, ale nie mam wystarczająco czasu, by wybiec z budynku, więc jedyne co robię wyciągam pocisk z dłoni, który już po chwili ugrzęzł w czyjejś szyi. Mam nadzieję, że jad usypiający zadziała na moją ofiarę. Gale podnosi mnie, a mi brak siły, by się bronić.
Zasypiam na jego rękach. Nie chciałam, ale co miałam zrobić? Nad tym się nie panuje.
Jedyne rzeczy, które odebrałam to wpatrzony we mnie Gale i krzyki jakiegoś chłopaka. Zapewne widział co się działo, więc go też zabrali. Ponieważ krzyki nie ustają, a trucizna przestaje działać budzę się. Jestem przypięta wielką metalową klamrą do ściany.
-Trzeba było się nie rzucać. Już niedługo nie będziesz musiała udawać i nic Ci nie przeszkodzi, żeby nareszcie być ze mną szczęśliwa.
-Gdzie Peeta?
-Kochasz mnie?
-Gdzie on jest?
Warczę.
-Wiem, że kochasz.
-Nie kocham Cię, kocham Peetę, rozumiesz, świrze?
-Łżesz!
Co mu się stało?! Niedawno wspierał mnie i moją rodzinę, a teraz coś go opętało. Powoli wyjmuję ręce z obezwładniającej osłony, rozmasowuję je. Gdyż Gale poszedł, mogę spokojnie rozejrzeć się po pomieszczeniu. Ciemna, stara sala z równie starymi obrazami, kolumnami, kajdankami i- co najgorsze trupami. Gdzieniegdzie biegają szury. Już wiem czemu śmierdzi stęchlizną. Naciągam rękawy bluzki na dłonie, bo jest zimno. Przez głowę momentalnie przelatują mi najgorsze myśli. Gale mógł pojmać Peetę, następnie torturować jego, a mnie trzymać na tyle blisko bym widziała co się dzieje. Nie dam mu tej satysfakcji. Wydostanę nas stąd. Wyślizguję się z potrzasku po czym przywieram do jednej z kolumn. Na podłodze leży nóż. Zardzewiały, ale kto wie co może się przydać? Obchodzę ją na około. Obserwuję każdy ruch organizatora. Gdy podchodzi do klamry wpada w wściekłość.
-Znajdźcie ją, musi zobaczyć co czeka kochasia!
Cała banda zaczyna rechotać. Jeśli tylko będę miała szanse, osobiście dopilnuję, żeby Gale nie wyszedł z tego cało. Nie pozwolę na torturowanie Peety, jeśli o nim mowa. Dobywam broni, by mieć chociaż najmniejsze przekonanie, że wszystko będzie dobrze. Annie nie miała racji- moja noga bardzo boli i przeszkadza w swobodnym poruszaniu. Jeżeli Peecie stanie się cokolwiek złego nie daruję Gale'owi do końca życia. Moje teraźniejsze przemyślenia mogą wszystko zepsuć, muszę się skupić tylko na uratowaniu Peety i siebie.
Ściana na przeciwko ma drzwi, które są moją jedyną nadzieją. Skradanie się odpada z moją nogą w skorupie. Podnoszę kamyk, czyli rzecz potrzebną mi do odwrócenia uwagi zgrai. Surowiec po chwili ląduje stóp Gale'a, lecz wcześniej odbił się o ścianę zmieniając kierunek lotu, co sprawiło, że wszyscy poszli szukać mnie w drugim końcu pokoju.
Gwałtownie otwieram drzwi, a następnie je zamykam. Siadam, staram się wyrównać oddech. Dziwne powiewy wiatru napełniają pomieszczenie zimnym powietrzem. Tutaj nie śmierdzi stęchlizną, tylko czymś nie przyjemnym, jakby potem zmieszanym z krwią. Boję się wchodzić w ciemność. Dopiero pozbyłam się lęków o utracenie Peety, a teraz powracają z podwójną siłą.
Godziny spędzone w trzynastce pod ziemią procentują, ponieważ w przeciągu nie całej minuty widzę dokładnie całą- jak się okazało- celę. Po mojej prawej stronie leży przykuty kajdankami trup. Niedobrze mi. Zawsze miałam kogoś, kto był gotów zrobić dla mnie wszystko, w tym pocieszać. Nie mogę wytrzymać smrodu, więc wyglądam zza framugi.
Wiem, że idę na być może pewną śmierć, ale co za różnica, jak i tak jesteśmy rozdzieleni?
-Gale!
Obraca się i natychmiast podbiega.
-Katniss, wiedziałem, że uciekniesz!
-Nie uciekłam, po prostu chciałam się przejść.
Kłamię w żywe oczy, ale jednocześnie przybieram wyraz twarzy, zakochanej osoby.
-Nie chciałem na Ciebie krzyczeć. Nie powinienem Cię przypinać. Powiedz mi Katniss...
Klęka przede mną.
-Powiedz mi czego chcesz, a ja spełnię każde Twoje życzenie.
Nie zastawiam się nad konsekwencjami, dlatego mówię:
-Wypuść Peete.
Udawanie zakochanej źle mi wychodzi. Być może na Siedemdziesiątych Czwartych Głodowych Igrzyskach nie udawałam, inaczej nie wyszłoby mi to tak wiarygodnie. Jest też możliwość, iż to przez zachowanie Gale'a nie umiem nawet udawać, że go lubię, albo nie mam odpowiedniej motywacji.
-Złe życzenie. Myślałem, że się zmieniłaś. Co tak stoicie?!
Paru mężczyzn do mnie podbiega, po czym obezwładniają rzucając na podłogę i zapinając kajdanki.
-Spokojnie, dam Ci wybór, nie jestem sadystą.
-Jesteś.
Mamroczę pod nosem. Czuję się bezsilna, gdy przypominają mi się wszystkie pocałunki i chwile spędzone z osobą, którą chce zobaczyć, o którą walczę, którą kocham i tę, której nie zobaczę. Gale traktuje mnie jako łup wojenny skory do ucieczki. To boli. To bardzo boli. Najgorsze jest fakt, iż nie wiem co dzieje się z Peetą, z tym samym Peetą, który kochał mnie od dziecka i który myśli o mnie non stop, nawet gdy nie może, gdy musi się skupić na czymś innym nadal o mnie myśli.
Przenoszą moje bezwładne ciało na krzesło posiadające zatrzaski na ręce i stopy uzbrojone w igły. Trzech bandytów przesuwa siedzenie w stronę środka komnaty. Moja usztywnienie na kostce nie pomaga, bo już po chwili widzę na nim pęknięcie. Nie dam rady się wyszarpnąć, nawet gdybym bardzo chciała, bo każdy mój nagły ruch kończy się wbiciem igieł w kostkę. Gwałtowne położenie krzesła przyprawia mnie o zawroty głowy. Pomieszczenie jest oświetlane jedynie przez pochodnie trzymane przez każdego obecnego człowieka.
-Jak już mówiłem...
Zaczyna doniosłym głosem.
-Dam Ci wybór, ale pamiętaj, każda zła odpowiedź wiąże się z karą.
Przełykam ślinę. Jestem gotowa przyjąć każdą karę niezwiązaną z Peetą.
-Karą?
-Zostało nam jeszcze trochę jadu gończych os.
Próbuję zeskoczyć, ale ból w stopach powodowany tysiącem igieł daje mi utrzymać kontakt z rzeczywistością. Po kafelkach spływa strużka krwi.
-Kotna, spokojnie, mamy dużo czasu. Każda odpowiedź się liczy.
Uśmiecha się ironicznie.
Nie mam zielonego pojęcia czy mówić prawdę, czy kłamać. Myśląc logicznie, jeżeli Peeta jest niedaleko, a i tak ma zostać torturowany, to niech wie co do niego czuje, niech to będzie ostatnia rzecz jaką usłyszy. Nie życzę mu tego, lecz jestem bez silna.
wtorek, 9 czerwca 2015
Zwiastun
Już jest!
Oficjalny teaser traileru!
https://www.youtube.com/watch?v=-0wdVrC4OM4&app=desktop
<3
To jest takie okropne, że oglądam to po raz... enty. :D
Katniss- idealny Kosogłos
Finnick- jego cytat na koniec mnie rozwalił :/
Annie- żona naszego Finnicka. <3
Peeta- jak oni go do cholery ucharakteryzowali okropnie. Mówiąc okropnie mam na myśli czadowo! :D
Wszyscy inni również całkiem nieźle xD
Skończyli nagrywać!
Dziękujemy wam!
Josh, Jennifer, Sam, Willow, Liam!
Thank you! :D
<3
And may the odds be ever in your favor!
Oficjalny teaser traileru!
https://www.youtube.com/watch?v=-0wdVrC4OM4&app=desktop
<3
To jest takie okropne, że oglądam to po raz... enty. :D
Katniss- idealny Kosogłos
Finnick- jego cytat na koniec mnie rozwalił :/
Annie- żona naszego Finnicka. <3
Peeta- jak oni go do cholery ucharakteryzowali okropnie. Mówiąc okropnie mam na myśli czadowo! :D
Wszyscy inni również całkiem nieźle xD
Skończyli nagrywać!
Dziękujemy wam!
Josh, Jennifer, Sam, Willow, Liam!
Thank you! :D
<3
And may the odds be ever in your favor!
piątek, 5 czerwca 2015
Room Tour?
Ladies and Gentelman!
Dzisiaj przychodzę do was nie z czym innym, a z... room tour'em. ;-;
Oczywiście nie będzie to zwykły room tour typowych ,,szafiarek", lecz będzie nietypowej, wielkiej, największej, najbardziej świrniętej, głupkowatej, a zarazem mądrej, entuzjastycznej, starającej się upodobnić zachowaniem jak najbardziej do Katniss i Peety, snującej czasami dość drastyczne i romantyczne opowieści, osoby, która ponad wszystko chciałaby nadal uczyć się strzelać z łuku, nie tracić weny, kochającej Peetę (xD) , żyjącej cały czas jedną książką, książko- maniaczki, dostrzegająca w wielu rzeczach, rzeczy takie, jak były w filmie, bądź w książce ,,Igrzyska Śmierci", uwielbiającej fotografować, pisać i marzyć fanki igrzysk.
Skoro już to wiecie przejdźmy do sedna sprawy.
Otóż dzisiaj mam zamiar wstawić nieco inny post niż zazwyczaj. Uznałam, że czemu nie pokazać mojego pokoju przepełnionymi cytatami, plakatami, zdjęciami i akcesoriami z Igrzysk? :D
Ponieważ rozpisuję się codziennie, to w tym poście wrzucę po prostu zdjęcia, żeby... odpocząć.
To oczywiście nie wszystko, ale zanudziłabym was, więc skróciłam do minimum :D
May the odds be ever in your favor!
Dzisiaj przychodzę do was nie z czym innym, a z... room tour'em. ;-;
Oczywiście nie będzie to zwykły room tour typowych ,,szafiarek", lecz będzie nietypowej, wielkiej, największej, najbardziej świrniętej, głupkowatej, a zarazem mądrej, entuzjastycznej, starającej się upodobnić zachowaniem jak najbardziej do Katniss i Peety, snującej czasami dość drastyczne i romantyczne opowieści, osoby, która ponad wszystko chciałaby nadal uczyć się strzelać z łuku, nie tracić weny, kochającej Peetę (xD) , żyjącej cały czas jedną książką, książko- maniaczki, dostrzegająca w wielu rzeczach, rzeczy takie, jak były w filmie, bądź w książce ,,Igrzyska Śmierci", uwielbiającej fotografować, pisać i marzyć fanki igrzysk.
Skoro już to wiecie przejdźmy do sedna sprawy.
Otóż dzisiaj mam zamiar wstawić nieco inny post niż zazwyczaj. Uznałam, że czemu nie pokazać mojego pokoju przepełnionymi cytatami, plakatami, zdjęciami i akcesoriami z Igrzysk? :D
Ponieważ rozpisuję się codziennie, to w tym poście wrzucę po prostu zdjęcia, żeby... odpocząć.
Rozmazałam... ;-; |
Takie moje bazgrołki :') |
SPOILER ALERT!!!! :D |
Kwiatek zakrył słowo ,,life". |
Podoba mi się to zdjęcie. ^^ |
Kosogłosa nie mam na własność. ;( |
Lilia Tygrysia Pozdro dla kumatych :D |
Kto by chciał tu pracować? Bo ja tak! |
Znowu troszkę niewyraźne, ale mam nadzieję, że wam to nie przeszkadza. :') |
Wybaczcie, że przekrzywione. :3 |
Oczywiście zdjęcia poniżej są wciąż tego samego kubka. |
May the odds be ever in your favor!
Subskrybuj:
Posty (Atom)